A diary from last month. Marzec.


Po trudnym i pracowitym lutym czekałam z utęsknieniem na marzec. Wiedziałam, że pierwsza połowa będzie nadal bardzo pracowita, ale perspektywa kolejnego wyjazdu pozwalała mi jakoś sobie z tym radzić. Myślałam, że będzie pracowicie, ale spokojnie. Jakże się myliłam. 
Na samym początku miesiąca okazało się że moja teściowa potrzebuje bardzo pilnej operacji neurochirurgicznej. Organizacja wszystkiego, ale też lęk o jej zdrowie zdominowały pierwsze dni miesiąca. Operacja miała odbyć się u mnie w pracy na "moim" bloku operacyjnym. Z jednej strony ułatwiało to wiele spraw, ale z drugiej obciążało bardziej. I kiedy operacja trwała, to myślałam sobie, że zrobiłam co mogłam i teraz nie mam już na nic wpływu. Pocieszające było to, że wiedziałam, że jest w najlepszych rękach. I myślałam sobie, jak ważna jest dla mnie moja teściowa i jak jest mi bliska. I, że mam szczęście, że ją mam. 
Operacja się udała, ale nie oznaczało to dla nas spokojniejszego czasu. Przez kilka dni po operacji, teściowa miała mieszkać z nami. W tym czasie ja dostałam pilne skierowanie do szpitala reumatologicznego. To było dla mnie strasznie stresujące, bo: nie znoszę sama być pacjentem, denerwowałam się potencjalną diagnozą, teściowa wymagała opieki i... za kilka dni mieliśmy wyjechać. Bieżące plany zmienialiśmy w tempie błyskawicznym. Moja mama zaoferowała opiekę nad teściową, a my pojechaliśmy do szpitala. To było rozczulające, kiedy jedna starsza pani opiekowała się drugą. Mój pobyt w szpitalu na szczęście był krótki i okazało się, że nie potrzebuję opieki reumatologa, a ortopedy. Plany wyjazdowe znowu stały się aktualne. A te plany były dla mnie bardzo ważne, bo wyjazd był moim urodzinowym prezentem dla męża. Wszystko zorganizowałam, zaplanowałam, zarezerwowałam i została tylko realizacja. Mój mąż bardzo interesuje się starożytną Grecją i głównym punktem wyjazdu było Paestum - miejsce... we Włoszech (!), gdzie są najlepiej zachowane greckie świątynie. Oprócz tego miałam w planach jeszcze kilka punktów programu i miałam nadzieję, że moje zapalenie rozcięgien ich nie pokrzyżuje. 
Te nieliczne wolne chwile w pierwszej połowie marca wykorzystałam na małe przyjemności i przygotowania do świąt, które miały być tydzień po naszym powrocie. Pozamawiałam sery, chleby, kupiłam białą kiełbasę, rozplanowałam menu i dekorację. Myślałam, że wszystko już będzie teraz według planu. 
Jakże się myliłam :-)
1 u ulubionego sprzedawcy na targu // 2 uwielbiam to miejsce na zakup nabiału - ich wybór serów i maseł jest imponujący // 3, 4 szybka wizyta w piekarni "Cała w mące" - część zakupów poszła do zamrożenia na święta

1 po wizycie u lekarza wpadliśmy na szybki posiłek do "Sam Żoliborz" - lubię to miejsce // 2 poranna wizyta na badaniach krwi i poranny spacer w słońcu // 3 starałam się nie widzieć słowa "gieriatrii" w nazwie szpitala, do którego zostałam skierowana ;-) // 4 miły (i bardzo smaczny) podarunek od kolegi z pracy

1, 4 w ulubionym salonie fryzjerskim - zaczynam tu czytać jakąś książkę z salonowej biblioteczki, a potem często się kończy, że ją zamawiam // 2 może nie były idealne w smaku, ale sprawiły wielką przyjemność // 3 czas na czerwone paznokcie

1, 4 obiad z dziećmi u mamy - jak zawsze są dania, które dzieci zamówią // 2 a w szpitalu remont - tak wygląda teraz miejsce, gdzie jeszcze miesiąc temu wykonywane były operacje // 3 lubię znajdywać w szpitalu takie smaczki - pozostałości dawnych czasów


1 idealne, weekendowe śniadanie // 2 ta książka to zapowiedź jesiennych planów // 3 kolacja zrobiona w 15 minut // 4 kolejny sernik, z którego jestem bardzo zadowolona

1-9 na giełdzie kwiatowej

Bardzo lubię mimozę. To są zresztą chyba jedyne żółte kwiaty, które lubię. Zawsze w lutym mam w wazonie chociaż kilka gałązek. W tym roku nie udało mi się, za to załapałam się w marcu na ostatnie gałązki w sezonie. Marzył mi się wieniec z mimozy, ale tam gdzie znalazłam cenę miał wręcz absurdalną. Kiedy w czasie wizyty na giełdzie kwiatowej, zobaczyłam u jednego sprzedawcy kilka pęczków, to kupiłam wszystkie i postanowiłam sama zrobić. Mimoza pięknie się zasusza, więc pomyślałam, że ten wieniec bez problemu dotrwa do świąt i nada styl i kolorystykę tegorocznym świątecznym dekoracjom.

Moje rękodzięło

1, 2, 4 mimozowe roboty ręczne // 3 a za oknem pierwsza w tym roku burza - uwielbiam

I nadszedł dzień urodzin męża i naszego wyjazdu. Oczywiście planów na spokojne pakowanie w weekend nie udało się zrealizować i pakowaliśmy się w poniedziałek. I tak nie było źle, bo tym razem udało nam się złapać kilka godzin snu. Loty o 6 rano zmuszają do pobudki w środku nocy, ale dzięki takiej porze wylotu, ma się prawie cały dzień na miejscu. I kiedy człowiek kładzie się wieczorem spać, to dopiero wtedy zdaje sobie sprawę jaki to był długi i intensywny dzień. 


Ulubiony widok z okien samolotu

1 ktoś tu wszedł do walizki // 2 śniadanie o 5.30 rano // 3 jeszcze kąpiel przeciw zamarznieniowa i możemy startować // 4 wschód słońca oglądamy już z okien samolotu

1 no to w drogę // 2 ulubiony napój w samolocie - sok pomidorowy // 3, 4 budzi się dzień, a my ruszamy ku przygodzie

1 6.15 rano, a to już moje drugie śniadanie :-) // 2 a pod nami pierzynka // 3, 4 w pewnym momencie w czasie lotu do mojego męża podszedł steward i podał mu serwetkę z czekoladkami i odręcznym podpisem i złożył mu życzenia urodzinowe. To było przemiłe. I widać, że personel sprawdza dane lecących pasażerów, bo nikt z nas nie mówił, że mąż ma dzisiaj urodziny :-)

1 w oczekiwaniu na kolejny lot. Niczego nie jemy, po dwóch śniadaniach, ale miło popatrzeć na te naczynka Staub ;-) // 2 no dobrze, skusiliśmy się na kawę i bąbelki ;-) // 3 coraz bliżej celu // 4 na tym locie czekoladki bez życzeń ;-)


Ten łosoś i szparagi były pyszne

Neapol z Wezuwiuszem w tle. Lądujemy

Pierwsze drzewka cytrynowe przy wypożyczalni samochodów. 

Odebraliśmy zarezerwowany samochód i ruszyliśmy w drogę. Samochód miał być mały, żeby zmieścić się na wąskich drogach wybrzeża Amalfi, ale i tak był większy niż ten zamówiony. Może i dobrze, bo nasze dwie walizki (nieduże) zmieściły się w bagażniku. Ruszyliśmy z lotniska w Neapolu ku wybrzeżu i pierwsza myśl jaka mi towarzyszyła na autostradzie, to szalona jazda Włochów z południa jest jednak bardziej szalona niż tych z północy. Chyba wszyscy kierowcy mieli zepsute migacze ;-). 

Pierwszy przystanek: Sorrento. Chcieliśmy zjechać na wybrzeże i tam spędzić godzinę, dwie, ale większość tego czasu spędziliśmy... szukając komisariatu policji, żeby zapłacić mandat. W Sorrento zatrzymaliśmy się najpierw przy sklepie, żeby kupić kilka rzeczy. Kiedy ja wybierałam produkty, mąż płacił w parkomacie za postój. Może nie płacił, ale próbował. Parkomat był zepsuty, a w pobliżu nie było żadnego innego. Wszedł do mnie do sklepu na chwilę, a kiedy wyszliśmy po kilku minutach, za wycieraczką mieliśmy mandat. Ruszyliśmy w dalszą drogę, ale nie na wybrzeże, ale żeby uiścić ten urodzinowy bonus ;-). Najpierw naszukaliśmy się tego komisariatu, a potem miejsca do parkowania. Za to parkomat był już tutaj czynny :-).
Droga do niego prowadziła ulicami z gajami cytrynowymi i to było wspaniałe, bo mogłam z bliska zobaczyć jak te gaje wyglądają. Słońce świeciło mocno, a wiatr pachniał kwiatami. Czuć było wiosnę, inne światło i ciepło. 
Te kilka dni na południu Włoch, pokazały mi jak nietypowe podejście do kierowców ma miejscowa policja. Możesz zrobić największą głupotę, zaparkować na skrzyżowaniu pod nosem policji, zablokować ruch wyskakując na szybkie espresso do baru i nic się nie dzieje. Policjant najwyżej zwróci uwagę i pożyczy miłego dnia. Za to jak już jest mandat, to nic się z tym nie zrobi. Trzeba płacić. Zapłaciliśmy i poszliśmy na pierwszą kawę. Taką małą, gęstą, mocną i aromatyczną. Espresso z południa Włoch.

1 w Sorrento ulice obrośnięte są drzewami cytrynowymi // 2 dotarliśmy // 3, 4 Sorrento jest pięknie położone

Na drodze do Sorrento, ale także dalej wzdłuż całego wybrzeża, można znaleźć w niektórych zatoczkach widokowych małe pojazdy obładowane cytrynami i pomarańczami. Można tam kupić świeżo wyciskany sok, lemoniady, granitę, sorbety i limoncello w butelkach. wszystko jest bardzo tanie i PRZEPYSZNE. Z takiego samochodu jadłam najlepszy w swoim życiu sorbet cytrynowy. 1,50 euro za kubeczek rozkoszy smakowej. To było idealne. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tego posmakuję. Perfekcyjny balans pomiędzy kwaśnością, słodyczą, wielkością kryształków lodu. Nie zapomnę pierwszej łyżeczki tego sorbetu, kiedy rozkosz smaku rozpłynęła się w moich ustach. I to zaskoczenie, że to jest tak niesamowicie dobre. 
Ten sorbet jedzony przy tej drodze zapewnił mi jedną z największych rozkoszy kulinarnych w życiu. Aż samej mi ciężko uwierzyć w to co piszę, ale tak było.

Kupiliśmy też sorbet w Amalfi - stolicy cytryn. Tam kosztował 8 euro i jego smak nie dorastał do dna kubka temu z mobilnego stoiska przy drodze. Tam (przy drodze) kupione limoncello też było najlepsze z tych przez nas kupionych. I najtańsze. 
Jak będziecie na tamtejszym wybrzeżu, koniecznie zatrzymajcie się przy takim przydrożnym punkcie.

Kubeczek rozkoszy.

1-9 przydrożne stoisko koło Sorrento z lemoniadą, sorbetami, sokami, limoncello...


Cytryny z regionu Amalfi to nie są takie zwykłe cytryny. To odmiana sfusato amafitano. Ich niesamowity smak to wypadowa odmiany, słońca, pogody, wapiennej gleby, bryzy znad morza... Skórka i albedo są dość słodkie i nie mają tyle goryczki co typowe.
Jadąc wzdłuż wybrzeża można oglądać wzgórza pokryte gajami cytrynowymi. Można również wybrać się ścieżką cytryn (il sentiero dei limoni) czyli około 3 km trasą pomiędzy miejscowościami Maiori, Torre i Minori.  Najlepszy czas na taką wyprawę do wiosna. W marcu cytryny wiszą na drzewach, jest ciepło, słonecznie, a turystów niewielu.
Cytryny warto przywieść z wyprawy w tamte strony. W razie czego skórkę i sok można zamrozić.
Tam też pierwszy raz jadłam konfiturę cytrynową jako dodatek do serów. Takich śmietankowych, aksamitnych jak ricotta jak i tych dojrzewających jak pecorino. To połączenie jest niesamowite i cudowne. W najbliższym czasie zrobię taką konfiturę i podzielę się z Wami przepisem. 

1-9 w Amalfi - cytrynowej stolicy


1-9 z porannych spacerów, kiedy uprawiałam "zbieractwo" - cytryny, liście laurowe, rozmaryn, liście fig, mandarynki


Positano o wschodzie słońca

Positano było naszą bazą na Wybrzeżu Amalfi. Myślę, że to był doskonały wybór. Idealny hotel z idealnym położeniem i widokiem był tego dopełnieniem. W ciągu dnia w najniższej części miasta było trochę turystów i wydawało nam się, że jest ich całkiem dużo. Miejsc do parkowania też nie było łatwo znaleźć. Właściciele hotelu czy restauracji, w której jedliśmy, mówili nam, że marzec jest idealny na przyjazd na wybrzeże. Pogoda jest piękna i jest praktycznie pusto. Nie wszystkie restauracje są otwarte, ale naprawdę nie ma problemu, żeby znaleźć miejsca na dobry posiłek.
Do Positano dojechaliśmy popołudniu w urodziny męża. I kontynuowaliśmy świętowanie. Od właściciela hotelu dostaliśmy wiaderko z lodem i butelką z bąbelkami, co było zaskakujące i bardzo miłe. Tym razem też nikt z nas nie mówił co to za dzień. Za to ja powiedziałam jednej osobie :-). W restauracji, w której jedliśmy kolację, zapytałam właściciela (w pełnej konspiracji ;-)) czy ma jakąś świeczkę, którą można byłoby wstawić do deseru męża. Okazało się, że ma. Jedną. Cyferkę - 3. Ta liczba nie miała nic wspólnego z urodzinami męża, ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczyła się niespodzianka i zaskoczenie. A wygląd męża, kiedy zobaczył świeczkę - był bezcenny. Wyraz twarzy właściciela niosącego deser ze świeczką też był niesamowity. I do tego te śpiewy urodzinowe kucharzy i gości...
Udał m się pomysł i niespodzianka :-).

1 Positano o wschodzie słońca // 2 wieczorny widok z naszego hotelowego tarasu // 3 Ristorante Mediterraneo - nasza restauracja w Positano // 4 wino oczywiście miejscowe // 5 frittura mista di pesce - według męża tutaj zjadł najlepsze z wszystkich zjedzonych w czasie tej wyprawy // 6 scialatielli pomodorini e melanzane i moje domowe kluseczki // 7 sorbet cytrynowy z niespodzianką nadchodzi // 8 ktoś tu jest zaskoczony ;-) // 9 a na koniec schłodzone limoncello  

Popatrzcie na wyraz twarzy tego pana niosącego deser mojemu mężowi

Budzi się nowy dzień w Positano

Dobrze pić kawę w łóżku i mieć taki piękny widok.

Bogactwo i obfitość śniadania, które dostaliśmy do pokoju zaskoczyły nas

1-9 poranne kadry z Positano

Ciężko opuścić taras z takim widokiem

1 zajrzymy do przewodnika czy zdamy się na żywioł? // 2 te kolory... // 3-5, 7 miejscowa ceramika - ta ładna jest też bardzo droga // 6 wyrzeźbione w skale // 8 glicynia - uwielbiam // 9 marzec, za oknem słońce, niebieskie niebo i lazurowe morze, a bryza lekko porusza zasłonkami - cudownie

1 w drodze do Positano - wiadukty, tunele i wąska i kręta droga wykuta w skale // 2 słońce jeszcze za wzgórzem, ale za chwilę oświetli miasteczko // 3 świeże kwiaty w pokoju - bardzo doceniam // 4 za ten piękny, długi dzień // 5 mieliśmy w pokoju dwa balkony i dwa takie widoki // 6 z życzeniami od właściciela hotelu // 7 nieostre, ale upamiętniające te chwile // 8 wiesz kochanie, czego Ci życzę // 9 oczywiście mieliśmy w hotelu drzewka cytrynowe

Na Wybrzeżu Amalfi

1-4 w Positano

Na plaży w Positano - rybackie budki


1-4 w Positano

1 gęsta i pyszna // 2, 4 uwielbiam takie naturalne dekoracje // 3 Ceramiche Casola - wytwórnia ceramiki z Positano 

1-4, 7-9 zatoczka z plażą Praia // 5 wiadukt Furore // 6 czy to jest moja łódź? ;-)

1-4 nasz posiłek w restauracji w zatoce Praia // 5 skarby z plaży // 6-9 wiadukt Furore 

1, 3, 4 to światło jest niesamowite // 2 przystanek autobusowy na wiadukcie Furore 5, 6 jak fajnie widzieć te nazwy na znakach drogowych // 7 kolejna w ciągu dnia // 8 widok z okna kawiarni gdzieś przy drodze // 9 wiosna w pełni 

Wyjeżdżając do Włoch w okresie przedświątecznym planowałam kupić drożdżową babę colomba, która jest tradycyjnie podawana na Wielkanoc w tym kraju. Przypomina smakiem i przepisem panettone, ale ma kształt gołębicy. Tak jak panettone jest lekka, wilgotna, aromatyczna, przyrządzana z dodatkiem zakwasu i studzi się ją do góry nogami, przebijając patyczkami spód foremki. Można ją kupić w każdym sklepie i jest praktycznie zawsze bardzo dobra, ale my chcieliśmy kupić ją w małej rzemieślniczej cukierni. Będąc w Amalfi weszliśmy do starej, tradycyjnej cukierni Pensa. Zjedliśmy tam inne tradycyjne ciastko - sfogliatelle. Okazało się pyszne. Wręcz rewelacyjne. Nadzienie z ricotty i skórki pomarańczowej robionej na miejscu było doskonałe. Stwierdziłam wtedy, że ta tradycyjna cukiernia będzie dobra na zakup colomby na świąteczny stół. I będzie także taką pamiątką z Amalfi. Baba była droga (40 euro), ale doskonała. Mąż miał trochę wątpliwości jak ją przewieziemy, bo w walizce zgniotłaby się. Ja nigdy nie mam takich wątpliwości ;-)

Wybraliśmy taką klasyczną - z dodatkiem skórki pomarańczowej i to był strzał w dziesiątkę. 
1-9 cukiernia Pansa w Amalfi

Zachody słońca tutaj są niesamowite

1-4 czy to wschód czy zachód słońca, to światło tutaj jest przepiękne

Kończy się dzień, czas opuścić wybrzeże

Zmieniliśmy widok za oknem na taki - gaj oliwny i wzgórza

Z Wybrzeża Amalfi pojechaliśmy wgłąb regionu Kampania. Naszą bazą była stara olejarnia położona wśród gajów oliwnych. Na miejscu można zamówić również kolacje gotowane przez właścicielkę i skorzystaliśmy z tej opcji, Pierwsza kolacja była dużym zaskoczeniem. Na przystawkę było dużo miejscowych serów (i konfitura cytrynowa), a potem kolejne danie z wyborem warzyw, a następnie makaron... i kolejne danie. Zaczęliśmy się śmiać, bo nie przypuszczaliśmy, że... dopiero teraz przyszedł czas na główne danie. Nie byliśmy już wstanie zjeść czegokolwiek, a co dopiero deseru. Tam jadłam chyba najlepszą na świecie ricottę. Z dodatkiem domowej konfitury cytrynowej i intensywnej, miejscowej oliwy. To było niesamowite połączenie. Anna właścicielka i jej rodzina opowiadali nam o miejscach wartych odwiedzenia i o takich, których nie znajdzie się w przewodniku. Takie miejsca mają niezwykłą wartość. Dają możliwość nawiązania innych relacji, bliskość, kuchnię regionalną, której ciężko nawet szukać w restauracji, cenne rady i "tajne" namiary. Do tego na wyjazd dostaliśmy torbę pełną cytryn, a ja zgodę na zrywanie bez ograniczeń liści laurowych, rozmarynu czy innych skarbów z gospodarstwa.

1-4, 6, 7 to tylko część naszych dań z jednej z kolacji :-) // 2 to moje najnowsze odkrycie - nitki z peperoncino // 8, 9 w drodze do naszej bazy z gaju oliwnym

1 to połączenie ricotty, oliwy i konfitury cytrynowej jest wspaniałe // 2 nawet najedzeni, nie odmówimy temu daniu ;-) // 3, 4 wegetariańskie dania lokalne. Bazą jest chleb i oczywiście nie brakuje oliwy.

1 bakłażany mogę jeść codziennie // 2-4 z porannych spacerów po gaju oliwnym

Nasze gospodarstwo położone było na wzgórzach, więc widoki na porastające je drzewka oliwne były niesamowite

1 to światło, ten widok - prawie Kalifornia ;-) // 2 z takim widokiem budziliśmy się każdego dnia // 3 pomidory z ponad stuletniej odmiany rosnącej na Wybrzeżu Amalfi - niesamowity smak // 4 zazdroszczę mieszkańcom, że mogą mieć takie drzewka w ogrodach

1-5 adres z polecenia - wybraliśmy się do miejscowego młyna // 6 pistacja czy ricotta z figami? // 7 a to drzewko cytrynowe w naszej bazie noclegowej // 8 zachwycam się tymi starymi domami // 9 przy drodze pomiędzy jedną wioską, a drugą stał straganik starszego pana z cytrynami. Kupiliśmy. Dużo.

Wybraliśmy się też do gospodarstwa rolnego i mleczarni, gdzie wytwarzano sery z mleka bawolego. Można też zjeść tam pizzę (miejsce jest pełne mieszkańców) i lody z automatu wytwarzane z mleka bawolego. Pierwszy raz jadłam we Włoszech takie lody. Były pyszne. Na miejscu można też kupić masło, mleko, sery i wędliny. Lubię takie miejsca, chociaż nie jest małe i kameralne. Tutaj droga od producenta do konsumenta jest bardzo krótka. I pierwszy raz przyjrzałam się z bliska bawolicom.

1 to co kupujemy? // 2 pierwsze we Włoszech z lody z automatu. Ale jakie! // 3 to dzięki nim te sery są takie dobre // 4 ta ricotta jest wyjątkowa

Paestum i greckie świątynie były głównym celem naszego wyjazdu. To właśnie przez to miejsce wymyśliłam całą wycieczkę. Mała miejscowość Capaccio skrywa skarb - park archeologiczny Paestum. Miasto założyli Grecy w VII wieku p.n.e. i nazwali je Posejdonią. Okres świetności skończył się wraz z najazdem Saracenów i zniszczeniem akweduktów doprowadzających wodę. W IX wieku na skutek epidemii malarii miasto prawie całkowicie opustoszało i zarosło. W średniowieczu zostało zalane przez wody morskie i... zapomniane. Odkryto je w XVIII wieku podczas budowy drogi. Do tej pory zachowały się trzy świątynie doryckie, ruiny miasta i pięciometrowej grubości i pięcio kilometrowej długości mur okalający dawną osadę. Miejsce robi niesamowite wrażenie. 
Jakbyście tam byli, pomyślcie o pikniku w tym miejscu.
W połowie marca było tam praktycznie pusto. Nie brakowało tylko jaszczurek biegających po rozgrzanych słońcem kamieniach.

Caffe Museo - cukiernicza perełka w malutkim Paestum

1 kawy tutaj nigdy za wiele // 2-4 wzięliśmy z ciekawości kawałek colomby do kawy i okazało się, że to chyba najlepsza colomba jaką w życiu jadłam // 5, 6 Caffe Museo // 7 to ciasto też kusi // 8 wino z winnic Paestum - butelka i etykieta piękne - będzie naszą pamiątką z tego miejsca // 9 w Paestum nie brakuje takich drzew
Paestum. Jedna z trzech świątyń. Ta jest najstarsza.

Paestum. Jedna z trzech świątyń. Ta jest średnia.

Paestum. Jedna z trzech świątyń. Ta jest najmłodsza.

1-3 kolumny z bliska. Niesamowita jest ta struktura. Kojarzy mi się z kośćmi.
 // 4 w Paestum można wejść do wnętrza świątyń i to jest niesamowite, bo rzadko to się zdarza
1, 2 zachwycam się rzeźbami z tego okresu // 3-9 w Paestum

1 wybieramy pamiątki // 2 zachwyciłam się tą małą, starą tabliczką // 3, 4 włoski czas na posiłek spędziliśmy wśród świątyń, więc jedyna możliwość zjedzenia była w kawiarni - proste, miejscowe składniki - coś pysznego.

W VII wieku przed naszą erą było tu greckie miasto

Zachwycają mnie te drzewa


Pompeje

W naszych planach podróży były Pompeje i Herkulanum - dwa starożytne miasta, których historia skończyła się jednego dnia. Pamiętam swoje szkolne nauki o Pompejach. Te lekcje zostały w mojej głowie do dzisiaj. Może dlatego, że uruchomiłam nadmiernie wyobraźnię słuchając tej historii, a może dlatego, że nauczycielka tak barwnie ją opowiedziała. Ta historia zagłady miasta zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Wtedy nawet nie marzyłam, żeby kiedyś zobaczyć to miejsce, ale tragiczne dzieje tkwiły gdzieś w mojej głowie. Znając najnowsze badania, wiem teraz, że opowiedziana w szkole historia trochę jednak różniła się od rzeczywistości.

 Te przejmujące ludzkie postacie to nie są skamieniałe ciała, a odlewy powstałe po zalaniu pustych miejsc w warstwie popiołu i innego materiału piroklastycznego. Czas, temperatura zrobiły swoje i ciał już tam nie ma, chociaż najnowsze badania pokazały, że w odlewach są fragmenty kości. Te odlewy robią wielkie wrażenie. Ich ułożenie, kształt, detale, postacie dzieci, zwierząt... Miejsc po ciałach znaleziono w trakcie wykopalisk około dwóch tysięcy. Podejrzewa się, że 50-75% procent mieszkańców udało się uciec. Jak było naprawdę, tego chyba nigdy się nie dowiemy. Nie ma to chyba wielkiego znaczenia. Pompeje zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Pewien świat uległ zniszczeniu w ciągu kilku godzin i popadł w zapomnienie na wiele wieków, żebyśmy mogli go teraz odkrywać i podziwiać. A podziwiać jest co. Kiedy patrzyłam na to odkopane miasto, które powstało ponad dwa tysiące lat temu, to nie mogłam wyjść z podziwu. Dla niesamowitego, spójnego i praktycznego projektu miasta. Dla dróg, podwyższonych chodników, krawężników, kamiennych przejść przez drogi, dla układu pomieszczeń, dla niesamowitych rozwiązań inżynieryjnych takich jak rodzaj klimatyzacji czy ogrzewania podłogowego, systemu kanalizacji i wodociągów. Zachwyciło mnie jak wielką wagę w tamtych czasach przykładano do estetyki, piękna, detali, dekoracji. Freski, malowidła, mozaikowe posadzki, fontanny... to wszystko jest niesamowite. Tak jak i to, że te rzeczy zachowały się w tak dobrej formie i przetrwały tyle wieków. Wiele z rzeczy odnalezionych w czasie wykopalisk typu posągi, rzeźby, naczynia, malowidła, mozaiki... zostały przeniesione do muzeum archeologicznego w Neapolu. To muzeum dopełnia zwiedzanie Pompei i Herkulanum. Zwiedzanie tych miejsc pokazuje jak niesamowita kultura była przed wiekami. Pompeje, Herkulanum i muzeum archeologiczne zrobiły na mnie wielkie wrażenie i wywołały wiele emocji. Podziwu, zachwytu, ale też smutku czy nostalgii. 

Wezuwiusz, który dawał mieszkańcom niesamowicie żyzną ziemię i obfite plony, przyniósł również śmierć i zniszczenie. Kiedy wybuchnie kolejny raz - nie wiadomo, ale jak mówią geolodzy, wybuchnie napewno. Cały ten obszar leży na terenie wulkanicznym. Miasta, miasteczka i wioski leżą na tam na bombie zegarowej, która cały czas tyka. Myślę, że życie z tą świadomością nie jest łatwe. Albo to trzeba zignorować w głowie albo mieć nadzieję, że kolejnego wybuchu szybko nie będzie. Oglądając zdjęcia w albumie o Pompejach w muzealnym sklepie z ostatniego wybuchu wulkanu z 1944 roku, uświadomiłam sobie, jaka to jest niesamowita potęga natury przed którą ciężko się ochronić.

Pompeje po wybuchu Wezuwiusza zostały przysypane 6 metrową warstwą pyłów, gruzów i kamieni i zastygłej lawy. Pamięć o tym mieście zaginęła na wieki. Jak niesamowite musiało być ich odkrycie. Nie kawałka muru, fragmentu drogi czy zachowanej ściany. Tylko całego miasta. Bardzo dużego miasta. Prace archeologiczne cały czas trwają. Nie wiadomo co jeszcze przyniosą. Ta świadomość jest niesamowita.

Zmieniam już ten katastroficzny nastrój.
Na terenie Pompei ustawiono kilka rzeźb Polaka Igora Mitoraja. Jestem jego wielką miłośniczką od lat, więc wspaniale było zobaczyć tam jego monumentalne dzieła. Pasują tam idealnie.

Pompeje
1, 6, 7 Igor Mitoraj, 2-5 te posadzki mozaikowe są przepiękne. Podziwiam kunszt ówczesnych artystów. Chodzić po nich jest trochę dziwnie. Mają ponad dwa tysiące lat i mam nadzieję, że przetrwają niezniszczone dla kolejnych pokoleń. // 8 patrzyłam na ten sufit i nie mogłam przestać się zachwycać. // 9 co w tym piecu kiedyś wypiekano?

Nad Pompejami góruje wulkan Wezuwiusz. Ten co zniszczył to miasto, ale też ten, który zachował je do naszych czasów.Kiedy znowu się obudzi?

To zdjęcie z wybuchu Wezuwiusza z 1944 roku, które znalazłam w albumie o Pompejach, zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Jaka to jest potęga natury nad którą człowiek nie może zapanować.

1, 2, 4, 5, 7 te freski i malowidła zdobiły domy sprzed 2 tysięcy lat. To jest niesamowite, że one przetrwały w takim stanie. Ale najbardziej niesamowity jest kunszt artystów tamtych czasów // 3 na ścianach można znaleźć napisy, które były... hasłami wyborczymi // 6, 7, 9 marmurowe zbiorniki na deszczówkę, stoły, siedziska, ławeczki... wszystko zdobione, wszystko piękne. Przykładano wagę i do funkcjonalności i do estetyki.

Herkulanum. Tu miasto sprzed 2 tysięcy lat, a na jego obrzeżach domy, w których mieszkają ludzie, na balkonach suszy się pranie i stoją dziecięce rowerki. Wiadomo, że pod tymi współczesnymi domami są starożytne, ale nic z tym nie można zrobić. Musi nam pozostać tylko świadomość.

To musi być niesamowite uczucie patrzeć z okien mieszkań, na ruiny starożytnego miasta. A może tylko mi się tak wydaje. Może to spowszedniało im albo wydaje się całkiem naturalne.
Golden hour w Herkulanum.

Popatrzcie na te zdobienia ścian. Mają ponad 2 tysiące lat.

1 czas już jechać do Neapolu // 2-8 Pompeje i Herkulanum - niesamowite jest co człowiek tworzył w tamtych czasach i jak ważna była i estetyka i funkcjonalność // 9 nad Zatoką Neapolitańską kończy się dzień

Zostawiamy Herkulanum i jedziemy do Neapolu

W sklepie muzealnym - zachwycam się 

1-4 to jest szkło (!) znalezione w Herkulanum i w Pompejach. Ma około 2 tysięcy lat i przetrwało do naszych czasów. Niesamowite jest też to, że w tamtych czasach rzemieślnicy tworzyli takie cuda (zbiory w muzeum archeologicznym w Neapolu)

Muzeum archeologiczne w Neapolu
1 czas na kawę w muzealnej kawiarni // 2, 3, 5, 9 mozaikowe obrazy - to jest niesamowite świadectwo kunsztu artystów z tamtych czasów // 4 piękne są te muzealne przestrzenie // 6 to też mozaika // 7 przetrwało wybuch wulkanu! // 8 co za delikatna forma

1-9 muzeum archeologiczne w Neapolu

1 samochodem przez centrum Neapolu do hotelu - mój mąż to mistrz jest kierownicy // 2, 4-9 muzeum archeologiczne w Neapolu // 3 wierzchołek Wezuwiusza - kiedy znowu wybuchnie?

Ostatnie trzy dni spędziliśmy W Neapolu. Szukając hotelu starałam się wybrać go w takiej dzielnicy, która będzie atrakcyjna, wszędzie będziemy mieć blisko i będzie bezpiecznie niezależnie od godziny powrotu. Zdecydowałam się na dzielnicę Chiaia i był to doskonały wybór. Piękna architektura, bliskość morza i duża liczba sklepików, kawiarni i restauracji to cechy charakterystyczne tej części miasta. Przemieszczaliśmy się do innych dzielnic taksówkami, a nie komunikacją miejską, ale było to podyktowane moim zepsutym kolanem, które jeszcze na Wybrzeżu Amalfi się zepsuło. Ciężko mi się chodziło, ale chodziłam zostawiając leczenie na powrót do domu. Może nie do końca, bo kiedy mi spuchło i zesztywniało to jeszcze na wybrzeżu, skorzystaliśmy z włoskiej medycznej pomocy. 
W hotelu mieliśmy dwie opcje śniadaniowe. Dostarczanie nam go co rano do pokoju albo wizyta w kawiarni oddalonej o 50 metrów od hotelu. I tę drugą opcję wybraliśmy. Ja jestem z opcji śniadaniowej wytrawnej, więc nie sądziłam, że będę coś zamawiać w kawiarni oprócz kawy. Pomyślałam, że ugryzę od męża kawałek cornetto tylko, żeby spróbować. Skończyło się na tym, że nie mogłam się rano doczekać wyjścia na śniadanie. Wypieki w kawiarni były CUDOWNE. Niewyobrażalnie pyszne. Tak jak nie czułam nigdy wielkiego pociągu do słodyczy we włoskich kawiarniach, tak teraz je odkryłam i przepadłam. Oczywiście dużo zależy od miejsca i jakości wyrobu, ale te, które jadłam w czasie tej podróży były fenomenalne. Będę teraz odtwarzać te smaki w domu. Temat miejscowych słodyczy zgłębiłam :-) 

W pobliżu hotelu mieliśmy mały targ warzywny i kilka ulicznych straganów. Na jednym z nich kupiłam dwa pomidory, bo zaintrygowało mnie ich pochodzenie - rosły na glebie wulkanicznej w jednej z miejscowości u podnóża Wezuwiusza. Te pomidory były WYŚMIENITE. Tak dobre, że szybko wróciłam po więcej, żeby wziąć je też do domu. Jeżeli tak smakują pomidory w marcu, to jak smakują w środku lata. Na przykładzie tych pomidorów (jak i cytryn z Amalfi i Sorrento) bardziej zrozumiałam co znaczy terroir i jak wielkie ma znaczenie.

Zawsze zazdroszczę Włochom, że mają tak łatwo dostępne i tanie karczochy

1 to są te genialne pomidory rosnące na glebie wulkanicznej // 2 teraz już będę wypatrywać takich napisów na skrzynkach // 3-9 sezonowo

Czyż nie są piękne?


To sfogliatelle było wspaniałe

1-9 wszystkie słodkości, z których słynie region Kampania - wszystkie rewelacyjne

1-9 kawiarnia Pitera - tutaj jedliśmy co rano śniadanie w Neapolu tak jak i tłumy mieszkańców dzielnicy. Każda z tych rzeczy była wspaniała

To co mnie zaskoczyło w Neapolu to niesamowita ilość ciast i ciastek z poziomkami. Uwielbiam te owoce, ale u nas są dość rzadkie. Tam nikt nie żałował poziomek. Baba w rumie nadziana kremem pasticcera z dodatkiem tych owoców to było coś oszałamiającego. Bab nasączanych rumem albo limoncello jest w Kampanii bardzo dużo, bo to kolejny miejscowy specjał. Można je też kupić w słoikach. Jako miłośniczka ciastek ponczowych w dzieciństwie, byłam zachwycona ich smakiem. 
1-9 zapiski z podróży miłośniczki poziomek i bab w rumie

Koło hotelu oprócz cudownych cukierni i kawiarni mieliśmy również historyczną (założoną w 1897 roku) wytwórnię czekolady Gay Odin. Jest tam sklep i kawiarnia, a w niej również lodziarnia. We Włoszech nie jest trudno znaleźć dobre lody, ale można też znaleźć wybitne. Te takie  były. 

Jakie te lody są pyszne

1-9 we Włoszech stałam się cukrowym narkomanem ;-) Te wypieki nie są takie jak francuskie czyli dopracowane w szczegółach, wyglądające jak małe dzieła sztuki z wieloma warstwami smaku. Te są stosunkowo proste i ich mistrzostwo tkwi w prostocie i jakości składników

Neapol to królestwo jedzenia. Pizzę można znaleźć na każdym kroku i chyba żadna nie rozczaruje. Jakość składników i długa tradycja robią swoje. To też królestwo owoców morza i ryb. Odwiedziliśmy, żeby ich zjeść słynną Azzurrę. Na stolik czekaliśmy ponad godzinę, ale w tym czasie nie próżnowałam;-) Zgłębiałam w tym czasie temat neapolitańskich śmieci ;-).
Na stolik w Azzurra czekaliśmy ponad godzinę poza sezonem, to ile czeka się w sezonie?
Innym typowym włoskim miejscem, które mnie zachwyca są sklepy z wędlinami i serami - sallumeria. Można tam też kupić kanapki. Przeróżne. Wybiera się ich zawartość i sprzedawca przyrządza ją "od ręki". przekrawa bułkę, kroi wybrane sery, wędliny, dodaje pasty czy warzywa. Pakuje w papier i wystawia rachunek. Moja kosztowała 2,5 euro (!) i nie byłam w stanie zjeść jej całej ze względu na wielkość. Była świeża, pyszna i tania.
1-9 nasze kulinarne doświadczenia w Neapolu.

1-9 Neapol kulinarny 

Koło naszego hotelu mieliśmy cudowny, niewielki sklepik z serami i innymi produktami mlecznymi - Sogni di latte. Zakupy w nim zostawiłam sobie na niedzielę tuż przed wyjazdem. Ograniczały mnie i tak już przepełnione walizki, ale i tak udało mi się kupić trochę dobroci. Mam słabość do takich miejsc.

Wszystko z małych, rzemieślniczych wytwórni

1-4 na zakupach w Sogni di latte

I jak tu nie oszaleć?

1 to bogactwo kształtów makaronu zawsze mnie zachwyca // 2 będąc w Kampanii trzeba kupić do domu // 3 lubię piec we włoskich aluminiowych formach - tutaj zaskoczyły mnie ich niesamowicie niskie ceny // 4 do takich sklepów zawsze chętnie wchodzę

Już pojawili się pierwsi klienci

1-4 kawy sobie nie żałowaliśmy ;-)

Takie pamiątki z podróży lubię

1, 4 mam wrażenie, że Neapol to królestwo ceraty i błyszczących strojów // 2 w centrum nie brakuje sprzedawców podróbek // 3 nie uległam neapolitańskiemu szaleństwu amuletów na szczęście ;-)

1-4 gwarno, głośno, kolorowo, ciasno - Neapol

W Neapolu można znaleźć zatrzęsienie samochodów z polskimi rejestracjami. Nurtowało nas to i rozgryźliśmy temat ;-) Niestety to omijanie przepisów i cwaniactwo. Lepiej nie mieć z takim samochodem stłuczki.
 
W tych samochodach z polską rejestracją próżno szukać turystów

1 za to tym byłam zachwycona - specjalne sklepowe wózki dla psów // 2 to chyba dziesiąta polska rejestracja w ciągu godziny // 3, 4 tutaj jest wielbiony jak bóg

1-4 w "naszej" dzielnicy Chiaia

Neapolitańskie smaczki i klimaciki ;-)
1 o określonej godzinie przyjeżdża śmieciarka. Wysiadają dwie panie w pełnym makijażu i maniciurze i zajmują się rozmową, a w tym czasie z workami, kubłami na śmieci, skrzynkami... przychodzą mieszkańcy i pracownicy sklepów i restauracji i samodzielnie wrzucają śmieci do śmieciarki. Panie piją kawę w kawiarni, a samoobsługa mieszkańców idzie sprawnie, chociaż czasami powstaje mała kolejka, kiedy ktoś wrzuca zniszczony fotel, a zgniatarka nie radzi sobie idealnie ;-) // 2, 3 kapliczek ze sztucznymi kwiatami w Neapolu nie brakuje // 4 sesji zdjęciowych zresztą też nie.

Wydawało mi się, że miejsca w walizkach mamy dużo, ale i tak jakoś rozmnożyły się nam bagaże ;-). Czekając na taksówkę widziałam minę męża, który w myślach mówi zaklęcia (w końcu to Neapol ;-)), żeby taksówka miała duży bagażnik. Jakoś się upchnęliśmy, ale torbę z liśćmi laurowymi musiałam mieć na kolanach ;-)

1 czy to wszystko to są nasze bagaże? :-) // 2 kolano boli, ale głowa szczęśliwa // 3 no to dotarliśmy i to całkiem sprawnie, chociaż czasami miałam ochotę zamknąć oczy w czasie jazdy :-) // 4 czy nam się uda kiedyś wrócić tylko z bagażem podręcznym? :-)

Powrót do domu to długa historia. Z Neapolu mieliśmy lot do Zurichu (mąż nie był zaskoczony, że na przesiadkę wybrałam to miasto :-)), a tam półtorej godziny przerwy i kolejny lot. Cieszyłam się na czas na zakup kulinarnej gazety i ulubionych czekolad naszych dzieci. Wylecieliśmy z opóźnieniem, ale nic nie wskazywało, że nie zdążymy. Jeszcze w samolocie przed lądowaniem poinformowano nas, który gate. Od lądowania do startu kolejnego samolotu mieliśmy 15 minut, więc musiałam zapomnieć o czekoladach i gazecie. Trochę trwało zanim udało nam się wysiąść z samolotu, ale na szczęście kolejny gate był blisko. Znaleźliśmy jeszcze skrót pomiędzy poziomami lotniska, więc całkiem szybko (biegiem) dotarliśmy na miejsce. A tam zobaczyliśmy  już tylko "pupkę" odjeżdżającego samolotu. Nie ukrywam, że zaskoczyła nas ta punktualność odlotu, bo przeważnie samoloty czekają te kilka minut na pasażerów z transferu. Tym razem musieliśmy przemierzyć już pół lotniska, żeby dotrzeć do punktu szwajcarskich linii. Dotarliśmy i... okazało się, że jest problem. Nie ma miejsc na samoloty do Warszawy. Po długich poszukiwaniach znalazły się dwa blety. Na lot do Frankfurtu, a stamtąd do Warszawy. Znowu przeszliśmy pół lotniska, ale zdążyliśmy na lot do Niemiec. Tam czekaliśmy na kolejny samolot długo. Powinniśmy już dawno odlecieć, ale ten samolot nawet nie przyleciał. W pewnym momencie poinformowano nas, że "nasz" gate zajął inny samolot, który musiał awaryjnie lądować ze względu na sytuację zdrowotną jednego z pasażerów. Gate zajęty, innych wolnych brak, więc nasz nie mógł wystartować z innego lotniska, bo nie miałby gdzie się podziać po wylądowaniu. W końcu przyleciał z dużym opóźnieniem. I kiedy już myśleliśmy, że na dzisiaj koniec przygód i zaraz starujemy, to kapitan powiedział, że... lot będzie jeszcze bardziej opóźniony, bo muszą... wymienić koła w naszym samolocie. Trochę to trwało i nie wiadomo było czy wystarujemy przed lotniskową ciszą nocną. Udało się w ostatniej chwili. Tylko zamiast o 19.00 być w domu, byliśmy przed drugą w nocy. Za to walizki nadane w Neapolu przyleciały razem z nami ;-)

Żegnamy cię Italio

1 jeszcze w Neapolu na lotnisku nie świadomi dalszych przygód // 2 prasa w podróży blogerki kulinarnej ;-) // 3 Neapol ma też swój Manhattan // 4 już dawno powinniśmy być w powietrzu

No nie poczekał na nas łobuz ;-)

Za to mieliśmy piękny zachód słońca

1 a w okolicach Zurichu śnieg // 2 tylko "pupkę" pokazał ;-) // 3 i tak niczego nie zmieni, że to moje ulubione linie lotnicze :-) // 4 no dobrze, polecimy do Niemiec // 5, 6 dziwnie się ogląda zmianę kół w samolocie, w którym się siedzi // 7 zdążyliśmy w ostatniej chwili // 8 dobrze, że już na miejscu - to był długi dzień // 9 wszystko doleciało

Ktoś za nami tęsknił

1 nie rób zdjęć, tylko głaszcz // 2-4 kolacje z produktami spod Wezuwiusza

Po naszym powrocie został niecały tydzień do świąt. Wymagało to niezłej organizacji. Na szczęście dużo rzeczy miałam zamówionych, a mój mąż jest idealnym pomocnikiem w świątecznych przygotowaniach. Myślałam, że zdążę z wszystkim i dam radę. Po dwóch dniach w pracy, kiedy ledwo kuśtykałam, stwierdziłam, że jednak muszę się wziąć za moje kolano, bo praktycznie nie daję rady chodzić. W czasie naszego wyjazdu miałam lepsze i gorsze dni, ale było to tylko ułamkiem tego co po powrocie. Gonienie samolotu nie zrobiło mi dobrze, a wręcz zepsuło moje kolano do końca. Zaczęły się badania i poszukiwanie przyczyny. Opcji było kilka, na szczęście najgorsze scenariusze nie sprawdziły się, chociaż mogłyby być lepsze. Normalnie cieszyłabym się z dwóch wolnych dni w domu przed świętami, ale teraz byłam w dużym stopniu unieruchomiona. Wszyscy się zaangażowali i wyprawiliśmy święta dla rodziny. Nie zapomnę jak tata z córką siedzieli nad deskami i rozmawiając kroili warzywa na sałatkę. Dobrze szła im ta rozmowa, bo sałatki zrobili tak na tydzień dla dwudziestu osób. Rano w Wielkanoc zrobiłam pisanki, które urzekły mnie swoim wyglądem. Ze stabilizatorem pod spódnicą lukrowałam jeszcze baby i układałam kwiaty i nakrywałam stół. Daliśmy radę. Wspólnymi siłami.
I było żółto, cytrynowo i radośnie.

Zachwyciły mnie te moje pisanki

W Wielkanoc też lubimy dawać sobie prezenty.

1 To jajko od Igi Sażyńskiej dostałam od kolegi z pracy - piękne. Może dotrwa do następnych świąt // 2 w tym roku dekorujemy na żółto (a ja zasadniczo nie lubię tego koloru :-) // 3 najważniejsza dekoracja - cytryny z Amalfi // 4 a u sąsiadów też żółto

Wielkanoc 2024

Wielkanoc 2024

Wielkanoc 2024

Królują cytrynowe ciasta z włoskich receptur i oczywiście baby z przepisu z 1885 roku.

 Wielkanoc 2024

Wielkanoc minęła, ale ból kolana niestety nie. Kolejne badania, leki i diagnozy zdominowały końcówkę miesiąca. Unieruchomiona zakończyłam ten miesiąc spokojnie w domu. Tak to czasami bywa w życiu. Kuśtykam sobie patrząc z nadzieją na nowy miesiąc i mimo wszystko z wielką wdzięcznością za ten, który był. Nie takie miałam plany na jego końcówkę, ale nie wszystko można zaplanować. Może i dobrze.
To był piękny, niezapomniany miesiąc, który dał mi z jednej strony nową energię kulinarną, a z drugiej pewne spowolnienie. Jedno trochę wyklucza drugie, ale najważniejsze, że patrzę z nadzieją i dużą ciekawością na...


Co nam przyniesie kwiecień?


Komentarze

  1. Co za wspaniały wpis ! Piękne zdjęcia, Włochy to moje marzenie 🧡

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały wpis! Te słoneczne włochy i żółte cytryny... cudowna energia marca :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z niecierplowością czekam na każdy wpis, zdjęcia przepiękne.Podzielisz się sposobem robienia pisanek?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję , przeczytałam z ogromną przyjemnością i zainteresowaniem , byliśmy w tamtym rejonie Włoch / poza Paestum/ ,ale dawno, jesienią i wersji bardziej budżetowej/, może warto by było wybrać się tam w marcu.....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.