A diary from last month. Wrzesień.

To był niesamowity miesiąc. Ekscytujący, intensywny, pełen wrażeń, nowych znajomości, odkryć i smaków. Prawie cały miesiąc w podróży. Trzy tygodnie poza domem. Trzy tygodnie w Szwajcarii. Pisząc ten post, zaczęłam liczyć ile tych podróży do tego kraju jest już za mną. Wyszło mi, że był to trzynasty i czternasty wyjazd do Szwajcarii! Sama byłam zaskoczona ile ich już było. Nie dziwcie się, że piszę o dwóch wyjazdach we wrześniu, bo... wróciłam z jednej wyprawy do Szwajcarii i po sześciu godzinach w domu znowu tam wracałam. Jedną podróż dawno już zaplanowaliśmy i czekałam na nią pełna ekscytacji przez całe lata. Kiedy przyszło zaproszenie na wyjazd prasowy z organizacji My Switzerland, zdałam sobie sprawę, że obydwa wyjazdy się zazębiają. Początkowo rozważałam pozostanie na miejscu i dojechanie pociągiem do Genewy, do której doleciałby mój mąż, ale... Nasza wspólna wyprawa miała być w przewadze  górska, więc potrzebowałam na nią wielu technicznych ubrań i musiałabym je wozić ze sobą w czasie pierwszego wyjazdu. A poza tym doszłam do wniosku, że tak lubię starty i lądowania samolotem, że jak doświadczę ich więcej, to tylko będę szczęśliwsza:-)

Między jednym lotem, a drugim miałam sześć godzin. Na wspólną kolację, na wypakowanie walizki i spakowanie jej ponownie, na wygłaskanie kota, na prysznic,  dwadzieścia minut drzemki i na naładowanie telefonu. Trochę to wszystko było szalone, ale nie żałuję tego szaleństwa.

Szwajcaria jest dla mnie wspaniałym krajem. Piękno przyrody, różnorodność kuchni, jakość produktów spożywczych, bogactwo architektury,  bezpieczeństwo, organizacja transportu, wysoka jakość usług... to wszystko sprzyja podróżowaniu. Dla miłośników trekkingu, narciarstwa, jazdy na rowerze, podróżowania pociągami  czy wspinaczki górskiej to kraj idealny. No dobrze, Szwajcaria ma jedną wadę: jest droga. Mimo tylu wizyt, ciągle odkrywam ten kraj i ciągle mi go mało :-) 

Zabieram Was na moje wrześniowe wspominki. Trochę tego będzie. Mnie samą przeraziła ilość zdjęć i informacji, które chciałabym tutaj pozostawić. Dlatego o pewnych rzeczach czy miejscach napiszę krótko, a innym poświęcę osobne posty. To, że użyłam słowa "krótko" niech Was nie zmyli. To będzie DŁUGI post i jeżeli dotrwacie ;-) do końca będzie mi bardzo miło.

No dobrze, zaczynamy tę przygodę.
 
Dzień przed wyjazdem, pierwszego września przeżyłam wzruszające chwile. Po wielu miesiącach intensywnej pracy nadeszła długo oczekiwana chwila. Wzięłam do ręki album poświęcony ponad sześćdziesięcioletniej historii bloku operacyjnego Szpitala Bielańskiego. Kiedy patrzyłam na te paczki, które właśnie przyjechały z wydawnictwa, pełne książek, których jestem autorką ,czułam wzruszenie i ekscytację. Długo czekałam na ten dzień i niespodziewanie nastąpił on tuż przed wyjazdem. Zdobyte doświadczenie pomoże mi nad pracą nad inną książką. Tym razem kucharską. Coraz intensywniej myślę o tym projekcie.

1 góra paczek pełnych albumów rośnie // 2 oto on - na tle nowego skrzydła szpitalnego // 3 a w ulubionym salonie fryzjerskim jak zawsze chwile relaksu przy kawie i książce // 4 dzisiaj kolację robi ON - ja się pakuję


1 mała kawa i czas wyruszać na lotnisko // 2 do Szwajcarii najchętniej i najlepiej-m // 3 chwilę popatrzę na chmury i... idę spać // 4 prosto z lotmiska w Zurichu wsiadamy w pociąg do Sankt Gallen

 
O Sankt Gallen napiszę Wam wkrótce poświęcając mu osobny post. Dodam tylko, że to miasto mnie oczarowało. Architekturą, zabytkami, klimatem i atmosferą. I jedzeniem. Pierwszą kolację w czasie wyjazdu z My Switzerland zjedliśmy w Bistro St. Gallen w hotelu Einstein. Jakie to było wszystko dobre. To był też czas wzajemnego poznawania się ze współtowarzyszkami podróży. Ja miałam wielką przyjemność znać już wcześniej dwie osoby, ale poznawanie kogoś nowego jest zawsze ekscytujące. Szczególnie, że każda z nas jest inna, a połączyło nas odkrywanie Szwajcarii. Okazało się, że nie zjednoczył nas tylko cel podróży, ale też bardzo dużo innych rzeczy. Wspaniałe towarzystwo miałam na tej wyprawie.

Bistro St.Gallen

Wassergasse 7, St. Gallen
czynne od 6.30 do 22.00

Bistro St. Gallen
1 dobre masło i dobry chleb - połączenie idealne // 2 ten nadziewany ziemniak... był REWELACYJNY // 3 trufle - moja wielka miłość // 4 smak tego sorbetu z mango pamiętam do tej pory - to był chyba najlepszy sorbet w moim życiu

Hotel Sorrel w St. Gallen. Lubię dbałość o wygodę gości taką jak w tym hotelu
1 żelazko i plecak na wycieczki // 2 w razie deszczu - w pokoju hotelowym czeka parasol // 3 mata do jogi pozwala aktywnie zacząć dzień // 4 kosmetyki hotelowe też są dla mnie ważne

Sorell Hotel City Weissenstein - Boutique Hotel

Davidstrasse 21, St. Gallen

1 na śniadanie hotelowe w Szwajcarii zawsze wybieram Bircher-müsli // 2, 3, 4, 5, 6 zostało mi dwadzieścia minut do spotkania z grupą, więc wpadłam do sklepu // 7, 8 w sklepie Läckerli Huus kupuję zawsze pierniczki, w St. Gallen odkryłam ich Flûtes de Bâle - rurki z różnorodnymi nadzieniami - pyszne są // 9 lubię takie odręczne dopiski

1, 2, 3, 4 wykuszowymi oknami zachwycałam się wcześniej w Zurichu, w St. Gallen jest ich bardzo dużo i są przepiękne

1 nasze miejsce zbiórki - czyż ten dom nie jest uroczy // 2 w kwiaciarni można kupić takie cuda // 3 zawsze chciałam zobaczyć z bliska jak wyglądała kryza - udało mi się w Muzeum Włókiennictwa w St. Gallen // 4, 5 Muzeum Włókiennictwa // 6, 7 biblioteka w opactwie w St. Gallen robi niesamowite wrażenie - jest przepiękna // 8 przed wejściem do biblioteki musiałyśmy założyć takie kapciuszki ;-) // 9 Liska White Plate złapana w trakcie uwieczniania St. Gallen

1 ten bowl był REWELACYJNY - dużo składników najwyższej jakości i niesamowity smak // 2 a co w Muzeum Sztuki // 3, 4 jak ja lubię takie stare reklamy

Wczesnym popołudniem wsiadłyśmy w St. Gallen do pociągu - Ekspresu Przedalpejskiego i przejechałyśmy całą jego trasę (125 km) do Lucerny (Luzern). Byłam w tym mieście 18 lat temu, ale teraz czułam się trochę jak z pierwszą wizytą. Pamiętałam słynny Most Kapliczny, ale nic więcej. Lucerna zachwyciła mnie bardzo. To jest miasto, do którego chciałabym wkrótce wrócić. Więcej o Lucernie napiszę Wam w osobnym poście.

Witaj piękna Lucerno.

Z tego miejsca odpływają statki pływające po Jeziorze Czterech Kantonów

Tu woda i niebo mają niesamowity kolor

Grand Train Tour to osiem najpiękniejszych tras kolejowych Szwajcarii. Cała trasa ma 1280 km. Można przejechać wybrany odcinek albo fragment. Ja mam za sobą kilka tras i mam wielką nadzieję przejechania wszystkich. W biurach informacji turystycznej można dostać książeczkę poświęconą Grand Train Tour. Oprócz licznych informacji o trasach w książeczce jest miejsce na pieczątki, które samodzielnie przybija się po ukończeniu trasy. Te pieczątki są pięknie zaprojektowane i jest to naprawdę fajna zabawa z ich przybijaniem. Nas ogarnął taki zapał, żeby je przybijać, że nawet jak miałyśmy mało czasu do odjazdu pociągu, to pędziłyśmy do biura informacji turystycznej, żeby zdobyć. Jak dzieci :-) O Grand Train Tour napiszę Wam w osobnym poście o podróżowaniu koleją po Szwajcarii.

1 Grand Train Tour - najpiękniejsze trasy kolejowe Szwajcarii // 2 kolejna pieczątka w mojej książeczce // 3, 4 ta zieleń pastwisk jest niesamowita - zastanawiałyśmy się skąd bierze się ten kolor. Rozwiązanie zagadki poznałam tydzień później // 5, 6, 7, 8, 9 Muzeum Rosengart w Lucernie 


O Muzeum Rosengart w Lucernie usłyszałam pierwszy raz kilka lat temu. Wtedy znalazło się na mojej liście muzeów, które chciałam odwiedzić. Kiedy się dowiedziałam, że jest w planie mojej wycieczki, radości nie było końca. Czasu na zwiedzanie nie miałyśmy dużo, ale i tak jestem przeszczęśliwa, że tam byłam. Na trzech piętrach można obejrzeć obrazy Picassa, Pierre'a Bonnarda, Georges'a Braque, Paula Cézanne, Marc'a Chagalla, Wassily'a Kandinsky, Paul'a Klee, Fernanda Léger, Henri Matisse, Joan Miró, Amedeo Modigliani, Claude'a Monet, Camille'a Pisarro, Pierre Auguste Renoir, Paul'a Signac...
Tamtejsza kolekcja jest niesamowita. 

Muzeum Sammlung Rosengart

Pilatusstrasse 10, 6003 Luzern
muzeum czynne jest codziennie od 10.00 do 18.00 

https://www.rosengart.ch/en/welcome

1 reszta starego dworca kolejowego w Lucernie, a w tle nowy // 2 jakie te słowa są prawdziwe // 3 trzeba się było trochę wspiąć, ale widok z tych wież był niesamowity // 4 na przeciwległym wzgórzu zobaczyłam ten biały zamek i nie zdawałam sobie sprawy, że następnego dnia przeżyję tam jedne z najpiękniejszych chwil w czasie tego wyjazdu // 5 spacer wzdłuż rzeki Reuss // 6 mam ochotę zajrzeć do tych menu, ale trzeba iść dalej // 7, 8 urocza kawiarnia nad brzegiem rzeki Reuss // 9 ten kolor wody jest wręcz nierealny

1 spojrzenie na Lucernę z góry // 2 ten tandem robi wrażenie // 3 wiadomo kto jest właścicielem tego roweru // 4 widok z wieży na kawiarnię // 5 tu zjemy kolację // 6 te budynki mają przepiękne zdobienia // 7 na mojej liście zakupów w czasie tej wyprawy: kirsch // 8 ogrodnik ma fantazję i talent w cięciu // 9 stary mechanizm zegarowy na jednej z wież otaczających miasto 

1-9 kolacja w restauracji Lapin w hotelu De la Paix - sezonowo, lokalnie, pysznie

Kiedy oglądałyśmy Lucernę z jednej z wież , Edyta powiedziała mi, że na przeciwległym wzgórzu jest zamek, a w nim hotel i stamtąd jest najpiękniejszy widok na Lucernę o wschodzie słońca. Przed zaśnięciem spojrzałam na mapę jak dotrzeć do tego hotelu i... zasnęłam. Kiedy się obudziłam było jeszcze ciemno. Mogłam siedzieć w pokoju albo wyruszyć na spacer. Wybrałam to drugie, szczególnie, że zapowiadał się bezchmurny, gorący dzień. Dotarłam do podnóża wzgórza i wsiadłam w kolejkę, która zawoziła wprost na szczyt. W recepcji powiedziałam od razu, że chciałabym obejrzeć wschód słońca z hotelowego tarasu i wypić kawę. Zaprowadzono mnie na taras przepraszając, że restauracja będzie czynna dopiero za pół godziny i wtedy dostanę kawę. Po pięciu minutach dostałam kawę, bo uruchomiono wcześniej ekspres, żeby mi ją zrobić. Siedziałam na tym tarasie, piłam pyszną kawę (z mlekiem roślinnym podanym osobno w dzbanuszku - typowo dla Szwajcarii), patrzyłam jak budzi się dzień, niebo nabiera kolorów, ogrodnicy podlewają kwiaty, a personel hotelu szykuje stoły do śniadania. Siedziałam i zachwycałam się. To wszystko było tak piękne, zwykłe i niezwykłe jednocześnie i wywoływało we mnie pokłady szczęścia. Wtedy sobie zamarzyłam, żeby kiedyś przyjechać tu z mężem, przenocować w tym pięknym hotelu i zjeść śniadanie na tym tarasie patrząc na wschód słońca. Potem, kiedy płynęłam statkiem z Lucerny przez Jezioro Czterech Kantonów jeszcze raz przeżyłam te uniesienia piękna i szczęścia i postanowienie powrotu w to miejsce razem. 
Zostawiam Wam namiary na hotel, bo jest to przepiękne miejsce na romantyczny pobyt albo na oglądanie wschodu słońca.

Château Gütsch
Kanonenstrasse, Luzern

Budzi się nowy, piękny dzień

Wschód słońca nad Lucerną z tarasu Château Gütsch

1 wracamy przez Lucernę po nocy do hotelu // 2 - 7 na tarasie Château Gütsch // 8 górna stacja hotelowej kolejki // 9 a teraz kolejką w dół

1-9 Château Gütsch w promieniach wschodzącego słońca

1-9 hotel Château Gütsch

Po tak pięknie rozpoczętym dniu nie spodziewałam się, że będzie jeszcze piękniej i piękniej. Po śniadaniu wsiadłyśmy na statek, którym popłynęłyśmy po Jeziorze Czterech Kantonów (czwartym pod względem wielkości jeziorem Szwajcarii). Kolor wody i widoki są tak niesamowite, że całą podróż przepływa się z uczuciem zachwytu. Różnorodny brzeg, majestatyczne góry, małe przystanie w uroczych miasteczkach i sam statek sprawiają, że taka podróż jest niesamowitym przeżyciem. Można wysiąść w którymś małym porcie i udać się na wycieczkę kolejką górską na Rigi, Pilatus, Bürgenstock lub Klewenalp. Obok wielu przystani są stacje kolejowe i dalszą podróż po kantonie można kontynuować pociągiem. Niesamowicie wygodne jest to, że przypłynięcie statku zsynchronizowane jest z odjazdami pociągów czy kolejek, więc nie ma konieczności długiego czekania na kolejny etap podróży. To jest takie szwajcarskie. 
Jeden z przystanków  na trasie statku jest w pobliżu łąki Rütli. Tam "narodziła się" Szwajcaria. O pakcie pokoju, który uważany jest za początek tego kraju pisałam w TYM poście.
Otoczenie Jeziora Czterech Kantonów jest również wspaniałym miejscem dla miłośników trekkingu i jazdy na rowerze. Ja bardzo chcę tam wrócić. Na szlak górski i na rejs statkiem.

Tam gdzie woda łączy się z górami i niebem.

Te góry miejscami wręcz wyrastają z wody

Te kolory są niesamowite.

Mieszkańcy tych domów mają niesamowity widok z okien

Czyż tu nie jest pięknie?

1 zaraz wypływamy z Lucerny // 2 - 5 na statku można zjeść naprawdę doskonałe dania // 6 Rivella - "narodowy" napój szwajcarski zrobiony jest z... serwatki // 7 ten kolor wody jest niesamowity // 8 wiadomo, gdzie jesteśmy ;-) // 9 z cudowną towarzyszką podróży - Liską

Jedno z miasteczek na trasie, do których przypływa statek

Czyste piękno

Ze statku wysiadłyśmy we Fluellen i stamtąd pociągiem Gotthard Panorama Express ruszyłyśmy przez Bellinzonę do Lugano. Znieniłyśmy kanton, zmieniłyśmy język i znalazłyśmy się w zupełnie innej Szwajcarii. Lugano to miasto o włoskiej architekturze, klimacie (i języku), ale ze szwajcarskim porządkiem. Dla wielu z nas to było najpiękniejsze miasto, jakie odwiedziłyśmy w czasie tej wyprawy. Ja mam problem z takim jednoznacznym wyborem. Zachwyciło mnie również St. Gallen i Lucerna.

 W Lugano już kiedyś byłam. Wiele lat temu. W czasie tej wyprawy, odkrywałam je na nowo, jakby to było nasze pierwsze spotkanie.
Nasz hotel mieścił się tuż obok kolejki Lugano Citta, którą dojeżdża się centrum starego miasta z dworca kolejowego. Położenie było idealne, więc jak miałyśmy wolną godzinę, to biegłyśmy poznawać miasto. A czasu wolnego nie było dużo, bo program był bogaty i intensywny. Kolacja zaplanowana była w Grotto Castagneto. Żeby tam się dostać wjechałyśmy ponad stuletnią kolejką linowo-szynową na górę Monte Brè, z której rozpościera się niesamowity widok na zatokę Lugano , Alpy Pennińskie i Alpy Berneńskie. Schodząc w dół dotarłyśmy do celu - do Grotto Castagneto. 
Grotto to skalna grota (naturalna lub wykuta przez człowieka), która kiedyś służyła do przechowywania żywności w chłodzie. Obecnie te miejsca zamieniane są na restauracje z tradycyjną kuchnią kantonu. W ogóle kuchnia regionu Ticino jest wspaniała. Dużo czerpie od swojego południowego, włoskiego sąsiada. W Ticino zjecie risotto, makarony, pierożki, polentę..., a w sezonie dynię, kasztany, grzyby. Do tego dużo serów i dojrzewających wędlin. Ten kanton szczyci się również wysokiej jakości winami. Większość owoców zbierana jest ręcznie. Liczne, strome winnice są elementem krajobrazu kantonu. Nasza kolacja w Grotto Castagneto była rewelacyjna. Te makarony, grzyby, risotta, sery, a do tego niesamowite desery. Zamówiłyśmy wszystkie dostępne w karcie, żeby wszystkich posmakować. Ciasto kasztanowe zawróciło mi w głowie. Muszę upiec takie w domu. 
Do deski serów podano nam robioną na miejscu konfiturę cebulową i paprykową - lekko pikantną. To było tak dobre, że zapytałam kelnera czy nie mają ich też w sprzedaży na wynos. Mieli :-) Skończyło się na tym, że każda z nas wracała do hotelu z jakimś słoiczkiem, a nawet kilkoma. 
Jak będziecie w Lugano lub okolicach, koniecznie zjedzcie w jakimś grotto, a Grotto Castagneto polecam Wam już bardzo.  

Grotto Castagneto 
Via Nevaca 20, Brè sopra Lugano
czynna w weekendy od 10.30 do 21.00 (16.00 w soboty)
od wtorku do piątku 11.00 - 15.00 i 17.00 - 20.30

Hotel Acquarello Swiss Quality

Piazza Cioccaro 9, Lugano

1 przybiliśmy do przystani, czas teraz na podróż pociągiem // 2, 4 w pokoju hotelowym czekała na mnie przesyłka od organizacji turystycznej kantonu Ticino - jak ja doceniam takie odręcznie pisane kartki // 3 wygląda jak włoskie menu, ale tutaj wszystko ma regionalny, indywidualny, własny smak // 5 nowe pieczątki w mojej książeczce Grand Train Tour // 6 Bellinzona - czas na przesiadkę - któregoś razu muszę przyjechać tu na cały dzień, żeby ją poznać // 7, 8 przystań w okolicy łąki Rütli // 9 tu góry stromo "wyrastają" z wody

Ten widok z Monte Brè skojarzył mi się z Norwegią

Piękny jest ten zachód słońca oglądany z Monte Brè 

Monte San Salvatore (912 m n.p.m.) 

Jesienny stragan warzywny na jednej ze starych uliczek Lugano. Dla mnie coś wspaniałego.

1 bilet na kolejkę na Monte Brè, a w tle wagonik starej kolejki linowo szynowej // 2 przetwory robione w Grotto Castagneto: konfitura z cebuli, z czerwonej papryki, morelowa z rozmarynem, śliwkowa, gruszkowa z cynamonem i malinowa // 3 deska lokalnych serów i wędlin z miejscowymi przetworami // 4 menu dnia w Grotto Castagneto: lasagne w stylu Ticino, gnocchi, żeberka przygotowywane przez 72 godziny, risotto z serem i jabłkiem // 5  wejście do Grotto Castagneto // 6 ta konfitura paprykowa do sera to była poezja smaku // 7 a nad jeziorem Lugano rosną wielkie krzaki eukaliptusa // 8 DREAM TEAM - nasza wspaniała grupa podróżniczek // 9 Lugano u schyłku dnia

1, 4 -9 nasze dania z  Grotto Castagneto - poezja smaku, a ciasto kasztanowe było mistrzowskie // 2 kolor tego tynku jest intensywny, ale ma piękny odcień i w tym południowym świetle wygląda pięknie - to jest duża umiejętność i wyczucie tak dobierać kolory 

Pogoda w czasie tego wyjazdu była niesamowita. Codziennie było bardzo ciepło, a wręcz gorąco, niebo było przejrzyste, a noce ciepłe. Miejsca, do których przyjeżdżałyśmy były tak piękne, że nie mogłam się powstrzymać przed spacerami przed świtem, żeby oglądać budzący się dzień. Ale również budzące się do życia miasta. Sprzedawców wykładających swoje produkty na straganach, sprzątaczy myjących chodniki, dostawców wjeżdżających na zamknięte dla nich w ciągu dnia ulice, kelnerów ustawiających krzesła i nakrywających stoliki w kawiarniach, biegaczy pokonujących kilometry przed pracą...

1-4 Lugano o wschodzie słońca

1 było nas więcej miłośniczek oglądania wschodu słońca // 2 espresso we włoskim stylu w Vanini - miejscu polecanym przez Madame Edith // 3 brioche alla crema di pistachio - rogalik wyglądający jak croissant, ale smakujący bardziej jak włoskie cornetto // 4 Grand Cafe Al Porto - najstarsza kawiarnia w Lugano tuż przed otwarciem. Powstała w 1803 roku i była od początku miejscem spotkań pisarzy, polityków i artystów.

Bernina Ekspress to jeden z najsłynniejszych pociągów panoramicznych łączących Szwajcarię z Włochami. Od alpejskich lodowców do włoskich palm. W czasie tego wyjazdu to była moja trzecia podróż tym pociągiem i mogłabym nim jechać jeszcze pięty i dziesiąty. Trasa jest spektakularna i dostarczająca tak wielu wrażeń i emocji, że zachwyci każdego. Od połowy lutego do mniej więcej końca listopada jako uzupełnienie trasy koleją można przejechać autobusem Bernina Express z Lugano do Tirano. Podróż trwa około 4 godzin i prowadzi przez urocze miasteczka i wioski, winnice Valtelliny i wzdłuż jeziora Como. Tym autobusem jechałam pierwszy raz i było to fantastyczne doświadczenie. Kiedy dwa, lśniące, czerwone autobusy jadą krętymi górskimi drogami, wyjeżdżają z górskiego tunelu albo mkną przez drogę wśród zielonych winnic wygląda to pięknie. Tak samo kiedy wjeżdżają do włoskiego miasteczka Tirano a, na stacji kolejowej czeka na chcących podróżować dalej turystów pociąg. 
Więcej o całej trasie napiszę w poście poświęconym podróżowaniu po Szwajcarii kolejami. A na razie trochę zdjęć.
 
1 kierowca autobusu wkłada moją walizkę "do brzucha" autobusu // 2 zaraz ruszamy ku Italii // 3 wjeżdżamy do Tirano // 4 a na stacji w Tirano czeka już na nas pociąg Bernina Express 

1 wsiadamy i w drogę do Sankt Moritz // 2 przez lasy wspinamy się w górę // 3 krótki przystanek w Alp Grüm na wysokości ponad 2000 metrów i pamiątkowe zdjęcie // 4 imponujący wiadukt Landwasser  - jeden z najsłynniejszych na świecie. Dziennie przejeżdża nim około 60 pociągów

1 - 3 na trasie pociągu Bernina Express - lato we wszystkich kolorach. W tym roku już patrzyłam na to wszystko, ale przysypane śniegiem. // 4 przesiadka do kolejnego pociągu w Sankt Moritz, a ze stacji patrzę na hotel, w którym w tym roku obchodziłam urodziny

Kolejnym pociągiem dojechałyśmy do Davos (z przesiadką w Filisur). To była moja pierwsza wizyta w tym mieście (najwyżej położonym mieście w Europie - 1560 m n.p.m.). Jest ono znanym ośrodkiem narciarskim i miejscem, w którym co roku odbywa się Światowe Forum Ekonomiczne. Tutaj ma również siedzibę Instytut Badania Śniegu. Miasto, ale wyglądające raczej jak miasteczko, nie jest dla mnie jednym z najpiękniejszych w jakim byłam, ale okolica jest już cudowna. Niedługo po przyjeździe na kolację wybrałyśmy się autobusem pocztowym do doliny Sertig. 15 minut autobusem od miasta i znalazłyśmy się w raju. Płaska dolina otoczona wysokimi górami wyglądała bajecznie. Mijałyśmy stare, tradycyjne drewniane domy, chalety, maleńkie kościoły i kapliczki. A nad wszystkim górowały szczyty Plattenflue,  Hochducan i Mittagshorn. W dolinie na niesamowicie zielonych pastwiskach pasły się krowy i roznosił się dźwięk dzwonków. Wzdłuż całej doliny płynie rzeka Sertigbach. Jasne, szczyty gór oświetlone były miękkim, różowym światłem zachodzącego słońca. I do tego pustki. Idylla. Idealne miejsce na spacery, do trekkingu i na wycieczki rowerowe. 

Na końcu doliny znajduje się restauracja Walserhuus, w której zjadłyśmy kolację. Mimo pewnego oddalenia od jakichś miejscowości restauracja była pełna gości i gwarna. Nad nią mieści się mały hotel. Myślę, że poranek w takim miejscu musi być niesamowitym przeżyciem. Wyobrażam sobie te góry oświetlone przez wschodzące słońce, a potem śniadanie i wycieczka rowerem po dolinie albo którymś ze szlaków. Wyobraźnia mnie poniosła, ale to miejsce jawiło mi się zjawiskowo. 

Kilka sal restauracji miało różnorodny, ale tradycyjny dla Gryzonii (Graubünden -kanton, w którym byłyśmy) wystrój. Lniane serwetki, menu w drewnianych okładkach, cynowe talerze, żeliwne naczynia do zapiekania, cięte z metalu obrączki na serwetki przedstawiające tradycyjne wzory... Do tego dużo drewna i ozdób w alpejskim stylu, a w menu same dania kuchni alpejskiej jak i ogólnie szwajcarskiej. Lokalne sery, ryby, warzywa. Dania te są przeważnie treściwe, idealne na zakończenie górskiej wycieczki czy dnia na stoku. Nie myślałyśmy tam o kaloriach tylko delektowałyśmy się ich smakiem. 
Daniem, które mnie początkowo zaskakiwało w tych górskich restauracjach było danie łączące makaron lub kluseczki typu kluski kładzione z dodatkiem... ziemniaków. Do tego oczywiście dużo górskiego sera, który cudownie ciągnie się po podgrzaniu i... mus jabłkowy. Ta bomba węglowodanowa jest pyszna. Może nie na ciepłą porę roku, ale na zimę już jest wspaniała. 
Innym tradycyjnym daniem tego kantonu jest capuns czyli zawijane w zblanszowane liście boćwiny (buraka liściowego) malutkie "gołąbki" z nadzieniem przygotowanym z mąki, jajek, mleka, a czasami też sera czy okruchów chleba. W wersji bogatszej dodawano kawałeczki miejscowych dojrzewających mięs bündnerfleisch lub kiełbasek. Do tego sos ze śmietany, masła, bulionu i szczypiorku. 
Kolejnym tradycyjnym daniem jest maluns czyli rodzaj smażonych okruszków ziemniaczanych tradycyjnie podawanych z musem jabłkowym. Ugotowane dzień wcześniej ziemniaki w skórkach, trze się na tarce, oprósza mąką i smaży na maśle. Do tego górski ser, który ciągnie się cudownie i mus z jabłek. 
Ta kuchnia Gryzonii jest naprawdę interesująca i idealna na zimę. A desery też zasługują na uwagę z orzechowo karmelową tartą Engadiner Nusstorte na czele. My znowu zamówiłyśmy wybór deserów i dzieliłyśmy się nimi. Dzięki temu poznawałyśmy smak regionu. 

Tuż obok restauracji jest końcowy przystanek autobusu pocztowego i wszystko jest tak zgrane ze sobą, że tuż przed zamknięciem restauracji odjeżdża ostatni autobus do Davos i po dwudziestu minutach można znaleźć się znowu w centrum miasta.

Hotel Walserhuus Sertig
7270 Davos Platz

1 droga w dolinie Sertig i autobus pocztowy // 2, 3 w dolinie Sertig w Gryzonii // 4 jeden ze starych domów w dolinie

Hotel i restauracja Walserhuus na końcu doliny Sertig // 2 kiedy widzicie takie oznaczenie na restauracji w Szwajcarii, to wchodźcie od razu do środka - to jest na restauracji Walserhuus // 3 a w menu lokalne specjalności // 4 wino z kantonu Graubünden (Gryzonia) - REWELACYJNE

1 jeden z deserów // 2 tutaj też się jada strudle z jabłkami // 3 moje danie - Spätzlipfanne - jakie to było dobre - kluseczki, górski ser, śmietana, prażona cebula i... mus jabłkowy // 4 jak ja lubię te oświetlone wierzchołki gór u schyłku dnia. W dolinie już cienie, a szczyty jeszcze w świetle dnia

Dzięki pobudkom przed świtem każdy mój dzień był niezwykle długi. Wychodziłam z hotelu, kiedy było ciemno i ruszałam do miejsca, gdzie dobrze było widać wschodzące słońce. W Davos weszłam na wzgórza koło szpitala i patrzyłam na budzący się dzień, a potem rundka po mieście, żeby poczuć atmosferę miasta. Wpadłam jeszcze na ostatnie zakupy, bo wiedziałam, że nie będzie już na to więcej czasu. 
Tym razem moje zakupy były nietypowe, bo nie kupiłam jak zawsze sera czy czekolady (tylko ze względu na szybki powrót do Szwajcarii :-), ale kupiłam... blender marki Bamix. Ten blender wynalazł i opatentował w 1950 roku szwajcarski inżynier Roger Perrinjaquet. Nazwał  go Bamix - jest to skrót od francuskiego wyrażenia oznaczającego ubijanie i mieszanie ("battre et mixer"). Co wyróżnia go od innych? Jest poręczny, prosty w obsłudze, ma niezwykłą moc, super jakość i praktycznie dożywotnią gwarancję (!). 
Sprawdzająca nam bilety w pociągu konduktorka, kiedy zobaczyła jak przepakowujemy bagaże i pakujemy nasze miksery (bo szał bamixowy ogarnął nie tylko mnie ;-), powiedziała: "też taki mam. Po swojej mamie. Ma już 50 lat (!) i ciągle działa bez zarzutu". Nie ma lepszej rekomendacji. 
Ja kupiłam swój w Davos, po mnie jeszcze jedna osoba z naszej grupy. Po wrzuceniu na instagram mojego bamixa, dostałam wiele pytań o niego. Tydzień później ktoś mi wysłał na instagramie wiadomość, że poszedł też do tego sklepu w Davos po blender i... nie było już żadnego, a sprzedawca powiedział, że sprzedał ich ostatnio 5 i wszystkie te osoby były z Polski i nie rozumie co się dzieje :-) 

1 o wschodzie słońca w Davos // 2 kolejny dzień z bezchmurnym niebem - niesamowity jest ten wrzesień // 3 jaka podróżniczka, takie pamiątki z podróży ;-) // 4 mam słabość do tych plakatów w starym stylu

O 10.00 rano byłyśmy już na dworcu, żeby wsiąść do kolejnego pociągu. Tym razem nie takiego współczesnego i nowoczesnego, a zabytkowego i staroświeckiego. Niektóre wagony mają nawet ponad 100 lat! Pociąg kursuje dwa razy dziennie na trasie Davos Platz – Filisur - Davos Platz od maja do października. Trasa prowadzi przez wąwóz Zügen i imponujący wiadukt Wiesner. Cała podróż trwa około 40 minut i jest niesamowitym przeżyciem. 
Nie przypuszczałam, że podróż tym pociągiem tak mnie zachwyci i sprawi mi taką frajdę. W pociągu są wagony pierwszej i drugiej klasy. Wszystko jest starannie odnowione i działa jak nowe. Zachwyciły mnie przeróżne mechanizmy (w pełni sprawne) odpowiedzialne za przyciemnianie światła, wentylację czy przysłanianie okien. Do tego tak wygodne kanapy, że chciałabym mieć tak komfortową w domu.
I urocze było, kiedy maszynista w pewnym momencie zwolnił pociąg, zagwizdał i wystawił rękę machając, w którą stronę mamy patrzeć, żeby nie przegapić widoku na niesamowity wiadukt w oddali.

Link do strony kolei retyckich, gdzie można znaleźć więcej informacji o tym pociągu.

1, 4 na trasie do Filisur // 2 te kanapy były tak niesamowicie wygodne // 3 detale - niesamowicie projektowano kiedyś wagony

1 zawsze chciałam tak wystawić głowę w trakcie jazdy pociągiem // 2 stary mechanizm służący do regulacji mocy oświetlenia w wagonie - cały czas doskonale działa // 3 na trasie przejazdu do Filisur // 4 z daleka ten wiadukt nie wygląda może imponująco, ale jest olbrzymi

Wysiadłyśmy z pociągu w Filisur i wsiadłyśmy do elektrycznej ciuchci, która zawiozła nas do podnóża wiaduktu Landwasser. To jedna z najsłynniejszych budowli tego typu na świecie. Wysoki na 65 metrów, długi na 136 metrów i dość ruchliwy, bo przejeżdzą po nim około 60 pociągów dziennie. Budowę wiaduktu rozpoczęto w marcu 1901, a już w październiku następnego jeździły po nim pociągi. Niesamowite tempo. Wybudowano go z 9200 metrów sześciennych kamienia wapiennego. Z jednej strony wiadukt kończy się / zaczyna tunelem Landwasser o długości 216 metrów. Dzięki temu przejazd pociągów po wiadukcie, które znikają w paszczy wiaduktu wygląda jeszcze bardziej ekscytująco. 
Z dworca Filisur do wiaduktu można oprócz elektrycznej ciuchci dotrzeć pieszo (30 minut) lub rowerem (10 minut) - odległość wynosi 2,3 km. Można również przejechać dwa przystanki autobusem i przejść około 1,5 kilometra.  Koło przystanku ciuchci jest mały barek, gdzie można coś zjeść (również dania z grilla) i wypić. To także fantastyczne miejsce na piknik i schłodzenie się w rzece Landwasser. W 2008 r. wiadukt został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Bardzo polecam wyprawę do podnóża wiaduktu. Naprawdę robi wrażenie.

1 - 4 wiadukt Landwasser

W podróży
1 podróżniczki zabytkowym pociągiem // 2, 3 ogarnęte szałem zbierania pieczątek z tras Grand Train Tour // 4 a to początek naszej podróży - przed wejściem do samolotu

1 "Wars" w szwajcarskim pociągu - dużo lokalnych produktów i dań // 2 ostatnia pieczątka (na dworcu w Zurichu) zdobyta // 3, 4 Alpy są przepiękne  - mam szczęście, żeby mogę na nie patrzeć jeszcze w powrotnej drodze.

Ta intensywna wyprawa z grupą kobiet do Szwajcarii była wspaniała. Ile dała mi wrażeń, nowych doświadczeń, przeżyć, informacji, śmiechu, żartów, nowych znajomości, odkryć i... tylko pogłębiła mój zachwyt tym krajem. Dziękuję dziewczyny za wspólny czas. Dziękuję za zaproszenie My Switzerland. To była wspaniała przygoda. 
A ja Wam bardzo polecam odwiedzić stronę MY SWITZERLAND. To bogactwo informacji o tym kraju, niesamowicie pomocne, jeżeli planujecie odwiedzić Szwajcarię lub tylko czegoś się dowiedzieć. Strona jest również w wersji polskiej.

Wracam do domu

Wylądowałam późno i zaczęło się odliczanie. Miałam 6 godzin zanim będę musiała być na lotnisku ponownie. Jazda do domu, szybka kolacja i przepakowanie walizki. Zawartość tym razem była zupełnie inna: górskie buty, techniczne ciuchy do trekkingu i jeszcze kilka rzeczy. U męża w walizce było podobnie, ale jeszcze była tam... bezprzewodowa piła elektryczna :-). Kiedy postanowiliśmy zrobić taki prezent przyjaciołom do ich górskiego domku, zaczęły się małe schody jak ją przewieść. Ponieważ mieliśmy lecieć dwoma różnymi liniami lotniczymi, to zaczęłam w każdej z nich dowiadywać się o możliwość przewozu. Wydaje się to proste, ale nie jest do końca, bo baterie litowo jonowe można przewozić tylko do pewnej pojemności. Kiedy zadawałam pytanie w call center o możliwość przewozu piły, za każdym razem najpierw zapadała cisza, a potem przełączanie do kolejnych osób. Po uzyskaniu wszelkich zgód i pozwoleń, mogliśmy już planować zabranie piły ze sobą :-)
Kiedy już zamknęłam walizkę, okazało się, że... za godzinę trzeba wstawać. Złapałam 20 minut drzemki, mój mąż chyba jeszcze mniej i ruszyliśmy już razem ku nowej przygodzie.

1 kupione tuż przed odlotem, żeby nam uprzyjemniły pakowanie ;-) // 2 wybrałam nasze ulubione smaki: jeden to biała czekolada z szampanem - uzależniający smak ;-) // 3 czas się spakować na wyprawę w Alpy - wszystkie kolory tęczy :-) // 4 pierwszy odcinek podróży - Frankfurt

1 wschód słońca oglądaliśmy z samolotu // 2 Sirocco - szwajcarska marka herbat, którą bardzo lubię // 3 znowu nad Szwajcarią :-) // 4 a po wylądowaniu w Genewie... dwie moje ulubione linie lotnicze

Piękna jest Szwajcaria oglądana z góry (z dołu też ;-)

Witaj Genewo, cieszę się, że znowu tu jestem

W czasie pobytu w Sankt Gallen zobaczyłam jak wiele rzeczy jest tam pomalowanych w różnych odcieniach szaro, niebiesko, zielonego koloru. Różne odcienie tej barwy mają niezwykłe nazwy: szałwiowy, duck egg, coolabah green, Svenska blue, costwold green, pemberley blue, terre verte... Niezwykłe nazwy, niezwykłe, piękne odcienie. Zachwyca mnie ten kolor i odkąd zauważyłam ileś tam rzeczy tak pomalowanych, to potem zauważałam je już wszędzie. W każdym kantonie. Miałam wrażenie, że to prawie narodowy kolor tego kraju :-)
 
1 - 4 w odcieniach szałwii 

1 - 4 w odcieniach szałwii 

1 - 4 w odcieniach szałwii 

1 - 4 w odcieniach szałwii 

Przed wyjazdem do Genewy dowiedziałam się o malutkim sklepiku "Au Gruyère", który sprzedaje rzemieślnicze produkty z tego regionu. Zarówno wystrój jak i krótkie godziny otwarcia pasują do staroświeckich sklepów. Jako miłośniczka serów Gruyère, postanowiłam go odwiedzić i przetestować tamtejsze sery. Zrobiłam małe zakupy na wyjazd w Alpy i po pierwszych testach wiedziałam już, że zrobię tam większe zakupy przed powrotem do domu. Oprócz serów w kawałkach w różnym stopniu dojrzałości, kupiłam również świeżo starty ser w odpowiednich proporcjach do fondue moitié-moitié czyli pół na pół ser Gruyère i Vacherin Fribourgeois, bezy z Gruyère i śmietanę double crème (45%) i wino Chasselas. Jak będziecie w Genewie bardzo polecam Wam odwiedziny w tym niepozornym sklepie. Przemiły, kompetentny sprzedawca doradzi (po francusku i angielsku). A ser do wybranego typu fondue sprzedawca odważy i zetrze przy Was do torby, robiąc na niej odręczne notatki dla Was ile dodać wina, ile kirschu, czosnku i skrobii kukurydzianej. A jak trzeba, to da Wam cały przepis i szybko przeszkoli. Uwielbiam tam też to, że mówi się, ile osób ma jeść fondue i sprzedawca odważa i ściera odpowiednią ilość. 
Sery można kupić oczywiście w każdym supermarkecie i są one pyszne, ale bardzo Wam polecam zakupy w sklepach serowarskich. Ich jakość (jak i przyjemność z zakupów) jest nieporównywalna. Macie również możliwość spróbowania serów i poradzenia się sprzedawcy, który jest specjalistą w swojej dziedzinie.

Au Gruyère
Av. du Mail 3, Genève
czynny od poniedziałku do piątku od 8.00 do 20.00, w soboty do 17.00. Popołudniowe godziny uzależnione są od pory roku

1, 2, 4 w sklepie "Au Gruyère" // 3 pierwsza kawa, pierwsza gazeta po przyjeździe

1 ktoś chce się z nami zaprzyjaźnić // 2, 3 to co? szachy czy warcaby? // 4 w Genewie dobrej wody nie brakuje dla nikogo

1 - 4 nie wiem jak to się dzieje ;-), ale zawsze będąc w Genewie "lądujemy" w sklepie Oliviers&Co. Stamtąd mam między innymi deskę z drzewa oliwnego do krojenia chleba, którą uwielbiam, a mąż nałogowo kupuje tam chipsy truflowe (a w domu prawie nigdy nie jada chipsów :-)

1, 5 - 9 Gelatomania - to chyba nasza ulubiona genewska lodziarnia. Ciężko im się oprzeć :-), 2 dobrze, że oparłam się zakupowi dziesiątego takiego samego koszyka :-) // 3 te cienie, to światło i niebo... // 4 uwielbiam tę powszechną dostępność do wspaniałej jakości wody pitnej

Przed wyjazdem zrobiłam rezerwację na wieczór w jednej z najlepszych genewskich restauracji serwujących fondue i raclette i... koło południa odwołałam ją. Temperatury sięgały ponad trzydzieści stopni i była to pogoda absolutnie nie sprzyjająca jedzeniu fondue. Następnym razem tam pójdziemy. Tym razem poszliśmy do restauracji Café du Centre, która mieściła się tuż obok naszego hotelu. Restauracja i bistro zostały otwarte w 1933 roku i do tej pory cieszy się wielkim powodzeniem mieszkańców. Francuski klimat, położenie, doskonałe jedzenie, wystrój... to wszystko sprzyja popularności tego miejsca. W menu znajdziecie ostrygi i inne owoce morza, ale także ryby, mięsa i dania wegetariańskie. Jest sporo klasyków, dań sezonowych wykorzystujących lokalne produkty. Bardzo ciekawe jest też menu brunchowe i dania dnia. W ten upalny dzień zjedliśmy coś lekkiego i to był dobry wybór, bo nadal mieliśmy energię na chodzenie po mieście, a nie myśleliśmy tylko o sjeście :-)

 Café du Centre
 Pl. du Molard 5, Genève
czynna od 9.00 do 00.00 w soboty i niedziele od 11.00

1 - 9 lunch w Café du Centre

Popołudniowe, miękkie światło 

Pierwszy, niesamowicie długi dzień w Genewie zakończyliśmy wspaniale, pływając po Jeziorze Genewskim i oglądając zachód słońca. Kiedy było już ciemno zeszliśmy na ląd po przeciwnej stronie jeziora niż nasz hotel, ale postanowiliśmy wracać pieszo, bo było tak pięknie i ciepło.

Żegnamy dzień pływając po Jeziorze Genewskim.

1 - 9 pierwszy wieczór w Genewie

Kiedy wracaliśmy już późno wieczorem do naszego hotelu na lewym brzegu Genewy, byliśmy już naprawdę zmęczeni po całym dniu (i tylko 20 minutach drzemki w ciągu doby). I byliśmy też głodni. Nie chciało nam się iść nigdzie daleko, bo marzyliśmy tylko o śnie. Wtedy przypomniałam sobie, że tuż obok naszego hotelu jest restauracja, na którą zwróciłam uwagę, bo... miała piękne lampy. Było już niedługo przed zamknięciem, ale zostaliśmy miło zaproszeni do środka. Karta w restauracji jest krótka. To miejsce specjalizuje się w wołowinie, a szczególnie w stekach z sekretnym winnym sosem szefa. W naszej kuchni domowej mięso nie jest częstym składnikiem, ale jest cały czas obecne i raczej to nie zmieni się. Ja jako notoryczna anemiczka z zaburzeniami wchłaniania żelaza muszę jeść wołowinę raz w tygodniu (ale i tak nie jadam), więc wykorzystuję wizyty w restauracjach, żeby ją wtedy jeść. Te steki w restauracji były naprawdę pyszne, a sos idealnie komponował się z wysokiej jakości mięsem. Zamówiliśmy małe porcje z mięsa bio, frytki i sałatę i zjedliśmy nasze dania z wielką przyjemnością. W restauracji jest również wielki wybór win na kieliszki. My zawsze w Szwajcarii zamawiamy tylko miejscowe i często zdajemy się na rekomendację kelnera czy sommeliera, bo cały czas uczymy się szwajcarskiego winiarstwa. Do tej pory ta forma poznawania win z tego kraju bardzo się sprawdza. Robię notatki i próbuję, czytam, pytam i kupuję.

Nie jeden raz jadłam dobrego steka, ale to co mnie zaskoczyło w tej restauracji to... krzesła. Kiedy siadłam przy stoliku, to z moich ust wyrwało się: jakie wygodne. Przyjrzałam się im z uwagą i zachwyciłam się ich kształtem. Tak samo jak lampami na samym początku. Zapytaliśmy o nie kelnerkę i okazało się, że wszystkie meble i lampy w restauracji zaprojektowane są przez właścicieli tego miejsca Dominique Mottas i Nicole Codourey. Posiadają oni oprócz biura projektowego też inną restaurację i kawiarnię. Bardzo udany koncept.

Najedzeni poszliśmy spać i zasnęliśmy w dwie minuty.

Wine & Beef Fusterie

Pl. de la Fusterie 5, Genève
czynne od 12.00 do 23.00 oprócz niedziel i poniedziałków

1, 3 - 9 Wine & Beef Fusterie // 2 trzeba iść spać

Kolejny dzień miał być intensywny, ale i tak wstałam na wschód słońca, żeby zobaczyć budzący się dzień nad miastem.

Genewa o wschodzie słońca

Genewa o wschodzie słońca

Genewa o wschodzie słońca

1, 7 - 9 Genewa o wschodzie słońca // 2 testuję kolejne Bircher Müsli // 3 różne rodzaje pesto do śniadania // 4 lubię hotelowe śniadania // 5, 6 w Szwajcarii jest doskonałe masło, a to ma jeszcze ładne opakowania 

Sobotni poranek w Genewie to dla mnie obowiązkowa wizyta na tamtejszym targu staroci. Zawsze z czymś wracam i zawsze są to... świeczniki. I to co mnie nieustannie zaskakuje na tym targu to ceny - bardzo niskie. Zakupy tam są dla mnie wielką frajdą. 

1 w drodze na hotelowe śniadanie // 2 - 7 na genewskim targu staroci // 8, 9 jak wspaniale mieć jezioro tuż koło hotelu 

1 - 9 na genewskim targu staroci

1 - 4 tegoroczne odkrycie - sklep serowarski "Au Gruyère

1 czarne czy szylkretowe? doradź kochanie // 2 on też jest zainteresowany menu // 3 Guillaume Bichet Artisan Chocolatier & Pâtissier - tuż przy hotelu mamy genewskiego mistrza czekolady i cukiernictwa // 4 skuszę się jeszcze na ser z truflami // 5 suszone smardze kupię tuż przed wyjazdem // 6 lubię takie staroświeckie kartki pocztowe // 7 podoba mi się ta nazwa // 8 woda pitna - w Szwajcarii nie ma co kupować wody w butelkach - najlepiej mieć taką, którą można napełnić // 9 Aesop - kosmetyki, które bardzo lubię, a w Szwajcarii można je znaleźć też w hotelach

1 to światło jest tutaj niezwykłe // 2 na zakończenie długiego dnia dotarliśmy w ukochane Alpy // 3 REWELACYJNE są te sery // 4 jak tu pachnie powietrze // 5 czy myśmy to wszystko zdołali upchać do samochodu??? // 6 jego radość na nasz widok jest tak wielka jak nasza // 7 jeszcze znalazła się jedna paczka ulubionych truflowych chipsów :-) - zjemy ją jadąc pociągiem wzdłuż Jeziora Genewskiego // 8 Montreux - byłam tu wiele lat temu, ale chętnie bym tu wróciła // 9 piękny kolor ma to jezioro

Wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy ku przyjaciołom, ku Alpom, ku ukochanemu psu. Spotkać się tak na peronie, wyściskać i zobaczyć wielką radość psa - to są dla mnie bezcenne przeżycia. Jak się rozstajemy, to już myślę o naszym kolejnym spotkaniu. I tęsknię do wspólnych chwil, przeżyć, żartów i niekończących się rozmów. I do wspólnego gotowania. Do wieczorów przeciągających się w noc. 

Jak dobrze, spotkać na swojej życiowej drodze ludzi, z którymi człowiek tak dobrze się czuje i wnoszą w życie tyle pięknych emocji i przeżyć. 

I nikt tak nie potrafi zapakować samochodu jak Philippe. I tyle do niego zmieścić. Kiedy widzi nasze bagaże, nie powie, że już nie wejdą. Od nowa pakuje ze szwajcarską precyzją. Bezustannie podziwiam i... mówię, że następnym razem wezmę mniej ;-)

A i P dziękuję Wam za wszystko. I za to jacy jesteście.

Kolacja z widokiem na Alpy

Śniadanie z widokiem

1 zaczynam dzień z kubkiem kawy i spacerem z psem // 2 ktoś wraca niesamowicie szczęśliwy z pierwszej przejażdżki górskiej na elektryku // 3 a po spacerze drzemka // 4 a za drzwiami widok jak obraz // 5 najchłodniejsze miejsce w ten upalny dzień // 6 te pomidory prosto z ogrodu mają tak niesamowity i cudowny smak // 7 a jeszcze przed śniadaniem pojechali na wycieczkę rowerową // 8 gotowi do drogi // 9 zanim w dolinie pojawią się promienie słońca musi minąć jeszcze trochę czasu, za to niektóre szczyty są już oświetlone

1 tak powinny smakować pomidory // 2, 4 alpejska flora // 3 słońce jest już w całej dolinie // 5 każdy tom poświęcony jest jednemu szwajcarskiemu kantonowi // 6 a może o lodowcu i jego legendach? // 7 ten pies i woda = szczęście // 8 czas na śniadanie // 9 nektar morelowy ze Sierre - pyszny

1, 3, 5, 6, 8, 9 na alpejskim szlaku // 2 lubię ładnie zapakowane zakupy - mam z nich podwójną przyjemność // 4, 7 dzikie maliny, leśne jagody - zbieranie ich sprawia mi wielką przyjemność

Mam szczęście do oglądania niesamowitych chmur w Szwajcarii

1 a po powrocie z gór zjadamy tartiflette, które wszyscy uwielbiamy // 2, 3 na przełęczy Simplon // 4 zaraz wjedziemy na ten most // 5 lubię te oznaczenia // 6 droga przez "naszą" dolinę // 7 meringues czyli bezy, z których robiliśmy wspaniały, prosty deser // 8 Dame de Sion wino idealne do fondue // 9 a na kolację tartiflette przy otwartym oknie - pogoda była niesamowita

W naszych planach był wyjazd na kilka dni do włoskojęzycznego kantonu Ticino, żeby i tam poznać szlaki trekkingowe. Droga do miejscowości Fusio, która była naszą bazą, była długa, kręta i piękna. Prowadziła przez kawałek Włoch i właśnie tam zjedliśmy w przydrożnej winiarni. Wybór był przypadkowy, ale jak to prawie zawsze we Włoszech, jedzenie było proste i pyszne. Ukrojono nam w cieniutkie plasterki dojrzewające wędliny i w kawałki sery. Do tego chleb i wino (oprócz kierowcy) i nie potrzeba było nam niczego więcej. I jeszcze mocne espresso na zakończenie. Jakie to było dobre...
Na miejscu oprócz takich dań jak nasze czyli wyboru serów i wędlin można zamówić dania regionalnej kuchni i desery. Na miejscu jest również sklep z bardzo bogatym asortymentem serów, wędlin i win.

Il Negozio-ArcioliVini

Via Domodossola, 23, Varzo VB, Włochy
czynne od 11.00 do 00.00 oprócz wtorków i śród


1 na przełęczy Simplon // 2 - 5 we włoskiej winiarni
Il Negozio-ArcioliVini, gdzie zrobiliśmy przerwę w podróży // 6 we włoskim Varzo // 7, 8 idealne miejsce na piknik koło przełęczy Simplon // 9 w barze na przełęczy Simplon gałązki na rozpalkę na promocji

1 ładne są te włoskie tabliczki // 2 kokiet z tego kota // 3 lubię takie bruki (chociaż nie chodzi się po nich najwygodniej ;-)) // 4 Prato - piękne szwajcarskie miasteczko w kantonie Ticino // 5 strumień w pobliżu Prato // 6 nad rzeką Maggia // 7 w ten gorący dzień potrzeba schłodzenia - szwajcarska rzeka Maggia jest do tego idealna // 8 szafka bookcrossingowa w szwajcarskim Lodano // 9 w Szwajcarii też są palmy

Zachwycam się takimi sklepikami bez obsługi. Są ceny, są różnorodne produkty i skarbonka lub pudełko na pieniądze. W tym można kupić syrop z kwiatów czarnego bzu (w butelkach po passacie :-)), destylat jabłkowy i... starocie

Do Fusio dojechaliśmy dość późno i od razu popędziliśmy coś zjeść. Fusio to przepiękna, mała górska miejscowość. Nie ma tu sklepów (oprócz sklepiku samoobsługowego, a raczej lodówki i skarbonki, z miejscowymi serami i masłem). Są trzy hotele i jedna restauracja - Antica Osteria Dazio. Jedzenie było tam pyszne. Lokalne dania typowe dla regionu z wykorzystaniem miejscowych serów. Kuchnia Ticino przypomina włoską pod względem obecności makaronów, risotta, gnocchi, polenty... Do tego sezonowe produkty takie jak dynia, grzyby, dziczyzna. I oczywiście bogaty wybór win, a ten kanton ma naprawdę doskonałe. 

W Fusio można również zamówić kolację w pozostałych hotelach, ale trzeba to zrobić z jednodniowym wyprzedzeniem.

Antica Osteria Dazio
Vallemaggia, Fusio-Mogno

Antica Osteria Dazio
1 tagliatelle z borowikami było rewelacyjne // 2 piękna jest ta karta dań // 3 krótkie menu, ale i tak ciężko wybrać, bo wszystko kusi // 4 potrafią tu zrobić gnocchi

Antica Osteria Dazio
1 krem z dyni // 2 Tre Terre - wino z Ticino - świetne // 3 polenta, grzyby - typowe dla miejscowej kuchni // 4 późno już jest, ale z przyjemnością wypijam tę kawę

Nasze miejsce pobytu w Fusio zasługuje na kilka zdań tutaj, bo było wspaniałe. Villa Pineta została wybudowana w latach 60 XX wieku jako letnia rezydencja w stylu "szwajcarskiego domu górskiego" przez syndyka z Locarno Giovanniego Pedrazziniego. Usytuowana została na wzgórzu naprzeciwko wsi zapewniając niesamowity widok na miejscowość, dolinę i wzgórza. Otoczenie willi obsadzono drzewami tworzącymi park, stąd nazwa "Pineta" (po włosku - las sosnowy). Kolejny właściciel zamienił na blisko trzydzieści lat willę w sanatorium. W tamtych czasach budynek podupadł w związku z brakiem inwestycji i modernizacji. W 2020 willę Pineta kupił Christophe Schenk winiarz z kantonu Vaud. Rozpoczął się remont i renowacja i od trzech sezonów można znowu korzystać z uroków miejsca. Przywrócono pierwotny wystrój willi i dodano nowe elementy zwiększające komfort dla gości. Villa Pineta należy do zrzeszenia szwajcarskich hoteli historycznych (Swiss historic hotels) czyli hoteli, które zachowały historyczną autentyczność i znaczenie i wszelkie prace konserwatorskie odbywają się z zachowaniem pierwotnych założeń. Swiss historic hotels tak jak Grand Train Tour ma swoją książeczkę, gdzie oprócz wielu informacji jest miejsce na zbieranie pieczątek. Boję się, że teraz ogarnie mnie kolejna pieczątkowa gorączka ;-)

Wystrój hotelu jest prosty, ale niesamowicie staranny i wysmakowany. Stare drewniane meble poddane renowacji idealnie współgrają z nowoczesnymi elementami. Miejsca wspólne takie jak biblioteka, salon z kominkiem czy jadalnia zapraszają wręcz do przebywania w nich. Doceniam staranny dobór przedmiotów takich jak kosmetyki w pokojach gości, jakość pościeli, ręczników czy szlafroków, wygląd folderów czy notesów na sekretarzykach w pokojach, a także małych pudełeczek z mieszankami ziołowych herbat. Drewniane podłogi nadają miejscu miękkości. Do tego bogaty wybór książek w różnych językach w bibliotece i duży asortyment płyt, które można słuchać na gramofonie. I o śniadaniu muszę wspomnieć. Asortyment nie był bardzo bogaty, ale jakość tych produktów była niesamowita. I oczywiście większość była lokalna. Chleb był tak dobry, że marzę, żeby go jeszcze kiedyś zjeść. Z dodatkiem masła od miejscowego wytwórcy tworzył cudowny duet. Do tego miejscowy miód, konfitury, sery, wędliny, sok... Te śniadania były fantastyczne. Na miejscu można zamówić również kolację (w cenie 40 franków dla gości hotelowych i 45 dla chętnych z zewnątrz) składającą się z trzech dań. Bogaty wybór lokalnych win, ale także z winnicy właściciela dopełnia przyjemności posiłku. Piękny wystrój, pyszne jedzenie, ogień w kominku, zapadający zmrok za oknem i świadomość, że łóżko z miękką pościelą jest tuż obok dopełniają piękna wieczoru. A kiedy jeszcze od czasu do czasu niesie się wśród wieczornej mgły dźwięk kościelnych dzwonów z wioski usytuowanej na sąsiednim wzgórzu, ma się wrażenie, że jest się w zaczarowanym świecie.

Hotel otwarty jest od połowy maja do końca października.

Villa Pineta
Via Cantonale, Fusio, Szwajcaria

Jadalnia w Villa Pineta

1 jesteśmy w szwajcarskim hotelu historycznym // 2 te ziołowe herbaty skradły nasze serca // 3 zdjęcia autorstwa siostry właściciela hotelu // 4 stolik śniadaniowy // 5 tę książkę z przepisami szefów kuchni ze szwajcarskich hoteli historycznych przewertowałam wiele razy i... zrobiłam dużo notatek // 6, 7 iloma książkami tam się zachwyciłam // 8 fragment naszego pokoju - popatrzcie na ten sufit // 9 te szlafroki były tak miękkie i grube

1 wykuszowy kącik do relaksu // 2 idealne miejsce na odpoczynek // 3 a może filiżankę kawy? // 4 to co dzisiaj zjemy na śniadanie? // 5 Villa Pineta - szkic // 6 Dantego też tu można poczytać // 7 to pianino jest nie tylko dekoracją // 8 i książka Niki Segnit, którą bardzo cenię // 9 Mario Botta - to jeden z moich ulubionych architektów, więc ta książka sprawiła mi dużo przyjemności

1 jeszcze na tej półce muszę przejrzeć książki // 2 to nowoczesne oświetlenie wspaniale współgra ze starymi ścianami // 3 a do kolacji - polenta, ale też charakterystyczna dla okolicy // 4 a w menu na wieczór mamy... // 5 wino z winnicy właściciela hotelu // 6 tutaj zaczęłam zgłębiać temat historycznych hoteli // 7 ten sok z lokalnych odmian jabłek smakował jak żaden inny w moim życiu // 8 jakie to wszystko było dobre // 9 a po śniadaniu chwila z książką

1 poszukiwania książek na wieczór - wybrałam tę o Luberon - ulubionym regionie w Prowansji i album poświęcony amerykańskim impresjonistom // 2 ser od wytwórcy z Fusio // 3 te dwa balkony to nasz pokój // 4 czas w drogę // 5 miód z wioski, w której jesteśmy // 6 idealne śniadanie hotelowe // 7 i konfitura pyszna i etykieta ładna // 8 nie zapomnę smaku tego chleba // 8 zanim wyjdziemy przejrzę jeszcze kolejne przepisy z tej książki

1 ta konfitura też była pyszna // 2 samochód w kolorze szałwiowym - prześladuje mnie ten kolor :-) // 3, 4 świetny projekt opakowań i rewelacyjna zawartość - muszę się rozejrzeć za tymi herbatami // 5 kolejne, niesamowite zdjęcie autorstwa siostry właściciela // 6 to oznacza jedno - zaraz wyruszamy na szlak // 7 czekając na resztę, przeglądam kolejne książki // 8 podobają mi się te małe, bezprzewodowe lampki na stolikach // 8 niezwykły sok jabłkowy

Jednym z najbardziej przeze mnie cenionych współczesnych architektów jest Szwajcar Mario Botta. Urodził się w 1943 roku w Mendrisio w kantonie Ticino, a studia ukończył w Wenecji i już wtedy rozpoczął pracę z Louisem I. Kahnem i Le Corbusierem. Pierwszą realizację zaprojektował w wieku 16 lat i było to prezbiterium. Jak sam mówi wielki wpływ na jego twórczość miało miejsce urodzenia, zamiłowanie do architektury średniowiecznej i kontakt z wielkimi architektami XX wieku. W jego dorobku znajduje się ponad 300 projektów: domów mieszkalnych, szkół, banków, muzeów, bibliotek i miejsc kultu religijnego.  
Mogno jest niewielką osadą w dolinie Maggia (Val Lavizzara) na wysokości 1180 m n.p.m. Od XiX wieku miejscowość była zamieszkana tylko latem. W 1986 roku zeszła tam lawina i zniszczyła kościół i kilkanaście domów. Projekt nowego kościoła p.w. Jana Chrzciciela (Chiesa di San Giovanni Battista) powierzono w latach 90 - tych XX wieku architektowi Mario Botta. Projekt był odważny i wywołał wiele kontrowersji, ale z czasem doceniono go i poza granicami kraju. Budynek zaprojektowany jest z naprzemiennych warstw lokalnego marmuru z Peccia i granitu z Vallemaggia. W kościele nie ma okien. Całość doświetla jedynie szklany dach, a mimo tego budynek jest jasny i świetlisty.

Projekt robi wrażenie. Jest harmonijny i niesamowicie spójny, a jednocześnie bardzo oszczędny. W otoczeniu gór i starych drewnianych i kamiennych domów wyróżnia się, a jednocześnie spaja się z otoczeniem i nie zaburza harmonii. Niesamowite doświadczenie zobaczyć to na własne oczy i dotknąć tych pasiastych ścian.

Chiesa di San Giovanni Battista - wnętrze

1 - 4 Chiesa di San Giovanni Battista

1 - 4 Chiesa di San Giovanni Battista


Po obejrzeniu kościoła wyruszyliśmy na szlak w dolinie Val Bavona: od Bignasco  w stronę San Carlo. Dzień był bardzo gorący, więc pogoda nie była wymarzona na wędrówkę i trochę ta droga dała nam w kość. Za to była przepiękna. Przez kasztanowe lasy (kasztany jadalne), od jednej kamiennej osady ukrytej wśród drzew do drugiej. Na szlaku jest dwanaście małych wiosek, w których część domów jest zamieszkanych. 

Ta dolina jest niezwykła też z innego powodu. Nie ma w niej prądu (z przewodów elektrycznych). Część domów ma panele słoneczne, dostęp do gazu ze zbiorników lub małe turbiny wodne. I co jest zaskakujące bardzo w tej sytuacji to to, że jednocześnie ta dolina jest wielkim producentem prądu (znajdują się tam trzy elektrownie wodne, zapora i trzy duże zbiorniki. W dużej mierze woda do elektrowni przemieszcza się podziemnymi sztolniami).

Te kamienne osady są tak niezwykłe, klimatyczne i często wyglądające na opuszczone, że pobyt w nich jest niesamowicie klimatyczny i nastrojowy. Nie ma w nich sklepów, a restauracji jest tylko parę w całej dolinie i to w największych osadach. Przy głównej drodze jest też jeden sklepik samoobsługowy z serem, winem i lodami. Na szlak trzeba wziąć ze sobą coś do jedzenia. My, nie wiemy do tej pory jak to się stało, ale nie wzięliśmy. To pyszne, hotelowe śniadanie musiało nam zaburzyć logiczne myślenie ;-) Ratowaliśmy się dzikimi jeżynami na trasie i... zapomnianą czekoladką z samolotu znalezioną w kieszeni :-)

Drogę powrotną wybraliśmy już autobusem. Musieliśmy czekać na niego dwie godziny, ale nie dalibyśmy już rady zrobić tej trasy pieszo jeszcze raz. Leżeliśmy więc na trawie z plecakami pod głową i odpoczywaliśmy patrząc na niebo i nasłuchując autobusu. Kiedy tak leżeliśmy, przyjechał autobus jadący w przeciwnym kierunku. Widząc nas leżących przy drodze :-), zatrzymał się i kierowca zapytał nas czy nie chcemy jechać. Niestety kierunek był nie dla nas.  

1 na szlaku przez kasztanowe lasy // 2 dom wkomponowany w olbrzymi głaz narzutowy // 3-5 osady z kamiennymi domami w dolinie Val Bavona // 6 ale to był gorący dzień // 7 w lesie kasztanowym // 8 one mnie ratowały na szlaku :-) // 9 góry i kasztanowce jadalne - przepięknie tu jest

1-3 kamienne domy w dolinie Val Bavona // 4 po przejściu szlaku bez jedzenia te orzeszki jawiły mi się jak najlepsza rzecz na świecie :-) // 5 autobus pocztowy - nas wybawca :-) // 6 przystanek autobusu pocztowego - pod nim leżeliśmy czekając na autobus i marzyliśmy o kromce chleba z masłem :-) // 7 a to zdjęcie się wkradło jeszcze raz // 8 z kościołem Mario Botta w tle // 9 niesamowita zieleń jest tutaj

Zamglona wioska Fusio o poranku

Zamglona wioska Fusio

Fusio

Sklepik samoobsługowy w dolinie Val Bavona. Można tu kupić wytwarzane na miejscu produkty jak też wino i piwo. Woda z ujęcia jest bezpłatna. Ten jest dość duży, bo przeważnie jest to lodówka, stolik czy szafka. Jest notes, pomagający podliczyć koszt zakupów i pudełko na pieniądze. Jak trzeba to bierzemy z niego resztę. Drugie pudełko jest na kapsle i korki. 
Takie miejsca opierają się na zaufaniu i uczciwości. I to jest wspaniałe.
Popatrzcie jeszcze na te kury, które mają parasol, żeby schronić się przed deszczem :-)Miejsc zacienionych do ochrony przed słońcem miały dużo.

Na drugi dzień mocno padało, więc wybraliśmy się na zwiedzanie samochodem. Przy okazji zrobiliśmy testy naszym kurtkom i butom na wodoodporność :-)

1, 6, 9 jednego dnia upał, a kolejnego deszcz // 2 jeden z licznych, niesamowicie wysokich wodospadów // 3 aromat jabłek z Ticino jest wspaniały // 4, 5 tak często Szwajcarzy okazują swój patriotyzm // 7 w upalny, słoneczny dzień musi być wspaniale jeść przy tym stole // 8 w krainie kasztanowców jadalnych 

1 czekając na zamówione dania przeglądam książki o dolinie Val Bavona // 2, 3, 5, 8, 9 nasze miejsce na posiłek - Grotto di Baloi - to risotto z prawdziwkami było GENIALNE // 6 omawiamy dalszą trasę // 7 w głównym punkcie życia towarzyskiego w wiosce 

1-9 w dolinie Val Bavona

Na powrót w góry do kantonu Valais wybraliśmy inną trasę. Przez Locarno i  najwyższą dla ruchu kołowego przełęcz Nufenenpass ( 2478 m n.p.m). Kiedy jechaliśmy nią było ciemno, deszczowo i mgliście. Czasami widoczność była bardzo ograniczona. Za szybą samochodu widzieliśmy tylko ciemność i parę metrów drogi przed nami. Szkoda, że nie mogliśmy podziwiać widoków, ale może lepiej, że w taką pogodę nie widzieliśmy przepaści i urwisk :-)

Locarno leży nad Jeziorem Maggiore i jest jednym z najcieplejszych i najbardziej słonecznych miejsc w Szwajcarii. Wiele lat temu byliśmy w tym mieście i nocowaliśmy nieopodal głównego placu. Kiedy teraz chodziliśmy po nim, próbowałam sobie coś przypomnieć, ale wszystko mi się mieszało i wydawało mi się nieznane. Pisząc te wspomnienia, popatrzyłam na mapę i wtedy jakby klapka w pamięci uniosła się do góry. To jest niesamowite jak w jednej chwili nie pamięta się prawie niczego, a w następnej wracają wspomnienia jedno po drugim.  

Locarno

1 Locarno, Lugano, Luzerna - w końcu pomieszane wspomnienia uporządkowałam i każde z tych miast ma już swoją szufladkę // 2 urocza jest ta mozaikowa posadzka // 3, 5 takie kolory tynków w południowym świetle wyglądają naprawdę dobrze // 4, 6 czerpię inspiracje do własnych, jesiennych dekoracji // 7, 9 tutejszy bruk jest nietypowy // 8 przy głównym placu miasta 

1, 5-9 Al Porto cukiernia i kawiarnia, z nagrodzonym panettone w ofercie. Można je kupić tradycyjne, pistacjowe, z jadalnymi kasztanami, z dodatkiem kawałków giandui i wiele innych rodzajów, a także nagrodzone złotym medalem - Swiss Bakery Trophy - amaretti // 2 w Szwajcarii można kupić doskonałe lody. Dużo je robionych we włoskim stylu, ale najważniejsza jest chyba jakość produktu - mleka i śmietany // 3, 4 czy on chce moją kawę czy iść dalej?

W Locarno mój mąż się zakochał. I wiedziałam o tym wcześniej niż on sam :-) Nie mam na myśli miasta, tylko w czymś co zobaczył w tym mieście. W rowerze elektrycznym. W konkretnym modelu. Na rowerze elektrycznym zaczął pierwszy raz jeździć w Alpach w czasie tego wyjazdu. Widziałam jak wraca szczęśliwy z przejażdżek, ile frajdy sprawia mu przejechany dystans i pokonana wysokość. I pomyślałam sobie, że o zakupie roweru elektrycznego mąż mówi od jakichś 2-3 lat, ale właśnie ten wyjazd przyspieszy zakup. I, że teraz zacznie się robienie researchu, oglądanie, testowanie, omawianie detali i parametrów.... I tak myślałam do chwili, kiedy za szybą jakiegoś sklepu rowerowego zobaczył na wystawie właśnie TEN rower. I gdybyśmy mieli jak się zabrać z tym rowerem właśnie wtedy, to obawiam się, że już wtedy byłby jego :-). Przyszło mi nawet do głowy, że zapewne wrócimy wkrótce do Szwajcarii po rower :-). Szwajcaria jest drogim krajem, ale... wiele produktów drogich czy luksusowych jest tutaj tańszych niż w Polsce. Czyż to nie jest absurd?

1, 4-6 kora tych platanów była niezwykła, aż sprawdzałam dotykiem czy te drzewa są prawdziwe :-), 2 tak wygląda przełęcz Nufenenpass za dnia // 3 a tak jak przez nią przejeżdżaliśmy // 7 ten kolor, te detale i ozdoby - ile tu w Locarno włoskich wpływów // 8 w tym momencie On się zakochuje ;-) // 9 zachmurzenie nie jest typowe dla Locarno, ale jest bardzo ciepło - to już jest typowe

Po nocnym deszczu nastał ciepły, słoneczny poranek i ziemia zaczęła parować

Prawie zawsze w czasie naszych wyjazdów, kiedy odwiedzam targi i sklepy, marzę o możliwości zrobienia tam zakupów i gotowaniu. Rzadko kiedy jest taka możliwość. W czasie naszych pobytów w Alpach gotujemy i to jest wspaniałe. Najpierw trzeba zaplanować posiłki i zrobić zakupy, bo będąc już na miejscu mamy godzinę jazdy samochodem do sklepu, więc nie skoczy się wtedy na rowerze po brakującą śmietanę ;-). Gotowanie tam sprawia mi olbrzymią przyjemność, chociaż pod pewnymi względami jest inne. Inna woda, inne ciśnienie (w końcu jesteśmy prawie na wysokości Rysów), inne produkty. Ze względu na ciśnienie wszystko gotuje się dłużej i ugotowanie ziemniaków potrafi trwać 1,5 godziny! I wszystko tam smakuje inaczej. Intensywniej. 
W czasie tego pobytu pierwszy raz też piekłam drożdżówki. Chodząc po górach prawie na każdym kroku napotykaliśmy się na dzikie maliny, jeżyny, jagody czy borówki (brusznice). Są one tutaj mniejsze, ale bardziej intensywne w smaku. Zebraliśmy trochę tych darów natury i upiekłam bułeczki ze swojego, ostatniego przepisu na jagodzianki. Naprawdę wyszły przepyszne. A samo ich przygotowanie sprawiło mi tak dużo przyjemności. Razem z mężem przygotowaliśmy domowe gnocchi z sosem z grzybów. Borowiki musieliśmy kupić, bo tutaj nie rosną. Za wysoko jesteśmy. 
Ile frajdy daje takie wspólne gotowanie. i jak dobrze potem siąść razem do stołu i cieszyć się posiłkiem.

1 śniadanie z szampanem jest cudowne, ale najpiękniejsze są widoki wokół i towarzystwo przy stole (i to pod stołem też ;-)) 2 te pomidory wyhodowane w ogródku smakują niesamowicie // 3 placki z odrzuconego przy dokarmianiu zakwasu - uwielbiam je // 4, 5 nie zapomnę tych śniadań jedzonych na zewnątrz w pełnym słońcu i z widokiem na lodowiec // 6, 9 w serowym raju // 7, 8 duszone śliwki z magicznym, zaskakującym dodatkiem - do jogurtu, placków, owsianki... idealne

Nasze alpejskie gotowanie
1 szykujemy ziemniaki do tartiflette // 2 pieczona, marynowana papryka // 3 pieczona dynia // 4 szykujemy fondue // 5 ten kuskus był obłędny // 6 pomidorowe fondue // 7 placki na zakwasie // 8 bezy, śmietana z Gruyere i jagody // 9 tartiflette

Nasze alpejskie gotowanie
1 na naszą deskę serów przybyły sery z Ticino // 2 pomidorowe fondue - rewelacja // 3 macierzanka - dzika rośnie tu na każdym kroku // 4 domowe gnocchi // 5 gnocchi z sosem z prawdziwków // 6 podkuchenny ubija ziemniaki do gnocchi // 7 obieranie ziemniaków z widokiem // 8 ktoś tu czeka na swoją porcję // 9 risotto z kurkami

1 szykujemy drożdżówki // 2, 5, 7 dzikie maliny - pełne smaku // 3, 4, 8, 9 w połowie września jest pełnia jagodowego sezonu w Alpach // 6 te alpejskie borówki (brusznice) są słodsze niż polskie

1, 3, 4 tutaj nie ma problemu z szukaniem tła do zdjęć ;-) // 2 ręczne wyrabianie ciasta drożdżowego

Na alpejskim szlaku

Idąc szlakiem w Alpach często można spotkać stada hodowlanych zwierząt: krów, owiec, kóz. Nie są wypasane tylko na pastwiskach czy łąkach, ale także na wygrodzonych linką (często pod napięciem) stromych terenach. Oprócz pasterza pilnują je psy pasterskie. Przed terenem, na którym  znajdują się takie zwierzęta znajduje się znak informujący o tym i jak należy się zachować w stosunku do psów. One są psami pracującymi i są do tego szkolone. Czasami wyglądają groźnie, bo to są przeważnie duże zwierzęta. Ważne, żeby wziąć swojego psa na smycz, kiedy mijamy taki znak (w Alpach na większości terenów, które nie są rezerwatami można iść z psem bez smyczy). Należy się zatrzymać, kiedy pies pasterski do nas biegnie i szczeka i stoimy, aż przestanie szczekać. To jest ważne, czekamy, aż pies przestanie szczekać. Kiedy zorientuje się, że nie stanowimy zagrożenia dla stada, uspokaja się i odchodzi, a my wtedy ruszamy. To samo, kiedy jedziemy czy biegniemy koło stada. Zatrzymujemy się i czekamy. I zachowujemy dystans do zwierząt za ogrodzeniem. Nie przechodzimy tam, nie głaszczemy ich. Mąż miał bliskie kontakty z psami jeżdżąc po górach na rowerze i nie obeszło się bez emocji, kiedy otoczyły go trzy wielkie, szczekające psiska, ale po chwili uspokajały się i odchodziły. Obserwowanie owiec czy krów wysoko w górach sprawia dużo przyjemności, bo te zwierzęta są piękne i niesamowicie sprawne, kiedy wspinają się po stromiznach. Wszystkie są oznakowane i mają dzwonki, więc dźwięk jeszcze długo się niesie, kiedy miniemy stado. Jesienią stada sprowadzane są w niższe partie gór, więc jednego dnia można spotkać je na szlaku, a drugiego są już gdzieś indziej. Oprócz owiec najczęściej spotykane są krowy. Różnych ras, różnej wielkości i charakteru (niektóre są skore do bójek). Wszystkie te krowy mają bardzo duże dzwonki, które dzwonią przy każdym ruchu zwierząt. Dźwięk się niesie daleko po dolinie. Z jednej strony ma to dużo uroku, kiedy z oddali je słychać albo zasypia się z dźwiękiem dzwonków przedzierającym się przez czarną noc. Z drugiej strony myślę o hałasie jaki towarzyszy tym zwierzętom non stop. Dzwonki pomagają znaleźć zagubioną krowę czy owcę, odstraszają dzikie zwierzęta, ale zastanawiam się jak na nie działa nieustanny hałas, bo te dzwonki są bardzo głośne.
Któregoś razu, kiedy byliśmy już wysoko na szlaku, usłyszeliśmy dzwonki. Wzięliśmy psa na smycz i zeszliśmy ze ścieżki. Po chwili zza zakrętu wyszło duże stado krów (młodych i dorosłych) i podążało w dół cały czas jedząc! Pasterz sprowadzał je z wysokich hal na niższe pastwiska ze względu na kończące się lato. To zejście krów wyglądało niesamowicie. Jedne szły ścieżką, ale większość prosto w dół po bardzo stromym i zarośniętym terenie. Sprawność tych zwierząt jest niesamowita. I one idą i cały czas coś skubią i przeżuwają :-)

1, 8, 9 owce na leśnym pastwisku wysoko w górach. Te stromizny nie są dla nich żadną przeszkodą, żeby dorwać upatrzone źdźbło trawy // 2, 7 psy pasterskie w pracy // 3 znak informujący jak się zachować w kontakcie z psami pasterskimi // 4-6 krowy na górskim szlaku

2-5 krowa górskiej rasy vache d'Hérens - to krowa bojowa, skora do walk, jest wstanie wejść na wysokość 3000 m n.p.m. // 1, 6-9 różne rasy owiec na rozległych górskich pastwiskach

Kiedy jechałyśmy pociągami przez Szwajcarię z grupą zaproszoną przez organizację My Switzerland, podziwiałyśmy niesamowicie zielone pastwiska i wzgórza porośnięte trawą. Zastanawiałyśmy się nad ich kolorem i świeżością mimo upału utrzymującego się od wielu tygodni. Końcówka lata, a trawa wygląda tak jak na wiosnę. Podejrzewałyśmy, że są podlewane, ale z drugiej strony były to tak olbrzymie tereny, że ciężko było w to uwierzyć. Temat mnie nurtował i szukał wiadomości na ten temat. Rzeczywiście, tam gdzie nie ma braków wody, te tereny są podlewane. Na terenach górzystych jest dużo wody ze strumieni, rzek, topiącego się śniegu i niestety też lodowców. W razie utrzymującej się suszy uruchamiane są systemy wodne. Oczywiście wody podziemne też korzystnie wpływają na utrzymanie wilgotności gleby. W górach wody raczej nie brakuje i zbiorniki wodne (sztuczne i naturalne jeziora), oraz strumienie i wodospady wykorzystywane są do produkcji prądu. W "naszej" dolinie w pobliżu lodowca jest duży zbiornik wodny i tama. Kiedy wody jest za dużo, tama jest częściowo otwierana i nadmiar wody jest spuszczany. Wtedy w rzece w dolinie bardzo szybko zmienia się poziom wody i przebywanie w rzece jest niebezpieczne. Dlatego w pobliżu rzeki można znaleźć znaki informujące o takiej możliwości. W związku z tym nie można rozbijać namiotów ani parkować blisko rzeki.
Zachwyca mnie szwajcarska jakość wody i jej dostępność. Wszędzie (w miastach, na prowincji, na szlakach...) są ujęcia wody, która nadaje się do picia, więc można nią zawsze napełnić butelkę bez konieczności kupowania. Oczywiście można pić wodę z kranu i jest ona doskonała. Na szlakach pijemy też wodę ze strumieni górskich lub małych wodospadów. Jest tak czysta, zimna i krystaliczna, że jej picie sprawia wielką przyjemność.

1 "poidełko", z którego korzystaliśmy codziennie rano: ja i mój towarzysz pies // 2 znak ostrzegający przed możliwością nagłego wzrostu poziomu wody w rzece // 3 ten lodowiec oglądaliśmy codziennie z okna sypialni - niestety jak większość lodowców umiera // 4 mogę patrzeć na tę rozpryskującą się wodę bardzo długo // 5 jedno z ujęć z wodą pitną // 6, 8, 9 małe zbiorniki wodne jakie można często spotkać w górach // 7 tak wygląda końcówka systemu podlewającego na łąkach i pastwiskach

W Szwajcarii zawsze kupujemy i zamawiamy szwajcarskie wina. Po pierwsze są prawie zawsze doskonałe, po drugie są praktycznie niedostępne poza tym krajem, a po trzecie cały czas uczymy się i odkrywamy szwajcarskie winiarstwo. Robimy jedno odstępstwo: dla szampana. Tak się jakoś złożyło ;-), że będąc w tym kraju mamy dużo okazji do świętowania: nasze rocznice, urodziny, spotkanie z przyjaciółmi, zakończenie sezonu wspólnego wędrowania po Alpach...

Nasze wspólne, szampańskie chwile

W winnicy w kantonie Valais

Tarasowa winnica koło Sionu w kantonie Valais

Zamek w Sion

1 Petit Arvine ulubiony, szwajcarski szczep białego wina // 2 chwila relaksu na tarasie hotelowym z białym winem z okolic Genewy // 3- 5 w winnicy w kantonie Valais // 6, 7 wspólne świętowanie // 8 tegoroczne odkrycie - wina z winnicy prowadzonej przez kobietę Mathilde Roux - chciałabym kiedyś do niej pojechać // 9 jak ładnie i nienachalnie można oznaczyć kraj pochodzenia

Szczerze przyznaję, że tak samo jak na spotkanie z przyjaciółmi, cieszę się na spotkanie z ich psem (wybaczcie). Berneński pies pasterski to wspaniała rasa, ale ten... Kocham tego psiaka. Ma teraz rok i jest jak wielkie i ciężkie dziecko, które ciągle jest głodne ;-) Pierwszy raz spotkaliśmy się jak był małym szczeniaczkiem i od tego czasu na nasz widok reaguje taką radością, że mnie to aż wzrusza. Uwielbiam nasze poranne spacery zaraz po pobudce, wyprawy na jagody i maliny, uwielbiam je wzrok pełen miłości i kiedy zasypia zmęczony. A kiedy z impetem wskakuje na łóżko na śpiącego męża, to... Uwielbiam.
Nie mogę doczekać się kolejnego spotkania i tej chwili, kiedy rozpoznaje nas po dłuższej przerwie. 
Czekamy teraz na Ciebie nad morzem.

Mój ukochany berneńczyk

1, 9 kiedy w trakcie spaceru nagle dostrzega mojego ulubionego rowerzystę // 2, 6, 7 zapasy chłopaków ;-) - jeden i drugi to uwielbia // 3 nie idź nigdzie // 4 a tak wygląda berneńczyk od spodu ;-) // 5 dlaczego nas nie wzięli do najlepszego masarza w dolinie? // 8 długo będziesz zbierać te maliny?

To jest niesamowite jak w Alpach jest pięknie na każdym kroku. Jak nic nie zakłóca przyrody, jak jest pusto, jak tam pachnie, jak szlaki przygotowane są do wędrówek. Czasami myślę, że już nie dam rady dojść do celu, oddycham jak ryba w tym rozrzedzonym powietrzu, bolą mnie kolana od wchodzenia na wysokie stopnie, jestem tak zmęczona, że marzę tylko o odpoczynku..., ale to wszystko mija. Idę i w głowie ciągle mam jedną myśl: jak tu jest i pięknie i jaka jestem szczęśliwa. 

1-9 na alpejskim szlaku

1-9 na alpejskim szlaku

1-9 ostatni dzień na szlaku

1-9 wracamy szybko do chaletu, żeby zdążyć przed nocą

W Szwajcarii, tak jak w zeszłym roku, świętowaliśmy naszą rocznicę poznania i bycia razem. Oprócz urodzin dzieci, to chyba nasze najważniejsze święto. W tym roku minęło 35 lat odkąd jesteśmy razem. W zeszłym roku tańczyliśmy w Lozannie nad Jeziorem Genewskim w deszczu , a w tym piliśmy szampana w ciuchach do trekkingu. Wspaniałe jest to nasze świętowanie. 
A gdzie będziemy tego dnia w przyszłym roku?

1-9 razem przez dwa tygodnie w Szwajcarii

1 pierwsza kawa o poranku // 2 trzeba przed wieczorem narąbać trochę drewna // 3 o każdym kantonie jeden tom // 4 a jednak znaleźliśmy jakieś grzyby - maślaki modrzewiowe // 5 nie wiem co to za roślina, ale ma piękne kwiaty // 6, 7 pobieram nauki o sztuce wycinanek szwajcarskich // 8 zajrzymy do zamku w Sion? // 9 nie mogę przestać zbierać :-)

1 przekraczamy granicę i wracamy do Szwajcarii // 2 niesamowite są te kwiaty // 3 a wiecie, że w Szwajcarii uprawia się ryż? Chciałabym kiedyś zobaczyć te pola // 4 wieczór w Szwajcarii z Abelardem Gizą // 5 a zakwas trzeba dokarmiać codziennie // 6 kiedy przyjedziemy tu samochodem kupię sobie taki worek mąki // 7 kolejna książka o Alpach, której chciałabym poświęcić więcej czasu // 8 pakujemy się - nie jest łatwo :-) // 9 jeszcze ostatni spacer... ze śmieciami do kontenera :-)

1, 2, 4 ,5 książki kucharskie poświęcone szwajcarskiej kuchni - ciągle odkrywam w nich coś nowego // 3, 7 a na drzewach w kantonie Vaud // 6 Uwielbiam Julie Andrieu  // 7 przez tę książkę chcę znowu piec croissanty // 9 marzę o uprawie własnych warzyw, ale mamy za mało słońca w ogrodzie

Wróciliśmy do Genewy

1, 4, 7, 8 niebo nad Genewą ma niesamowity kolor // 2, 3, 5, 6 kolejny uroczy wieczór z niesamowitymi kolorami // 9 teraz zwracamy uwagę już na wszystkie elektryki :-)

Ostatnio zatrzymując się w Genewie na krótki pobyt szukamy hoteli na lewym brzegu. Każda strona ma swoje plusy, ale będąc po tej mamy wszędzie blisko i idealny i szybki przejazd na lotnisko. Tym razem wybraliśmy hotel Marmont. Jest świetnie położony, 2 minuty od jeziora, ma duże, wygodne pokoje z balkonami, pyszne, urozmaicone śniadanie i jest bardzo wygodny. 
Pierwszego dnia wstałam przed świtem, żeby znowu obejrzeć wschód słońca i budzące się miasto. Te widoki o poranku są cudowne. Kiedy wstaje nowy dzień, fontanna jest jeszcze wyłączona i kiedy wytryśnie strumieniem wody na te swoje 140 metrów, mogę wracać do hotelu.

Hotel Marmont

 Rue du Prince 5, Genève

https://en.marmonthotel.ch/

Dobrze nam się tutaj spało.

1 lubię takie proste tablice // 2 już decyzja podjęta czy czarne czy szylkretowe :-) // 3 uwielbiam takie stroje i połączenia // 4, 5 jeszcze ostatnie zakupy //  6 jakie dobre są takie ucierane, wilgotne ciasta cytrynowe // 7 lubię tak chłodzoną wodę // 8 i nasz hotel jest ładny i sąsiedztwo // 9 w hotelu 

1 jeden z tych hotelowych balkonów jest nasz // 2 mam słabość do szwajcarskiego masła // 3 i lubię wycieraczki przy wejściu do hotelu // 4 please don't disturb // 5, 6 światło budzącego się dnia // 7, 9 pozwolę sobie dzisiaj na słodkie śniadanie ;-) // 8 odbicia

Nowy dzień

Prawy brzeg Genewy o świcie

Lewy brzeg Genewy o świcie

Tak sobie razem siedzimy i patrzymy. Na siebie i na Genewę

Po całym, intensywnym dniu na kolację wybraliśmy restaurację blisko hotelu do której stała kolejka oczekujących. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, bo od kelnerki usłyszeliśmy tylko pytanie jakie wino wypijemy i czy normalną porcję czy dużą. Wszystkie stoliki były zajęte i goście wyglądali na zadowolonych, więc nie zgłębialiśmy tematu co dostaniemy do jedzenia. Najpierw przyniesiono nam sałatę - prostą i bardzo dobrą. Potem pojawił się pokrojony na paseczki stek i frytki. Prawie nigdy nie jadam frytek podawanych w restauracjach do dań, ale te były bardzo dobre. Kiedy wyczyściliśmy talerze do czysta, kelnerka zabrała je nam i przyniosła jeszcze raz to samo! Tak to wygląda w tej restauracji - Le Relais de l'Entrecôte :-)
Restauracje pod tym szyldem otworzono po raz pierwszy w Paryżu ponad 60 lat temu. Teraz można także zjeść w Zurichu. 
Polecam Wam jeszcze tamtejsze desery.

Restauracja Le Relais de l'Entrecôte 
 Rue Pierre-Fatio 6, Genève
czynna od  12.00 do 14.30 i od 19.00 do 23.00


1-9 restauracja  Le Relais de l'Entrecôte

Jak ja lubię odkrywać nowe miejsca. Tak było ze sklepem z wyrobami mleczarskimi Produits Laitiers Müller. Niesamowity wybór serów od małych wytwórców i renomowanych producentów, wiele rodzajów masła (także od rzemieślników), jogurt, mleka i śmietany. A do tego na miejscu przyrządzane cztery rodzaje mieszanek do fondue. I ser do raclette. Podoba mi się ten sklepik bardzo.


Produits Laitiers Müller

Bd Helvétique 29, Genève
czynne od wtorku do piątku od 7.30 do 18.45, w soboty 7.30 - 15.30. w poniedziałki 14.30-18.00

1, 5-9  sklep mleczarski Produits Laitiers Müller // 2 jedno ze stoisk w hali z produktami spożywczymi La Halle de Rive // 3 w hali  można też zjeść na miejscu // 4 nasze fondue świeżo przygotowywane

Wracamy do domu

Powrót do domu po trzytygodniowej nieobecności nie był łatwy. Kurz wkradł się do każdego kąta, sterta rzeczy z poprzedniej podróży leżała smętnie, a lodówka świeciła pustkami. 

Zaskoczona byłam jak dużo czasu potrzebuję, żeby doprowadzić wszystko do porządku i znowu wpaść w rytm. 

1-3 z lotu ptaka // 4, 8, 9 bez ulubionej piekarni nie przeżylibyśmy po powrocie ;-) // 5 obiad kochanie jemy dzisiaj na Bakalarskiej ;-) // 6 teraz trzeba dobrze podzielić, które zamówiła córka, które syn // 7 a to zdjęcie tutaj się wkradło, ale bardzo je lubię

1, 2 z wieczorną wizytą w centrum miasta - ten widok nigdy mi się nie znudzi // 3 spędziliśmy trochę czasu w urzędzie i zdecydowaliśmy się zjeść w knajpce obok. Bardzo dobre. Do tego ciekawe menu. Po rewolucjach MG // 4, 5 ulubiona zupa o tej porze roku - z pieczonych pomidorów // 6 sałatka jarzynowa ze Słodki Słony - podoba mi się ten napis na etykiecie: panie z kuchni pozdrawiają // 7 bardzo smutny widok i niezrozumiały - burzą dom na sąsiedniej uliczce. Nie mam pojęcia jak otrzymali na to zgodę, bo te domy sprzed 1935 roku podlegają opiece konserwatora i bez zgód nie można niczego zrobić. Bardzo szkoda. Zapewne stanie kolejny apartamentowiec. // 8 z radością poszłam znowu na targ // 9 lubię plakaty w takim stylu. Fajnie, że moje miasto wybrało taką drogę

No i stało się to co było nieuniknione :-) Już w Szwajcarii czułam, że ten dzień szybko nadejdzie ;-) Jeszcze mały przegląd elektryków innych firm (chyba tak tylko dla spokojnej głowy ;-)) i nadeszła chwila odbioru wymarzonego. Naprawdę jest ładny :-), chociaż to akurat przy wyborze roweru nie jest najważniejsze ;-) 
Niech Ci się kochanie dobrze i bezpiecznie jeździ.

1 to przy okazji ja sobie wybiorę nowy kask ;-) // 2 oto i on // 3, 4 te rurki odkryłam w czasie ostatniego wyjazdu, za to herbaty Sirocco lubię od dawna

Jak dom jest ogarnięty, a walizki wypakowane, można zadbać o kwiaty do domu.

1-4 piękne są te jesienne kwiaty

Nie miałam wątpliwości, że chcę obejrzeć film "Zielona granica". Z wielu względów. Tematyka jest ważna, bardzo lubię Maję Ostaszewską za jej aktorstwo i odwagę głoszenia swoich poglądów i chciałam wyrobić sobie własne zdanie o tym filmie. 
Popłakałam się w kinie. Tak jak wiele osób. Sceny i myśli kłębiły się w mojej głowie jeszcze przez wiele dni. Nie rozumiem tych osądów i ocen osób, które go nie widziały. Nie rozumiem jeszcze bardziej tego języka jakim były wygłaszane. Po obejrzeniu filmu, jeszcze bardziej nie rozumiem tych zarzutów.
Film jest o człowieczeństwie, o własnych wyborach i o tym jak będziemy z nimi żyć dalej, o tym jak przesuwają się granice, kiedy jesteśmy postawieni w sytuacjach ekstremalnych, o braku obojętności, o empatii...
Dla mnie jest to film, który powinien obejrzeć każdy, a szczególnie osoby, które chcą się o nim wypowiadać. 

1-4 film, który warto obejrzeć

Miesiąc skończyliśmy cudownie na spotkaniu z przyjaciółmi przy fondue. I było to moje pierwsze, samodzielnie robione fondue w życiu! I muszę się przyznać, że byłam tym strasznie zestresowane. Teraz z perspektywy czasu, to nie wiem dlaczego. Patrzyłam jak przygotowuje się to danie wiele razy, czytałam dużo na ten temat i zadałam dziesiątki pytań. I myślę, że to czytanie tak na mnie wpłynęło, bo dowiedziałam się, że fondue nie jest tak łatwo zrobić, bo łatwo może się zwarzyć, bo to chemia i fizyka w jednym. Jeżeli wino ma nieodpowiednią kwasowość, jeżeli ser ma nieodpowiednią wilgotność, jeżeli, jeżeli... 
Nigdy w życiu gotowanie mnie nie stresowało, nie bałam się zabierać za najtrudniejsze przepisy, nie czułam lęku wskakując na głęboką wodę kulinariów, a... przygotowanie fondue stresowało mnie bardzo. 
I wszystko dobrze wyszło, ser się ciągnął idealnie, masa była gładka i odpowiednio gęsta... I już nie stresuje mnie robienie fondue.

Czas na pierwsze w życiu samodzielne przygotowanie fondue

1 - 9 szwajcarski wieczór z przyjaciółmi

To był niesamowity, cudowny miesiąc pełen emocji, wrażeń, nowych doświadczeń i smaków. W większości w podróży, z rekordami w ilości kroków w ciągu dnia :-), ze wschodami słońca oglądanymi prawie codziennie, z dużą ilością wypitej kawy i serem w codziennej diecie. Czuję wielką wdzięczność do życia, że mogłam to wszystko przeżyć i tego doświadczyć.

I dziękuję My Switzerland za tę wspaniałą podróż i Wam dziewczyny za cudowne towarzystwo w tej wspólnej wyprawie. 


A co nam przyniesie październik?

Komentarze

  1. Przeczytałam jednym tchem. Uwielbiam Pani pamiętniki miesięczniki, ale ten to petarda. Taka dawka wiedzy o Szwajcarii, że zabrałam się za planowanie podróży. No i niezmiennie moja ulubiona para instagrama 🥰

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja doczytałam do końca! I dooglądałam i jestem zachwycona Szwajcarią- nigdy nie byłam, ale mąż ma tam rodzinę, więc może się nam uda kiedyś pojechać trochę bardziej budżetowo ;) Dzisiaj będąc w Lidlu kupiłam ser Gruyere- pewnie nie będzie taki super jak z prawdziwego serowarskiego sklepu, ale na początek zawsze coś :) Będzie stanowił poczatek do rozmowy o szwajcarskiej podróży w przyszłości <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Lotentyno ..! No po prostu cudo !!!! Byłam w Szwajcarii z moim mężem w podróży z okazji 20. rocznicy ślubu .. nie tak dawno … zrobiliśmy trasę z Sankt Moritz do Zermatt pociągiem Glacier Express .. było cudnie, ale Twoja opowieść uświadomiła mi, ze nie przeżyłam tego wyjazdu tak, jak możnaby było 😀🤓😀.. poznaliśmy tam dwoje z trojga Polaków (podobno) mieszkających i pracujących w Sankt Moritz :) … fajna dziewczyna kelnerka w hotelu Boutique Hotel Arte i superman instruktor narciarstwa w Corteatsch .. :) może ich poszukasz przy okazji następnej podróży i stworzysz piękna opowieść :)
    Podziwiam i uwielbiam Twoje relacje i zazdroszczę tylu wspaniałych podróży :)
    A najbardziej kocham Twoje/Wasze posty z Dębek, bo nasze morze to też moja miłość największa 👍😃 🥂
    Pozdrawiam z Sokolnik Lasu :)
    Alicja

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.