A diary from last month. Maj.


Jaki to był piękny i niezwykły maj. Pachniał bzem, radował spotkaniami z przyjaciółmi, ekscytował podróżami, zachwycał artystycznymi doznaniami, cieszył szparagami i truskawkami. To był niezwykle intensywny i wspaniały czas.

Maj powitaliśmy nad morzem w naszym małym, drewnianym domku. Pogoda trochę nas zaskoczyła, bo bez ciepłych kurtek, czapek i szalików ciężko było wytrzymać. Ma to też swoje plusy. Ogień w kominku trzaskał przez cały czas, a to jest coś czego mi brakuje w Warszawie. Ciepła i światła żywego ognia. W domu grzejemy się gazem, więc jedyny ogień jaki widzę to ten w płomieniu kontrolnym pieca i w palnikach kuchenki (ten za to widzę całkiem często ;-))
Posiłki jedzone na tarasie niezależnie od pogody sprawiają mi olbrzymią przyjemność. Celebrujemy je prawie przy każdych warunkach atmosferycznych. Kurtki nie przeszkadzają nam w jedzeniu szparagów ;-) Jedyny minus to szybko stygnące potrawy. A stygły szybko, bo w najcieplejszych chwilach dnia mieliśmy 7-9 stopni. 
I tak było pięknie. Spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi umilały ten czas. Koce i gorąca herbata cieszyły się dużym powodzeniem :-) Przyjemnie jest też wrócić do domu po nocy ze spotkania. W ciemnym lesie mała lampka na tarasie wyznacza nam drogę. A po wejściu ciepło rozchodzące się z kominka wita nas od progu. 

Pobyt nad morzem to też czas oderwania się od telefonu. Wymusza to trochę na nas rzeczywistość czyli bardzo słaby zasięg. Myślę, że dobrze nam to robi. Książki z domowej biblioteczki są najlepszym towarzystwem w chwilach relaksu.
Pobyt nad morzem to też praca. Jej nigdy tam nie brakuje. Dom w środku lasu, który jest niezamieszkany przez wiele miesięcy wymaga po zimie generalnego sprzątania, ale też zawsze jakiś napraw czy ulepszeń. W leśną działkę staramy się za bardzo nie ingerować, ale i tak pracy jest dużo. Połamane gałęzie po wiosennych wichurach i sztormach, które trzeba chociaż częściowo wyzbierać, doprowadzają moje plecy do katastrofy. Do tego dochodzi wycinanie zdziczałych jeżyn. Nie owocują, plenią się jak szalone i najchętniej zawładnęłyby całą działką. Uzbrojona w specjalne, grube rękawice i sekator metr po metrze uwalniam pola jagód i ścieżki spod władania tych kolczastych potworów. A plecy wołają: skończ już.

Na wyjazdy nad morze (szczególnie te przed sezonem) zabieram ze sobą trochę prowiantu kupionego u ulubionych sprzedawców. Trochę dobrego chleba, warzyw prosto z targu i serów z podróży. Teraz przyjechały z nami szparagi prosto z pola i jedliśmy je prawie do wszystkich posiłków. Rabarbar też przyjechał. 

1, 4 tarta migdałowo rabarbarowa - na szybko zrobiona i wymyślona. Okazała się wspaniałym wypiekiem // 2, 3 szparagi Mimosa - zabierałam się za nie od dawna i teraz żałuję, że tak długo zwlekałam 

1 co na obiad? - szparagi razy dwa ;-) // 2, 3, 4 te nasze nadmorskie śniadania... uwielbiam

1 szparagi i tosty francuskie na domowej chałce z jajkami w koszulkach i z sosem holenderskim ze srirachą // 2 placuszki na zakwasie - uwielbiam // 3 warzywne menu // 4 szparagi Mimosa znikają błyskawicznie

1 te tulipany prosto z pola cieszyły swoim pięknem przez ponad 10 dni // 2 oczywiście szparagi // 3 nowe kieliszki do jajek zostały powitane godnym daniem ;-) // 4 to danie z pieczonej papryki to moja najnowsza miłość. Coś czuję, że będzie na naszym stole gościć bardzo często.

W majowym słońcu

1 na śniadanie sery z czterech mleczarni - specjalnie dla kogoś bardzo bliskiego sercu // 2 taki prezent od gości - skąd wiedzieli, że je uwielbiam? ;-) // 3 pasta fresca z trompette de la mort czyli trąbkami śmierci i ze szparagami. Zebrane w szwajcarskiej Jurze i przywiezione nad nasze morze. Zachwycił mnie ich smak i konsystencja. I nazwa też mnie zachwyciła. // 4 wędzona ryba z ulubionego, sezonowego sklepiku.

1 znowu na naszym stole paprykowy hit // 2, 3 pasta alla vodka ze szparagami - zniknęła błyskawicznie // Dutch baby na śniadanie - tym razem na wytrawnie - z pieczonymi szparagami i konfitowanymi pomidorkami

Kaszubskie pola rzepaku

Uwielbiam widok kwitnących pól rzepaku. Ten kontrast z błękitnym niebem, ten intensywny kolor i ten zapach roznoszony przez ciepły wiatr. W tym roku udało mi się kilka razy podziwiać pola w pełnym rozkwicie. Pierwsze w kwietniu w Szwajcarii, później na Mazowszu, a na końcu w maju nad morzem. Są plusy tego, że na północy wszystko rozkwita i dojrzewa z opóźnieniem w porównaniu do reszty kraju. 

1, 4 u schyłku dnia // 2 wracamy z wycieczki po okolicy // 3 lubię bardzo takie ślady na polach

Jeszcze sobie chwilę popatrzę

1 ta zieleń ma taki wręcz nierealny kolor. A w dali ukochane samotne drzewo. // 2 w rzepakowym raju // 3 u schyłku dnia - a my na wycieczce daleko od domu // 4 a za nami plonie niebo w zachodzącym słońcu

1 ruszamy na rowerową wycieczkę // 2 szlak trasy rowerowej Krokowa - Sławoszyno na starym nasypie kolejowym // 3 przyjechaliśmy do paczkomatu, a skończyło się 25 kilometrową przejażdżką // 4 kwitnące drzewa to jedna z najpiękniejszych odsłon wiosny

To zestawienie kolorów jest idealne

Niebo po zachodzie słońca ma kolor bzu

Za każdym razem wygląda inaczej

U schyłku dnia

Początek maja był zimny i wietrzny. Ktoś z tej drugiej rzeczy bardzo się ucieszył;-) Nie wiem czy to przezorność czy wcześniejsze sprawdzenie prognozy wiatrowej ;-), ale połowę naszego bagażnika w samochodzie zajął sprzęt kite'owy. Mimo temperatury wody w granicach 8-9 stopni C sezon można uznać za rozpoczęty.

Temperatura wody - 9 stopni C. To się nazywa pasja

1, 4 outfit majowy, nadmorski ;-) // 2 temperatura powietrza równa temperaturze wody - 8 stopni C. // 3 szczęśliwy człowiek

1 w locie // 2 i nikogo więcej na plaży // 3 a o zachodzie słońca wiatr się uspokoił

Wieczorny spektakl

1, 2, 3, 4 pożegnanie z dniem

Wstaje nowy dzień

1, 2, 3, 4 spektakl budzącego się dnia

Warto wstać o czwartej rano, żeby to zobaczyć.

W czasie pobytów nad morzem zawsze trzeba gdzieś pojechać: po zakupy, do urzędu, po jajka do gospodarstwa... Czasami przy okazji zanosi nas też dalej w inne miejsca. Nierzadko zabieramy ze sobą rowery, żeby eksplorować je na dwóch kółkach. Lubimy zwiedzać okolice, bo jest tutaj pięknie. Lasy, stare pałace i folwarki, ukryte w lesie poniemieckie cmentarze, jeziora... Niby znamy dobrze te tereny, ale zawsze dużą przyjemnością jest powrót. Czasami odkrywamy też coś nowego. 

Nad jeziorem Choczewskim

Folwark Jackowo. Mam słabość do tego miejsca. Zachwycam się starym pałacem i kibicuję remontowi. 

1 kolor młodej zieleni liści jest niesamowity // 2 widok z Sasina na latarnię morską w Stilo // 3 ulubiony drwal Antek przywiózł nam zapas drewna do kominka i już niestraszne nam zimne noce. Przy okazji okazało się, że jego żona uprawia warzywa, więc w czasie wakacji tam się będę w nie zaopatrywać. // 4 szkoda tylko, że nie jest trochę cieplej

1 skarb wyrzucony przez morze i znaleziony na wycieczce rowerowej // 2 w pełnym rozkwicie // 3 nad kaszubskim jeziorem // 4 wieczorna lektura - szykuję się do podróży

Maj to również intensywna praca nad albumem o bloku operacyjnym mojego szpitala, nad którym pracuję od miesięcy. Ostatnie poprawki i korekty są dla mnie najtrudniejsze. Ciągle znajduję coś do zmiany, a czas goni, bo album ma być gotowy w drugiej połowie czerwca. Zaangażowałam nawet córkę, żeby spojrzała na całość swoim artystycznym spojrzeniem. Zabrałam kopię, wsiadłam na rower i pojechałam na spotkanie na drugą stronę miasta. Nie wiedziałam tylko, że zajmie to nam tak dużo czasu i będę wracać do domu po nocy :-), ale warto było. Spojrzenie drugiej osoby na całość projektu było bardzo dobrym pomysłem. A jak TA osoba ma jeszcze doświadczenie, wiedzę, wyczucie, wykształcenie artystyczne i zmysł estetyczny to już jest to skarb. Dzięki temu spotkaniu wyprostowała mi się droga, którą mam iść.

Bistro Charlotte w Wilanowie

1, 2, 3 podoba mi się wystrój wilanowskiej lokalizacji Charlotte // 4 wspólna praca z córeczką w otoczeniu kolejnych filiżanek herbat i kaw 

Szczególnie jak wracam do domu wieczorem,  to czuję jak pięknie pachnie w mojej dzielnicy. Okoliczne przedwojenne domy ze starymi ogrodami pełne są krzaków bzu, jaśminu i magnolii oraz drzew akacji i lipy. W zależności od miesiąca pachnie inaczej. W maju pachnie bzem, peoniami i jaśminem. Intensywnie i kusząco. Ten zapach szczególnie mocno wyczuwalny jest ciepłymi wieczorami. To jest jedna z rzeczy, za którą tak lubię moją dzielnicę. 

 W maju cała dzielnica pachnie bzem

1, 2, 3, 4 bzy z okolicznych ogrodów

Osada Danków

Zjazd rodzinny teścia. Na Mazurach w Osadzie Danków w Wielimowie. Pojechaliśmy tuż po mojej pracy, egzaminie syna i pracy córki. Tuż przed wyjazdem do Holandii. Zjazd miał trwać trzy dni, ale my mogliśmy przyjechać tylko na część. Sukienkę zamówioną na ostatnią chwilę kurier przywiózł tuż przed wyjazdem. Okazała się ciut za duża, ale pasek załatwił sprawę ;-) Całe szczęście, że jedwab dobrze układa się na ciele i fason też pozwolił ukryć nieodpowiedni rozmiar ;-) Kolor jak dla mnie nietypowy, ale mam do niego ostatnio słabość. Magenta, amarant, fuksja... jest tak wiele określeń tej barwy, a ja bardzo lubię precyzyjne nazwy. Paleta barw Pantone z nazwami to coś co mogę oglądać godzinami. Kiedyś chyba sobie kupię taką wersję papierową :-) Nazwy kolorów potrafią być tak ładne: antracyt, alabastrowy, błękit paryski, królewski, pruski, Thenarda, chabrowy, ceglasty, bursztynowy, cyjan, chamois, cyklamen, cynober, czekoladowy, ecru, gołębi, groszkowy, grynszpan, hebanowy, herbaciany, indygo, jagodowy, karmazynowy karminowy, kobaltowy, koniakowy, koralowy, lawendowy, lazurowy, łososiowy, malachitowy, marengo, miedziany, miętowy, mleczny, modry, morelowy, oberżynowy, piaskowy, pistacjowy, poziomkowy, purpurowy, róż indyjski, pompejański, wenecki, rubinowy, rudy, seledynowy, sepia, sjena palona, stalowy, szafirowy, szafranowy, szkarłatny, szmaragdowy, śliwkowy, tabaczkowy, truskawkowy, turkusowy, tycjan, ugier, ultramaryna, umbra, winny, wiśniowy, wrzosowy... Czyż precyzyjne określenie barw nie jest fajne?

Moja mała obsesja - wzorniki kolorów Pantone

1 promienie słońca na jedwabiu // 3 wydruk 3D - powstaje głowa Hygei - prezent dla mnie od syna. Jest już połowa. Wydruk ćwiartki trwa około 30 godzin! // 3 widok z okna mamy piękny // 4 ktoś się ucieszył z prezentu - dużego zapasu filamentów do drukarki 3D

Osada Danków - nasza baza na zjeździe rodzinnym

Ostatnie dni przed wyjazdem to było istne szaleństwo. Dużo pracy, wizyta u fryzjera, urodziny synka, zjazd rodzinny i pakowanie na podróż. Urodziny wypadły w trakcie zjazdu, więc na rodzinne świętowanie wyznaczyliśmy inną datę, ale tort i prezenty były :-)

1 chwila relaksu u fryzjera - obowiązkowa kawa i czytanie książki. W moim salonie nie ma gazet, ale są półki z książkami. Najczęściej kończy się tak, że zaczynam czytać i jeszcze na miejscu zamawiam książkę, bo tak mnie wciągnęła. Tę (Zbigniew Mentzel - Kołakowski czytanie świata) bardzo Wam polecam. // 2 u mojego fryzjera w maju pachnie peoniami // 3 kosmetyki Jo Malone - i za to też lubię mojego fryzjera // 4 cannoli od kierownika bloku operacyjnego z okazji Dnia Pielęgniarki - przemiłe i przepyszne

Dzień Matki. To piękne święto i niesamowicie dla mnie ważne, bo jestem mamą. Mam już dorosłe dzieci, ale nieustannie rozpiera mnie duma jakimi są ludźmi. Co robią, co osiągnęły, jaką mają wrażliwość, dobre serca, otwartość na świat i innych, jak radzą sobie z problemami i jak potrafią dostrzegać rzeczy dla wielu niedostrzegalne. 
Coraz więcej i częściej mówi się (nie tylko w tym dniu) o kobietach, które nie mogą być mamami albo były nimi tylko przez chwilę, ale także o kobietach, które świadomie nie chcą nimi być. Te ostatnie szanuję, bo w życiu nie o to chodzi, żeby być matką, bo takie są normy społeczne albo oczekuje tego od nas otoczenie. Trzeba mieć wielką odwagę w sobie, żeby powiedzieć: nie chcę mieć dzieci, nie spotkałam człowieka, z którym mogłabym mieć dzieci, nie lubię dzieci, nie mam pragnienia dziecka, boję się macierzyństwa, nie stać mnie na wychowanie dziecka...Mimo, że mam dzieci i jestem z tego powodu niesamowicie szczęśliwa, nie uważam, że każda kobieta powinna je mieć.

Część kobiet pragnie dziecka, ale nie może go mieć. Inne są mamami tylko przez chwilę. Te kobiety przytulam mocno, bo wyobrażam sobie jak muszą cierpieć. Kiedy je tracą, kiedy kolejny raz dowiadują się, że jeszcze nie tym razem, kiedy słyszą pytania: a kiedy dziecko?, kiedy przechodzą ciężką drogę starając się o nie, kiedy słyszą z różnych stron okropne określenia metody in vitro, kiedy nie mają wsparcia czy empatycznego podejścia leżąc w szpitalu...

Moja mama. Uwielbiam to stare zdjęcie.

Jak tradycyjnie co miesiąc razem z dziećmi zjedliśmy obiad u mojej mamy. Mimo ponad 80 lat zawsze na te obiady gotuje wszystko o czym marzą dzieci. Tym razem były gołąbki z młodej kapusty, obowiązkowe leniwe (których dodatkowe porcje zawsze są też przygotowane na wynos) i botwinka. Szczerze mówiąc podziwiam moją mamę, że mimo wieku potrafi to tak wszystko sprawnie przygotować, a wcześniej zrobić zakupy i zaplanować. 

1 obowiązkowe leniwe z przyrumienioną tartą bułką // 2 przyznaję, że mamine gołąbki uwielbiam nawet na zimno // 3 moja pierwsza botwinka w tym roku // 4 kolację zjedliśmy już lekką ;-)

W maju ogarnia mnie warzywne szaleństwo zakupowe. Szparagi kupuję na potęgę i jemy je prawie codziennie. Najchętniej zakupy robię w gospodarstwie Majlertów, bo warzywa są tam tak świeże, że możemy się nimi cieszyć przez kilka dni. Z każdym prawie dniem ceny szparagów spadały, a ja robiłam duże zakupy, żeby cieszyć się nimi też na wyjazdach nad morze. Tam też zawsze kupuję białe szparagi, które nie są tak popularne jak zielone i ciężko je dostać na moim targu. To prawda, że łatwiej odłamać końcówkę zielonym niż obierać białe, ale smak tych ostatnich jest wspaniały. W tym roku prawie za każdym razem je piekę i bardzo mi to odpowiada. Skoncentrowany smak tych delikatnych warzyw nie potrzebuje wielu dodatków.

I znowu ten kolor pojawia się w mojej wiosennej garderobie

1 czyż te kwiatki nie będą pięknie wyglądać na szparagach? // 2 kiedyś nie przepadałam za smakiem estragonu póki nie zakochałam się w sosie berneńskim. Teraz nie wyobrażam sobie, żeby tego zioła nie było w mojej kuchni. Czego nie zużyję w ciągu kilku dni, siekam i mrożę, żeby móc przyrządzić ten sos w każdej chwili // 3 ileż ja dań posypałam tymi kwiatkami kolendry // 4 kailaan - jeszcze nie jadłam, ale bardzo mnie zaciekawił

1, 4 nadziewane kwiaty cukinii to dla mnie smak wiosny // 2 drogie, ale pyszne // 3 klasyk u Majlertów - idealny do klasycznych jajek z majonezem

1 oprócz warzyw w koszyku jest jeszcze chleb z rzemieślniczej piekarni i świeże sery z Bianca Mozzarella

1 fioletowe szparagi zawsze piekę. W trakcie gotowania zmieniają kolor na zielony // 2 a na koniec zakupów jeszcze wybór ziół // 3 nie zliczę ile ich zjedliśmy w maju // 4 poproszę kilogram

1 cena czereśni jest astronomiczna - jeszcze poczekam z zakupem // 2, 4 jak ja lubię te informacje o pochodzeniu warzyw // 3 z tygodnia na tydzień coraz tańsze

Mam jeszcze jedno miejsce oprócz targu i gospodarstwa Majlertów, gdzie lubię robić zakupy. To sklepiki azjatyckie przy targowisku na Bakalarskiej. Niby sklepów z taką żywnością jest dużo, ale tamte należą do moich ulubionych. Stamtąd pochodzi moje ulubione świeże tofu, tam kupuję przeróżne przyprawy, sosy, ryże, makarony, zieloną papaję, marynowany czosnek czy pulpę z mango. Kiedy pytamy dzieciaki czy chcą pojechać z nami na Bakalarską, to odpowiedź praktycznie zawsze brzmi: tak. Nie dziwię się temu wcale :-) Przy okazji zawsze coś jemy w tamtejszych barkach. Mam jedynie problem z azjatyckimi deserami. Nie przepadam za nimi, za to dzieciaki je uwielbiają.

1 butelkę klasycznej srirachy poproszę  // 2 kupić czy nie kupić? // 3 i trzy kostki tofu poproszę // 4 takie pomarszczone marakuje są najlepsze 

1 w supermarkecie ciężko takie znaleźć // 2 te porcje są olbrzymie - zawsze prosimy o opakowanie na niezjedzone resztki // 3 mamy sezon na truskawki, a ja ciągle mam ochotę na ananasy :-) // 4 w azjatyckim sklepiku. Wąsko, ciasno i olbrzymi wybór

Tę podróż do Amsterdamu zaplanowaliśmy prawie pół roku wcześniej. Kiedy w grudniu ukazała się na stronie Rijksmuseum zapowiedź wystawy Vermeera, podjęliśmy błyskawicznie decyzję, że jedziemy. Ten holenderski malarz należy do naszych ulubionych od... szczerze mówiąc nie jestem wstanie powiedzieć od kiedy. Mam wrażenie, że od zawsze. Do naszych czasów przetrwało 37 jego obrazów, a 28 z nich można było obejrzeć właśnie na tej wystawie. Przez lata jeździliśmy po wielu muzeach, żeby obejrzeć jego dzieła. Mi udało się jeszcze zobaczyć obraz "Koncert"  w Isabella Stewart Gardner Museum w Bostonie, skąd został skradziony w 1990 roku wraz z 12 innymi dziełami sztuki i który do dnia dzisiejszego nie został odnaleziony. Widziałam również obrazy znajdujące się w nowojorskich muzeach, ale tak na jeden raz prawie wszystkie... To wręcz wydawało się nierealne. Mówi się, że takiej wystawy nie było i już prawdopodobnie nigdy nie będzie. Muzea coraz niechętniej wypożyczają swoje największe skarby. Tę wystawę udało się zorganizować dzięki remontowi w nowojorskim Frick Museum, z którego pożyczono trzy obrazy. A potem zaczęły się rozmowy z siedmioma innymi muzeami. 

Bilety kupiliśmy na długo przed rozpoczęciem wystawy na dwa wejścia. Potem okazało się, że błyskawicznie zostało wyprzedane ponad pół miliona biletów w dwa dni i były dostępne tylko w prywatnej odsprzedaży po dwa - trzy tysiące euro za bilet (!). Nam nie przyszło nawet do głowy, żeby sprzedać nasze na drugie wejście. 

Wybraliśmy termin majowy, bo wcześniejsze miesiące mieliśmy mocno zajęte. Liczyliśmy też na piękną wiosenną pogodę (jakże się przeliczyliśmy :-)). Jeden z najsłynniejszych obrazów Vermeera "Dziewczyna z perłą" był na wystawie tylko około miesiąca. Potem wracał do swojego macierzystego muzeum w Hadze. Chcąc dopiąć w tej podróży wszystkie dzieła malarza zaplanowaliśmy też wycieczkę do Hagi. I do Delft, w którym artysta się urodził.
Ten wyjazd miał być w pełni poświęcony sztuce. Pięć pełnych dni obcowania z malarstwem. 
Na inne rzeczy też znaleźliśmy czas ;-)

Witaj Amsterdamie

1 Żegnaj Warszawo // 2 lubię widok Warszawy z "lotu ptaka" // 3 czy jest bardziej płaski kraj niż Niderlandy? // 4 witaj Amsterdamie

Przy poprzednich wizytach w Amsterdamie wybieraliśmy na nocleg hotele. Tym razem zdecydowaliśmy się na samodzielne mieszkanie i jazdę po mieście na rowerach. Wydawało nam się to idealnym rozwiązaniem w kraju rowerzystów i ścieżek rowerowych. Jak wrażenia? Ścieżki rowerowe są praktycznie wszędzie i są idealne, ale... ruch na nich jest bardzo duży. Nie mają wielkiego znaczenia przepisy, ważniejsze jest, żeby jechać dalej bez konieczności zbędnego zatrzymywania. Na skrzyżowaniach często jest jazda na tak zwaną zakładkę czyli dobierasz prędkość i wbijasz się w lukę pomiędzy rowerzystami. Po niektórych ścieżkach mogą jeździć również skutery i motory. 
Przez pierwsze godziny jazdy po Amsterdamie byłam mocno skupiona na tym, żeby w kogoś nie wjechać i żeby ktoś inny we mnie nie wjechał. Trzeba było jechać szybko i czujnie wbijając się w luki pomiędzy innych. Potem, kiedy trochę oswoiłam się z tamtejszym stylem jazdy, zaczęło mi to sprawiać praktycznie tylko przyjemność. Może nie wtedy, kiedy wracaliśmy przed północą do naszego mieszkanka, a mieliśmy do przejechania jeszcze 10 km w wietrze, deszczu i zimnicy. Kiedy woda spływała mi z kasku prosto w oczy odliczałam każdy przejechany kilometr :-) Co dała mi jeszcze jazda na rowerze po Amsterdamie?  Przestałam  narzekać na naszych rowerzystów :-) 

Rower to chyba jednak najlepszy środek transportu po niderlandzkich miastach. 

W holenderskich przeważnie czarnych rowerach zakochałam się dawno temu w czasie chyba pierwszej wizyty w Amsterdamie. W takich z towarowym bagażnikiem z przodu. Nie myślałam jednak o takim rowerze, bo miałam inny bardzo dobry, który lubiłam i świetnie mi się na nim jeździło. 
Kiedy kilka lat temu poważnie zachorowałam i po blisko trzech miesiącach leżenia w łóżku, choroba coraz bardziej się rozwijała, moje psyche mocno podupadło. Myślałam wtedy, że moje życie już dobiega końca i nie ma co się oszukiwać czułam się całkowicie psychicznie rozbita. Wtedy mój mąż po kryjomu zamówił w Holandii dla mnie nowiutki rower Gazelle z towarowym bagażnikiem. W serwisie go złożyli i mąż z synem wciągnęli ten blisko trzydziestokilogramowy rower na piętro do sypialni, gdzie spędzałam całe dnie. Nie zapomnę nigdy tej radości i wzruszenia jak ich zobaczyłam. Rower stał przez cały czas w sypialni, a ja na niego patrzyłam i... zdrowiałam. Po miesiącu wsiadłam na niego i przejechałam pierwszy kawałek jeszcze słaba jak niemowle. Mam go do dzisiaj i jeżdżę nim po zakupy na targ. Jest wielki, ciężki... i piękny. I ma bagażnik ze skrzynią, którą można obciążyć do 25 kilogramów. Za każdym razem, kiedy na niego wsiadam przypomina mi się ta chwila, kiedy ta moja ukochana dwójka wniosła go i postawiła przed łóżkiem.

1, 2, 3, 4 wszędzie wypatruję rowery Gazelle

1, 4 znalazłam na amsterdamskiej ulicy i swój model roweru Gazelle // 2 ta wersja kolorystyczna mojego modelu też jest bardzo ładna // 3 lubię te czarne maty

1, 2 Puur. NL to mój model roweru - ciężki, wytrzymały i jak się go rozpędzi ;-) to można jechać dziesiątki kilometrów // 3 a to rower wyciągnięty z kanału. Myślę, że na dnie leży ich tam dużo // 4 rowery parkuje się wszędzie, gdzie można je przymocować blokadą

Jak obraz...

Wąskie, wysokie kamienice o schodkowych szczytach to jedna z wizytówek całych Niderlandów. W XVII wieku (nazywanym Złotym Wiekiem) kraj przeżywał rozkwit gospodarki między innymi dzięki koloniom i spółkom handlowym. Wiele osób pragnęło kupić działki w centrum miasta przy prestiżowych kanałach Prinsen, Keizers i Herengracht, a Amsterdam chciał na tym zarobić. 
Starano się zmieścić jak najwięcej działek i dzięki temu zyskać jak najwięcej pieniędzy. Każde miejsce miało więc szerokość od 5 do 7 metrów. Właściciele nie mogli budować wszerz, więc budowali w górę. 
Wysokie kamienice nie stoją prosto, a lekko pochylają się w stronę kanałów. Nie jest to błąd konstrukcyjny ani efekt starzenia się budynków. Celowo wznoszono je z lekką krzywizną, a na szczytach montowano charakterystyczne haki, które przydatne są do dziś. 
Klatki schodowe nie nadają się do przenoszenia rzeczy większych rozmiarów, więc wszystko wciągane jest do środka przez okna na odpowiednią wysokość wykorzystując haki i liny. 
Krzywizna domu sprawia zaś, że podnoszone obiekty nie odbijają się o nią i mogą być bezpiecznie przetransportowane. 
W XV wieku Amsterdam płonął kilkukrotnie i miasto uległo wielkim zniszczeniom. Kamienice w tamtych czasach były całkowicie drewniane, a do tego wysmarowane z zewnątrz smołą, aby ściany były odporne na wodę. Ogrzewano się przeważnie otwartym ogniem w kominkach. Wszystko to sprzyjało pożarom i rozprzestrzenianiu się ognia. Rada miasta podjęła radykalne działania i postanowiła, że wszystkie domy muszą być budowane tylko z cegły. 
Wiele z amsterdamskich kamienic jest całkowicie czarnych (bardzo mi się one podobają). Ten kolor też ma swoje uzasadnienie w historii. 
Epidemia dżumy, która wybuchła w XVII wieku zmniejszyła populację Amsterdamu o ponad jedną trzecią. Kamienice, w których byli chorzy oznaczano trzema czarnymi krzyżami i mieszkańcy takiego domu poddawani byli kwarantannie. Kiedy skończyła się epidemia prościej (i taniej) było pomalować cały dom na czarno, żeby zamalować czarne krzyże. Trzy krzyże obecne są też we współczesnym Amsterdamie jako herb miasta.
 Według historyków są symbolem trzech plag, które nawiedziły miasto – wody, ognia i właśnie dżumy. 

1, 2, 3 mieszkańcy nie mogą zmieniać kolorów w zamieszkiwanych kamienicach. Nowi lokatorzy wprowadzając się dostają numery farb, których mogą użyć przy remontach // 4 mój "Amsterdamczyk"

1, 2, 3, 4 czy kolor tych kamienic oznacza, że kiedyś byli tam chorzy na dżumę?

Czy ta spójność architektury nie jest piękna i harmonijna?

Amsterdam leży na bagnach. Z tego powodu budynki trzeba stawiać na palach. kiedyś drewnianych. W XVII wieku drewno na nie w większości pochodziło z polskich i litewskich puszcz. Pal musiał mieć minimalnie 12 metrów długości. Jedna kamienica wymagała wbicia od 60 do 120 pali, a nowy ratusz aż 14 tysięcy.

Kolory elewacji, stolarki okiennej czy drzwi są niesamowicie piękne. Farby - przeważnie z połyskim w pięknych odcieniach - chociaż różnorodnych. Zachwyca mnie ta spójność i konieczność przestrzegania wspólnych ustaleń co do wyglądu zewnętrznego budynków. Połysk farb również jest piękny i niespotykany. Raz nawet podejrzeliśmy farby jakimi malowano ogrodzenie ;-), bo tak nam się one podobały.
Brakuje mi tego w naszych miastach - harmonii i spójności.

Stolarka, kolor, wykończenie, detale... brak mi takich drzwi w naszych miastach.

1, 2, 3, 4 różne kolory, różny wygląd, ale wszystkie piękne

1, 2, 3, 4 te odcienie kolorów są cudowne

1 mocny kolor, ale nie razi // 2 niesamowity jest ten odcień czerwieni // 3 wykorzystaliśmy okazję, że jesteśmy świadkami malowania i sprawdziliśmy rodzaj farby i numer koloru // 4 popatrzcie na te połączenia kolorów 

Rijksmuseum

Obecna siedziba Rijksmuseum została zaprojektowana przez Pierre'a Cuypersa w stylu łączącym elementy architektury gotyckiej i renesansowej. Muzeum mieści się w tym budynku od 1885 roku. Na wystawy czasowe i do ekspozycji stałych są osobne wejścia. Czekając w krótkiej kolejce (bilety były na określone godziny wejścia) na sprawdzenie biletów czuliśmy się jak wybrańcy. Dostaliśmy opaski na ręce i mieliśmy kierować się wzdłuż niebieskiej linii na posadzce do celu. Muzeum jest bardzo duże, ale również bardzo przyjazne dla zwiedzających. W centralnej, wielkiej przeszklonej części znajduje się też sklepik muzealny i kawiarnia. Dla mnie jest to takie muzeum, do którego z radością wraca się kolejny i kolejny raz. Tyle tam jest niesamowitego piękna... 

1, 2 Rijksmuseum // 3,4 w hallu głównym muzeum

1, 4 pierwszego dnia wracając późno do naszego mieszkania podjechaliśmy na rowerach pod muzeum, żeby pocieszyć się tym widokiem // 2 zaczynamy zwiedzanie // 3 opaski szczęśliwców

"Widok Delft" to dzieło przywróciło w XIX wieku pamięć światu o Vermeerze. William Thore-Bürger, historyk sztuki, krytyk i kolekcjoner, odkrył malarza na nowo. Widok Delft w porównaniu z innymi obrazami Vermeera jest duży (96,5 × 115,7 cm). 

Fragment obrazu "Widok Delft"

Johannes Vermeer urodził się w 1632 roku. Dokładna data jego przyjścia na świat nie jest znana. Wiadomo, że został ochrzczony 31 października 1632 roku. Prawdopodobnie jego rodzina była protestancka (kalwińska). Matką Vermeera była Digna Baltnes z Antwerpii, a ojcem Reijnier Jans, który był rzemieślnikiem, wytwórcą jedwabiu i adamaszku, a także handlarzem dziełami sztuki. Zajmował się również prowadzeniem karczmy „Mechelen”, którą odziedziczył po nim później syn. Dziadek natomiast (ojciec matki) zajmował się m.in. handlem dziełami sztuki, a także ich podrabianiem (za co trafił do więzienia). Rodzice Vermeera zamieszkali po ślubie w Delft i tam też urodziły się ich dzieci: około 1620 roku córka Gertruy, a następnie Johannes. 

Młody Vermeer  trafił na praktykę (do terminu) do jednego z cenionych wówczas malarzy, prawdopodobnie współpracującego z jego ojcem. Uważa się, że był to Leonaert Bramer, Pieter van Groenwegen lub jeden z najzdolniejszych uczniów Rembrandta - Carel Fabritius. Po sześciu latach nauki mógł wstąpić do gildii św. Łukasza skupiającej m.in. artystów.
W 1653 roku Vermeer poślubił Catharinę Bolenes (Bolnes). Jego wybranka była katoliczką, co prawdopodobnie było przyczyną początkowej niechęci do Vermeera jej matki. Vermeer, w związku ze ślubem, przeszedł na katolicyzm, ale jak zaznaczają historycy, było to "nawrócenie szczere" (z tego okresu pochodzi obraz „Chrystus w domu Marii i Marty”). Był również stosunkowo biedny, zaś jego żona pochodziła z zamożnej rodziny. Małżeństwo miało dużą gromadkę dzieci. Z czternaściorga dzieci jedenaścioro przeżyło.
Mieszkają w Delft w domu teściowej, gdzie na piętrze malarz ma swoją pracownię. W całym życiu namaluje nie więcej niż czterdzieści obrazów - w tym dwa spośród wszystkich to krajobrazy rodzinnego miasta – Widok Delft  i Uliczka.

Po roku od zawarcia małżeństwa Vermeer zapisał się jako mistrz malarstwa do gildii św. Łukasza 

Sytuacja finansowa młodego małżeństwa nie była zbyt dobra. Vermeer prowadził karczmę po ojcu, zajmował się oceną dzieł sztuki (przypisywanych takim twórcom jak Michał Anioł, Tycjan czy Rafael) i malował, ale powiększająca się coraz bardziej rodzina wymagała także większych dochodów. Vermeer, który zaczynał od obrazów historycznych musiał niejako „przerzucić się” na malarstwo rodzajowe, na które w protestanckiej Holandii był popyt. 

Vermeer nigdy jednak nie dorobił się wielkiego majątku. 
Bogactwo rodziny jego żony pozwalało Vermeerowi malować nie tylko na zamówienie, ale też dla własnej przyjemności. Nie przyjmował uczniów ani praktykantów. Był znany z tego, że używał drogich pigmentów, takich jak lapis lazuli czy głęboki karmin. Intensywny błękit pozyskiwano z minerału sprowadzanego z Afganistanu. Ponoć pigment ten był cenniejszy niż złoto i to on był jednym ze źródeł finansowych kłopotów malarza. Z jednej strony zasobność żony i wsparcie długoletniego patrona Vermeera – kupca Pietera van Ruijvena – mogły pozwalać na zakup tych drogich składników. Z drugiej zaś, jego powolne tempo tworzenia mogło ograniczać cierpliwość zleceniodawców. Dlatego też na pewnym etapie życia Vermeer zaczął popadać w długi. 

Jego sytuacja materialna pogorszyła się znacząco (jak zresztą wielu Holendrów w tym czasie), kiedy wybuchła wojna pomiędzy Holandią i Francją. Jego dotychczasowe życie w dużej mierze zależne było od rodzinnego majątku żony, a ten w czasie wojny mocno ucierpiał. Dla Vermeera był to schyłkowy okres twórczości. W roku 1674 szukał innej pracy, znajdując ostatecznie zatrudnienie w straży miejskiej. Rok później musiał zapożyczyć się na 1000 guldenów u handlarza jedwabiem z Amsterdamu.
W grudniu 1675 roku Vermeer niespodziewanie zachorował. Choroba trwała bardzo krótko. Jego żona Catharina opisywała później ostatnie dni jego życia:
„W czasie wyniszczającej wojny z Francją nie tylko nie mógł sprzedać żadnego swojego obrazu, ale także, z wielkim smutkiem, siedział z obrazami innych mistrzów, którymi handlował. Czuł na sobie wielkie brzemię, że jego dzieci nie mają własnych pieniędzy i przez to popadł w taki rozkład i dekadencję. To wszystko tak wziął sobie do serca, że jakby wpadł w szał. W ciągu półtora dnia przeszedł ze zdrowia do śmierci”.
Pochowany został 15 grudnia w protestanckim Starym Kościele w Delft.
Długi rodziny były już tak duże, że nie udało się nawet pokryć kosztów godnego nagrobku. Żona zmuszona była do sprzedaży większości obrazów męża i jego narzędzi malarskich.

W XIX wieku francuscy malarze impresjonistyczni, przełamując dotychczasowe konwencje i odchodząc od akademizmu, poszukiwali jednocześnie także tego co zachwycające w dawnym malarstwie. Niezwykła umiejętność uchwycenia chwili, gra świateł, niezwykłe barwy – to wszystko zwróciło uwagę na XVII-wiecznego niderlandzkiego mistrza Johanesa Vermeera.  

 Étienne Joseph Théophile Thoré, francuski krytyk sztuki, żyjący w XIX wieku, nazwał Vermeera „Sfinksem z Delft” z uwagi na niewielką liczbę informacji o nim. Vermeer do dziś jest tajemniczą postacią dla historyków sztuki, którzy bardzo interesują się sposobem, w jaki pracował. Nietypowo zarysowane kontury, pomijanie niektórych szczegółów i jednoczesne stosowanie mnóstwa niewielkich kropek farby, by ukazać odbicie światła. To wszystko wciąż rozbudza domysły o procesie twórczym tego malarza.

W XX wieku surrealista Salvador Dali zachwycił się twórczością Vermeera i wyprodukował własne wariacje na temat jego twórczości, w tym Ducha Vermeera z Delft. Vermeer jest także inspiracją dla takich artystów jak Banksy, który w Bristolu wykonał własną wersję słynnej Dziewczyny z perłą zastępując perłę… syreną systemu alarmowego. Dzieło artysty wciąż żyje własnym życiem. Ostatnio zostało „dostosowane” do współczesności i twarz dziewczyny zasłonięto maseczką chirurgiczną.

Inni artyści, tacy jak duński malarz Vilhelm Hammershøi, zaadaptowali spokojne domowe wnętrza Vermeera do własnych dzieł. Hammershøi unowocześnił Kobietę w  czytającą list Vermeera, odwracając obraz i przytłumiając paletę kolorów.

1 Obraz Vermeera "Uliczka w Delft" // 2, 3, 4 fragmenty obrazu

1, 4 nikt tak nie potrafił malować odbicia światła w perłach jak Vermeer // 2 chleb w koszyku pokryty jest malutkimi kropeczkami - dzięki tej technice tak niesamowicie oddane jest światło // 3 te dłonie wyglądają tak realistycznie

1 "Alegoria wiary" obraz datowany na lata 1669–16742 // 2, 3 wiele elementów namalowanych przez Vermeera takich jak stół, dywany, krzesła, tkaniny pochodziło z domu jego teściowej // 4 "Przerwana lekcja muzyki" – obraz datowany na lata  1658–1661 

"Dziewczyna w czerwonym kapeluszu" – obraz datowany na lata ok. 1664–1667

"Mleczarka"  – obraz  datowany na lata ok. 1658–1661

Fragment obrazu "Mleczarka"

"Kielich wina" – obraz datowany na lata 1658–1662

Szczęściarze. Nie tylko z powodu biletów na wystawę Vermeera.

Przygotowując się do wyjazdu wsparłam się pogłębiając wiedzę dwoma książkami. Jedną z nich był album "Malarstwo holenderskie. Złoty wiek" autorstwa Claudio Pescio wydaną przez wydawnictwo "Arkady". I bardzo polecam ją wszystkim zainteresowanym malarstwem tego okresu. 
Drugą książką jest "Pocztówka z Mokum. 21 opowieści o Holandii" Piotra Oczki. Tę pozycję polecam Wam BARDZO.
Świetnie napisana, pełna informacji, których ciężko znaleźć w innym miejscu, obalająca powtarzane mity i legendy (na przykład o gorączce tulipanowej), odkrywająca nieznane historie... 
Dla mnie ta książka była niesamowitym odkryciem i świetnie mi się ją czytało. 
Na okładce jest reprodukcja obrazu Jana Ekelsa młodszego "Pisarz, który ostrzy swe pióro". Autor pisze jak odkrył ten obraz w Rijksmuseum i o swojej fascynacji i zachwycie nim. W czasie zwiedzania muzeum poszłam i ja dokładnie go obejrzeć mając w pamięci wszystkie opisy z książki. Odbiór wtedy jest zupełnie inny. 

Zachęcam wszystkich do chociaż małych przygotowań przed wyjazdami, żeby nie tylko chłonąć wrażenia, ale też odbierać głębiej to co widzimy. Wierzcie mi, że moc doznań jest niesamowita.

"Pocztówka z Mokum. 21 opowieści o Holandii" 
Piotr Oczko
Wydawnictwo "ZNAK"

"Malarstwo holenderskie. Złoty wiek" 
Claudio Pescio
 Wydawnictwo "Arkady"

Książka "Pocztówka z Mokum. 21 opowieści o Holandii" 
Piotr Oczko

"Pisarz, który ostrzy swe pióro" Jan Ekels młodszy

Fragment obrazu "Pisarz, który ostrzy swe pióro" Jana Ekelsa

Przy jednej jednej z klatek schodowych w Rijksmuseum można obejrzeć instalację Shylights stworzoną przez holenderskie Studio DRIFT. Jest to rodzaj pięciu ruchomych lamp, których kształt i ruch został zainspirowany otwieraniem i zamykaniem kwiatów.Oprawy kinetyczne z jedwabnymi kloszami otwierają się w oszałamiający sposób, gdy spadają z wysokości 9 metrów. Wydają się niemal żywe w trakcie ruchu. Studio DRIFT tworzyło ten projekt przez blisko przez 5 lat. 
Wrażenia przy oglądaniu tych lamp są wspaniałe. To jest po prostu PIĘKNE. Stałam tam zapatrzona i nie chciałam iść dalej. Jestem pod wielkim wrażeniem tego projektu. 
Jak ta instalacja powstawała i jak wygląda niesamowicie w ruchu możecie zobaczyć TUTAJ


Instalacja Shylights stworzona przez Studio DRIF

Instalacja Shylights stworzona przez Studio DRIFT

1 kawiarni w Rijksmuseum // 2, 3 instalacja Shylights // 4 menu tematyczne "Vermerowskie" w kawiarni w Rijksmuseum

Wiele, wiele lat temu w Paryżu przypadkowo trafiłam na ostatni dzień wystawy "Martwa natura w malarstwie holenderskim. I to było kompletne olśnienie, oszołomienie i zachwyt. Stałam przed tymi obrazami oniemiała i szczęśliwa. One były tak piękne. Od tego czasu jestem ich wielką miłośniczką. W czasie tego pobytu naoglądałam się takich obrazów dużo i ciągle powtarzam: to jest czyste piękno niesamowity kunszt malarski.

Martwa natura z kwiatami Jan van Huysum (1682 - 1749) - Rijksmuseum

1, 2, 3, 4 fragmenty obrazów z kwiatami z XVII wieku - Rijksmuseum/Mauritshuis

1, 2, 3, 4 fragmenty obrazów z kwiatami z XVII wieku - Rijksmuseum/Mauritshuis

1, 3, 4 fragmenty obrazów z kwiatami z XVII wieku - Rijksmuseum/Mauritshuis //
2 Waza z kwiatami Roelant Savery - 1615 r. Mauritshuis, Haga
 
1, 2, 3 fragmenty obrazów z kwiatami z XVII wieku - Rijksmuseum/Mauritshuis //
4 Waza z kwiatami - Jan Davidsz de Heem (1606-1683) Mauritshuis, Haga

Fragment obrazu Kwiaty w alabastrowym wazonie Gerard van Spaendonck (1746 - 1822) - Rijksmuseum

1, 2, 3, 4 fragmenty obrazów z kwiatami z XVII wieku - Rijksmuseum/Mauritshuis

1, 2, 3, 4 fragmenty obrazów z kwiatami z XVII wieku - Rijksmuseum/Mauritshuis

  1 // 2 stare kafle -Rijksmuseum // 3 Wiatrak na polderze - Paul Joseph Constantin Gabriel (1828-1903) - Rijksmuseum // 4 Autoportret - Vincent van Gogh (1853 - 1890) - Rijksmuseum

W Rijksmuseum można obejrzeć tak zwane "domki dla lalek". Te domki nie były tworzone dla dzieci, a dla zamożnych pań domu. Miały też za cel zaimponowanie partnerom handlowym mężów lub olśnienie gości. Te domki były również odzwierciedleniem marzeń kobiet. Tworzyły je (wymyślały i zamawiały) wyłącznie one. Były czymś w rodzaju wieloletniego projektu kolekcjonerskiego i artystycznego. Dziedziczone były wyłącznie przez kobiety w rodzinie. Następna właścicielka dokonywała niezbędnych remontów, dokupywała nowe sprzęty, zmieniała aranżacje... 
Były też czasami odzwierciedleniem historii i życia właścicielki. W niektórych domkach można zaobserwować figurki przedstawiające służącą uczącą dziecko chodzić, niemowlęta w łóżeczkach, kobiety w łóżkach leżące w pokoju położnicy, ale też maleńkie trumienki z figurką dziecka.
Wyposażenie tych domków robi niesamowite wrażenie: kunsztem, precyzją, szczegółowością, bogactwem... Czasami zamawiano do nich miniaturowe obrazy u znanych malarzy, zastawa wykonana jest z chińskiej porcelany czy srebra, dywany są tkane, jedwabie haftowane, meble są bogato rzeźbione... W dawnych czasach z kranów leciała woda... 
Stałam w muzeum przed tymi domkami i podziwiałam detale i kunszt. Robią niesamowite wrażenie.

Domek dla lalek - Rijksmuseum

1, 2, 3, 4 fragmenty pomieszczeń w "domku dla lalek"
 
Każde muzeum ma swój sklep i są to miejsca, w których przepadam na długi czas. Dla mnie to idealne miejsce na zakup pocztówek, notesów, książek i albumów, ale też pamiątek, czy prezentów. Można tam znaleźć porcelanę, ręcznie robioną ceramikę, lniane ściereczki, serwetki czy obrusy, zabawki dla dzieci, bombki,... i wszystko to związane z tematyką ekspozycji danego muzeum. 
Każdemu poszukiwaczowi prezentów polecam wizyty w takich sklepach. 

Sklep w muzeum Mauritshuis w Hadze

1, 2, 3, 4 Sklep w muzeum Mauritshuis w Hadze

1 jak ciężko wybrać jedną książkę o Vermeerze // 2 wspaniała pozycja dla miłośników tulipanów // 3 album poświęcony wyłącznie holenderskim martwym naturom kwiatowym - kupiłam sobie w prezencie // 4 książek o Vermeerze jest bardzo dużo i w różnych językach

1 te bombki były urocze // 2 komplety z tematycznymi zestawami kartek - połowę chciałabym mieć :-) // 3 Marimekko znajdę wszędzie :-) // 4 zakochałam się w starych rycinach tulipanów i tych paskowych odmianach

1, 2, 3 miłośnicy książek kucharskich też coś znajdą w sklepach muzealnych // 4 mam słabość do ołówków - uwielbiam nimi pisać, ale tuż kupować je innym

1 to tylko maleńki wycinek z pozycji książkowych o Vermeerze // 2, 3, 4 uwielbiam te figurki Playmobil 

1 w czasie tego wyjazdu przepadłam dla tych starych rycin tulipanów // 2 w sklepie muzealnym w  Mauritshuis w Hadze // 3 obraz "Uliczka w Delft" Vermeera i... // 4 kamienica w Delft

Trzeciego dnia pobytu pojechaliśmy pociągiem do Hagi do muzeum Mauritshuis, żeby obejrzeć chyba najsłynniejszy obraz Vermeera "Dziewczyna z perłą". Ten obraz był również na wystawie w Amsterdamie, ale tylko około miesiąca. Po tym czasie wrócił na swoje stałe miejsce. Pojechaliśmy za nim, chcąc dopełnić vermerowską pętlę. 
To była moja pierwsza wizyta w tym muzeum i jestem nim oczarowana. Jest takie kameralne. Ma się wrażenie, że jest się z wizytą w czyimś domu. W domu wytwornym, okazałym, ale bardziej w domu niż w muzeum. To wrażenie potęgują okna z zasłonami, kotary, obicie ścian materiałami, klatka schodowa...To miejsce jest takie przytulne i przyjazne. 
. Pierwotnie XVII-wieczny budynek był rezydencją Jana Maurice'a księcia Nassau. Obecnie jest własnością rządu Królestwa Niderlandów. W 1631 roku książe, który był gubernatorem w Brazylii, kupił działkę z przylegającym do niej stawem i wybudował tam swoją rezydencję. Dwukondygnacyjny, symetryczny budynek zawierał cztery mieszkania oraz wielką aulę. Po śmierci księcia w 1679 r. dom przeszedł w ręce rodziny Maes, która wydzierżawiła go rządowi holenderskiemu. W 1704 roku większość wnętrz Mauritshuis została zniszczona przez pożar. W 1774 r. utworzono tam otwartą dla publiczności galerię sztukiW 1820 r. państwo holenderskie kupiło Mauritshuis z przeznaczeniem na siedzibę galerii królewskiej. W 2014 muzeum zostało połączone podziemnym tunelem z sąsiednim budynkiem. W nowej części znajduje się między innymi bistro. W muzeum można obejrzeć między innymi obrazy takich malarzy jak: Brueghel, Potter, Rubens, Rembrandt van Rijn czy Johannes Vermeer.
Przed laty zaczęto mówić o niechlubnej działalności pierwszego właściciela Mauritshuis w Brazylii. O jego powiązaniu z handlem niewolnikami i bogactwie zdobytym w ten sposób. Myślę, że to nie jest łatwe tak otwarcie przyznać i rozliczyć się z przeszłością kogoś, kto miał kiedyś piękną kartę. Dlatego tym bardziej podziwiam wszystkie kraje, które to potrafią i to robią. 

Obok muzeum siedzibę ma parlament. Można wejść, obejrzeć, pospacerować. Jakie to zderzenie z naszym ogrodzonym sejmem, wręcz zabarykadowanym. Smutne zderzenie.

"Dziewczyna z perłą" w swoim domu czyli w muzeum Mauritshuis

1 "Dziewczyna z perłą" // 2, 3, 4 detale - widać niesamowity kunszt Vermeera - odbijające się światło na perle, wilgotnych ustach czy w oczach

1 muzeum Mauritshuis w Hadze // 2 bardzo podoba mi się ta ekspozycja obrazów na ścianach obitych tkaniną // 3 Vermeer nie mógł namalować naturalnej perły, bo w naturze nie ma tak dużych // 4 to spojrzenie...

Jednym z moich ulubionych obrazów od lat jest "Szczygieł" Carel'a Fabritiusa. Zobaczyć go na żywo było dla mnie wspaniałym przeżyciem.Tak jak inne obrazy w tym muzeum jest on wyeksponowany na tkaninie. Pięknie to wszystko razem się komponuje.
Carel Fabritius urodził się prawdopodobnie w 1622 roku na północ od Amsterdamu, w miasteczku Middenbeemster. Początkowo zawodowo zajmował się produkcją dywanów. Jako osiemnastolatek został przyjęty do warsztatu Rembrandta, po pewnym czasie stając się jednym z jego najzdolniejszych uczniów. W 1650 roku przeniósł się do Delft i rozpoczął samodzielną działalność. Odszedł wówczas od stylu swojego nauczyciela. Rozjaśnił paletę barw i malował dokładnymi pociągnięciami pędzla. Do dzisiejszych czasów znane są tylko 12 obrazy. Prawdopodobnie sporo z jego dzieł uległo zniszczeniu w 1654 roku wskutek wybuchu w prochowni w pobliżu jego domu. Ten wybuch i pożar był też przyczyną jego śmierci w wieku 32 lat. 

Carel Fabritius - "Szczygieł"

1 pięknie wyeksponowany obraz // 2, 4 klatka schodowa w muzeum Mauritshuis // 3 Pieter Claesz - "Martwa natura" 

Ten obraz idealnie nadaje się do wykorzystania w grze Kaleidos

1 "Lekcja anatomii doktora Tulpa" Rembrandta - na moich studiach na WUM, często gościł ten obraz jako ilustracja do wykładów z anatomii :-) // 2 Rembrandt malując ten obraz miał 26 lat (!) // 3 zawsze chciałam obejrzeć ten rysunek z bliska // 4 pięknie jest w tym muzeum 

1 odsłonięte okna w muzeach to rzadki widok // 2 "Na lodzie" Hendrick Avercamp - lubię te obrazy z zimowymi scenkami // 3 w windzie z podziemi muzeum na powierzchnię // 4 widok na jezioro, muzeum i parlament

Oprócz muzealnych sklepów lubię muzealne kawiarnie i restauracje. Ta w Mauritshuis warta jest odwiedzin. Wystrój, bogactwo dostępnych albumów do oglądania, ciekawe menu i dobra kawa są atutami tego miejsca. 

Brasserie Mauritshuis - miejsce warte zatrzymania

1, 2, 3, 4 Brasserie Mauritshuis 

1, 2, 3, 4 Brasserie Mauritshuis 

1, 2 widok na Mauritshuis od strony jeziora // 3 mewa koneserka - zapatrzona na skarbnicę sztuki ;-) // 4 na gnieździe tuż przy ruchliwej drodze

1 chwila na rozmyślania // 2 dzieci idziemy // 3 Den Haag // 4 i co mi zrobisz? 

1 płyniemy do taty // 2 pięknie jest położony haski parlament // 3, 4 kolorystyka ja u Vermeera

Z Hagi pojechaliśmy do Delft - miasta, w którym Vermeer tworzył i żył. To miało być takie dopełnienie całej podróży. Delft odwiedziłam pierwszy raz. Opowiadał mi o tym mieście syn, któremu bardzo się podobało i tata, który wybrał się do niego na jednodniową wycieczkę z Rotterdamu, kiedy statek, którym podróżował zatrzymał się na postój w tamtejszym porcie. To miasto jest inne niż Amsterdam. Mimo, że tak samo zabudowane jest ceglanymi kamieniczkami, to jednak innymi. Miejscami było czuć klimat z obrazów Vermeera. 
Delft to miasto słynące również z fajansu i porcelany. Chociaż nie tutaj mieszczą się największe, najstarsze i najpopularniejsze wytwórnie, to jednak w tym mieście na każdym kroku czuć popularność kafli z niebieskimi zdobieniami. 
Mój tata z tej wycieczki przywiózł trzy kafle, które zostały położone wśród białych na jednej ze ścian w kuchni w moim domu rodzinnym. Widywałam je na codzień, więc ich widok mi spowszechniał i jako dziecko nie zwracałam na nie specjalnej uwagi. Kiedy w jednym ze sklepów zobaczyłam praktycznie identyczne, przypomniała mi się kuchnia z czasów dzieciństwa. Muszę się dowiedzieć czy jeszcze gdzieś są.

1 śmieszny jest ten kształt lokomotywy // 2 na dworcu w Hadze // 3 a te haskie kamienice są już w zupełnie innym stylu // 4 podoba mi się ten stary napis

Delft - miasto Vermeera

1, 2 "Mleczarka" we współczesnym wydaniu // 3, 4 nie udało mi się wpasować :-) // 4 tutaj straciłam szyję ;-)

1, 2, 3, 4 Delft

Holenderskie płytki to z jednej strony rzemiosło, ale też pewne zjawisko kulturowe. Szacuje się, że w ciągu dwóch wieków (XVII - XIX) wyprodukowano około pięciuset milionów sztuk. Zdobione były roślinnymi i zwierzęcymi ornamentami, inskrypcjami, herbami, pejzażami, scenkami rodzajowymi czy biblijnymi, martwymi naturami, postaciami dorosłych i dzieci, postaciami pasterzy, żołnierzy, potworów morskich. Były też płytki erotyczne i... fizjologiczne. Najpopularniejsze były błękitne (kobaltowe) i czerwonawe (malowane manganem). Z płytek robione również całe kompozycje i obrazy. 
Początkowo płytki miały znaczenie praktyczne. Wykładano nimi piwnice i klatki schodowe dla służby, a także cokoły przy podłodze, żeby w trakcie mycia podłóg nie brudzić ścian. 
Kafelki są również elementem tożsamości narodowej (prawie jak wiatraki). Wykorzystuje się je w reklamach, na znaczkach, szyldach, apaszkach, serwetkach, ściereczkach kuchennych czy pamiątkach przeznaczonych dla turystów. Można znaleźć je również na klockach lego przeznaczonych na lokalny rynek. 

1 obraz z płytek przedstawiający obraz "Uliczka" Vermeera // 2, 3 stary wózek zdobiony płytkami // 4 dekoracyjne jajo ze zdobieniami zapożyczonymi z płytek

1, 2 praktycznie identyczne jak przywiezione prze tatę i zdobiące kuchnię w rodzinnym domu

1 a w środku gniazda kaczek // 2 na dworcu kolejowym w Delft stoi pianino, na którym każdy może zagrać. Ten pan grał pięknie // 3 na głównym placu w Delft // 4 te odbicia drzew w odzie...

1 ładne są te białe kamieniczki // 2 to mógłby być też wzór na płytkach // 3 zwykła tabliczka, ale ma coś w sobie // 4 biało czarne

1, 2, 3, 4 piękne wnętrze belgijskiej kawiarni piwnej - Delft
 
1 lubię menu z okładką pokrytą tkaniną // 2 to wino było... holenderskie // 3 ten stary budynek kryje w sobie piękne kawiarniane wnętrza // 4 stare lustro, stare płytki, stare drewno - ile w tym uroku

1, 2, 3 podróżniki ;-) // 4 nie mogłam się oprzeć temu staremu lustrze

W całych Niderlandach można znaleźć budki sprzedające śledzie matjasy (w bułce lub z samą siekaną cebulą), smażone w cieście piwnym kawałki dorsza - kibbeling i smażone maleńkie krewetki. Te miejsca cieszą się wielką popularnością wśród mieszkańców jak i turystów. Jedzenie tam jest świeże, pyszne i proste. Cieszą się też wielkim zainteresowaniem... mew. Tak wielkim, że informacje o zachowaniu ostrożności w trakcie jedzenia wiszą przy ladzie jak i stolikach. Mewy rzeczywiście mogą porwać śledzia wkładanego właśnie do ust :-) Ta budka w której jedliśmy mieści się tuż przy parlamencie w Hadze i jest oblegana przez... parlamentarzystów. Niezależnie od zamożności czy statusu społecznego kupujących te miejsca cieszą się wielką popularnością i są oblegane, bo jedzenie tam jest pyszne. Ten kibbeling z haskiej budki był rewelacyjny. 

Kibbeling

1 ktoś tam się czai na dachu ;-) // 2 idealne miejsce na szybki i pyszny posiłek // 3 narodowo, bez zadęcia // 4 ktoś przyjechał na szybkiego śledzia 

1, 2, 3, 4 kibbeling  - wzięliśmy porcję, a potem kolejną. Wygląda niepozornie, a smakuje wyśmienicie.

1 tylko dwa składniki // 2, 3 when in Rome, do as the Romans do // 4 miejsce idealne dla miłośników śledzi

1 czujna i oczekująca :-) // 2, 3 ostrzegają, więc nie można mieć pretensji ;-) // 4 kibbeling z amsterdamskiej restauracji. Pyszny, ale ten z haskiej budki jeszcze lepszy

W czasie pobytu jedliśmy nie tylko śledzie i dorsze ;-)
Jednym z takich miejsc, które wspaniale wspominam jest Café-Restaurant Amsterdam. Trafiliśmy tam dzięki rekomendacji Darii, której wyborom w pełni ufam. Restauracja mieści się poza ścisłym centrum w starej, odrestaurowanej przepompowni wody Haarlemmerweg. Oddano ją do użytku w 1990 roku.
Za głównym budynkiem znajdowały się cztery podziemne zbiorniki, z których każdy zawierał około 10 000 metrów sześciennych wody dostarczanej rurami z odległych o 23 km od miasta wydm. Początkowo pompy były napędzane parą, a kocioł mieścił się w ośmiobocznym budynku przed stacją. W 1940 r. pompownię zelektryfikowano. 
Działała ona do 1996 r. Wieża ciśnień została zbudowana w 1960 roku i nadal jest w użyciu. 

W latach osiemdziesiątych modne stało się przekształcanie opuszczonych i odrestaurowanych dziewiętnastowiecznych budynków przemysłowych w muzea, teatry, restauracje, pracownie, biura i mieszkania. W grudniu 1996 roku w starej maszynowni, otworzono Café-Restaurant Amsterdam. Pozostałą powierzchnię przeznaczono na biura i siłownię. Jeden silnik wysokoprężny ze starej pompowni nadal można oglądać na terenie restauracji. Oświetlenie zapewniają dwadzieścia dwa oryginalne reflektory z dwóch amsterdamskich stadionów piłkarskich: starego stadionu Ajaksu i Stadionu Olimpijskiego.
Wystrój jest wspaniały, taki jak lubię. Industrialny z drewnianymi stołami i krzesłami oraz białymi obrusami. My zrobiliśmy rezerwację na 17.00. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce w wielkiej sali restauracyjnej zajęte było tylko kilka stolików. Trochę nas to zdziwiło, szczególnie, że w trakcie jej robienia nie było praktycznie żadnych wolnych miejsc. Po pół godzinie pobytu wszystkie stoliki były zajęte. Po godzinie stała kolejka oczekujących na wolne miejsce, a to był środek tygodnia (!). Gośćmi byli Amsterdamczycy - przyjaciele, znajomi, pary, rodziny...
Co tam przyciąga klientów oprócz wystroju? Oczywiście menu. Dokonać wyboru nie było łatwo, bo wiele dań kusiło. Ja na przystawkę zamówiłam wielkiego karczocha gotowanego na parze i podanego z pysznym sosem z musztardą Dijon. To było pyszne i zamówiłabym jeszcze raz mimo, że przez kolejne dwa tygodnie walczyłam z jednym małym karczochowym włochatym kolcem wbitym w podniebienie :-) 
Mąż poszedł w owoce morza. Homary, kraby z Morza Północnego, małże, okładniczki, ostrygi, krewetki, langustynki, kraby śnieżne...A do tego bąbelki i dobrze dobrane wino Chablis. Ja na danie główne zamówiłam świeżo robiony makaron z truflami. To było pyszne. Siedzieliśmy do późna. Restauracja była pełna, a kolejka oczekujących ciągle stała.
Jeżeli będziecie chcieli zjeść coś dobrego w Amsterdamie i nie będziecie bardzo się spieszyć idźcie do Café-Restaurant Amsterdam. Tylko lepiej zróbcie wcześniej rezerwację :-)

Café-Restaurant Amsterdam 
Watertorenplein 6, Amsterdam
czynna codziennie od. 10.30 do północy

I tak listek po listku zanurzałam w tym wspaniałym sosie.

1 fragment wnętrza restauracji // 2 przyniesiono sztućce ;-) // 3 piękny // 4 silnik wysokoprężny ze starej pompowni jest elementem wystroju wnętrza

1 a po mojej przystawce został pełen talerz obgryzionych listków // 2 dobre było to Chablis // 3 cała sala pełna, a tutaj widać tylko jej część // 4 idealnie schłodzone

1 świeży makaron z truflami // 2 nie tylko ja zostawiłam bałagan na talerzu ;-) // 3 te kolory // 4 uwielbiam trufle

Cisza przed burzą ;-) Po naszym przybyciu restauracja tak wyglądała, a chwilę póżniej była wypełniona po brzegi

1 ale bałagan ;-) // 2 wszystkie stoliki zajęte // 3 stary budynek zamieniony na restaurację // 4 wieża ciśnień

1 pełno stolików, które za chwilę będą zajęte // 2 menu z owocami morza // 3  Café-Restaurant Amsterdam // te trufle... 

1 dla obojga - espresso i likier Advocaat // 2, 4 deser dla niego - Dame Blanche // 3 deser dla niej - appeltaart 

Jednymi z najpopularniejszych holenderskich ciastek są stroopwafle czyli dwa ciastka przełożone syropem. Brzmi może niezbyt ekscytujące, ale one są pyszne. Tradycyjna metoda ich przygotowywania polega na rozcięciu świeżo upieczonego w żeliwnej waflownicy, jeszcze gorącego ciastka na pół przez środek, rozsmarowaniu nadzienia po wewnętrznej stronie jednej z połówek i połączeniu przez dociśnięcie obydwu połówek. Według legendy stroopwafle pierwszy raz upiekł  piekarz Gerard Kamphuisen 1784 w Goudzie .
Najczęściej jada się je popijając kawą lub herbatą. Można je położyć na chwilę na wierzchu kubka z gorącym napojem, żeby podgrzać nadzienie.
W najstarszej amsterdamskiej piekarni (założonej w 1898 roku) Bakkerij Hans Egstorf do tej pory piecze się stoopwafle rzemieślniczymi metodami według starej receptury. Są większe niż typowe ze sklepu i smakują rewelacyjnie. Po złożeniu zamówienia pani rna naszych oczach rozpoczyna pieczenie i po chwili wręcza ciepłe ciastko. Można na miejscu kupić je także pakowane w puszki lub torebki. 
W piekarni piecze się również chleby na zakwasie i croissanty.

Bakkerij Hans Egstorf
Spuistraat 274, Amsterdam
czynne codziennie od 8.00 do 22.00

Bakkerij Hans Egstorf 

1 ciągle ciepły // 2 taka puszka stroopwafli to dobra pamiątka albo prezent // 3 Bakkerij Hans Egstorf // 4 szybko znika ;-)

1 stroopwafle można kupić na wynos w metalowych puszkach, ceramicznych i foliowych // 2 z tych kulek ciasta powstają stroopwafle // 3 przygotowywane na miejscu tuż po złożeniu zamówienia // 4 budynek w którym się mieści Bakkerij Hans Egstorf

1, 4 ta kasa jest ciągle w użyciu // 2 piękna jest ta ceramiczna puszka ze stroopwaflami // 3 jest w czym wybierać

Nie zliczę ile kaw wypiliśmy w trakcie tego wyjazdu :-). Najczęściej chyba w muzealnych kawiarniach, bo tyle czasu tam spędzaliśmy :-) Były też oczywiście kawy w kawiarniach. Jedną z nich była Pluk. To miejsce w typowej amsterdamskiej kamienicy. Wąskiej, ze stromymi schodami i dużymi oknami. Można wypić tam dobrą kawę lub herbatę, zjeść coś lekkiego typu omlety, sałatki, kanapki, bajgle, koktajle, naleśniki, tosty i ciasta... Na miejscu można również kupić kubki, talerze, świece, ściereczki...

Pluk
Berenstraat 19, Amsterdam
1 dobra ta kawa // 2 po tych schodach ciężko szybko zejść za pierwszym razem // 3 widok z kawiarnianej antresoli // 4 coś słodkiego? 

1 to co jeszcze zamawiamy? // 2 w części sklepowej w kawiarni Pluk // 3 na dole zamawiamy, na górze jemy i pijemy // coś słodkiego? 

Wszystko na sprzedaż

Uwielbiam takie stanowiska do pakowania prezentów

Sklep Dille & Kamille

Ten wyjazd zdecydowanie był zdominowany przez sztukę i muzea, ale nie zabrakło też czasu na jeżdżenie na rowerze, delektowanie się pysznym jedzeniem i małe zakupy ;-), chociaż patrząc na nasze walizki nie były wcale takie małe :-)

Lubię małe sklepy specjalistyczne. Z rzeczami, które są miłe do używania, ładnie wyglądają i sprawiają przyjemność. I lubię kiedy sklepy są ładnie zaaranżowane, zakupy starannie zapakowane, a sprzedawcy mili i pomocni. 

Sklepem, który spełnia wszystkie te cechy jest Posthumus Winkel - sklep z pieczątkami, stemplami, tuszami, lakiem, notesami, kopertami... Początkowo mogłoby się wydawać co w takim sklepie jest ciekawego, ale dla mnie to wspaniałe miejsce. Kupiłam kilka stempli z myślą o świętach :-) i japońskie poduszeczki z tuszem w pięknych kolorach. Tam kiedyś mój syn kupił lak w różnych kolorach i pieczęcie do laku.
Sklep został założony w 1865 roku. Bogactwo pięknych produktów i staranność w doborze asortymentu robią wrażenie.

Posthumus Winkel

Sint Luciënsteeg 25,  Amsterdam
czynne od wtorku do soboty w godzinach 10.00 - 17.30

1, 2, 3, 4 sklep Posthumus Winkel


1, 2, 4 sklep Posthumus Winkel // 3 ktoś tam na mnie cierpliwie czeka ;-)


1, 2, 3, 4 sklep Posthumus Winkel


1, 2, 3, 4 sklep Posthumus Winkel


Bardzo lubię sklepy z kosmetykami wykonanymi z naturalnych składników, które zapakowane są w proste opakowania. Nie ukrywam, że opakowanie ma też dla mnie duże znaczenie. Nie lubię krzykliwych czy kolorowych. Prosta forma ma dla mnie duże znaczenie. Oczywiście skład i zapach też są bardzo ważne. Są zapachy, które wręcz mnie denerwują i unikam jak się da takich produktów. 
Firma Zielinski & Rozen to rzemieślniczy dom perfumeryjny powstały w zaułkach starej Jaffy w 1905 roku. Historia marki to także historia rodziny. Produkty pięknie pachną. Mają w swoim składzie: jaśmin, vetiwer, czarny pieprz, neroli, drzewo cedrowe, mech, piżmo, ylang - ylang...
Każda butelka, podpisana jest ręcznie.

Sklep Zielinski & Rozen
 Utrechtsestraat 117, Amsterdam
czynny od poniedziałku do niedzieli od 10.00 do 18.00 (19.00)

Sklep Zielinski & Rozen

Sklep Zielinski & Rozen

Kolejnym, podobnym sklepem, który bardzo lubię jest Aesop. Znam tę australijską markę od lat i zawsze chętnie odwiedzam ich sklepy. Tutaj jest podobnie jak w poprzednim sklepie: piękne zapachy, dobre składniki, ładne, proste opakowania, dopracowana aranżacja wnętrza i zawsze miły i kompetentny personel. I co najważniejsze skuteczność i przyjemność z ich używania.

Aesop
Utrechtsestraat 93, Amsterdam
The 9 Streets, Runstraat 15a, Amsterdam
czynny codziennie od 10.00 do 18.00

1, 2, 3, 4 sklep Aesop

Ten sklep odkryłam przez przypadek. Zaparkowałam przy nim rower, żeby pójść do sklepu Aesop. Kiedy wracałam, spojrzałam na pięknie zaaranżowane wystawy i... weszłam do środka. Bolia, tak nazywa się ta marka została założona w 2000 roku w Danii. Projekty tworzy grupa designerów powiązanych z firmą. W sklepie znajdziecie pięknie zaprojektowane meble i akcesoria domowe. Urzekły mnie tekstylia kuchenne i łazienkowe. Odkryłam coś nowego, co bardzo mi się spodobało.

Bolia
Utrechtsestraat 78-80, Amsterdam
czynny codziennie od 10.00 do 18.00 (19.00)

1, 2, 3, 4 sklep Bolia

1, 2, 3, 4 w czasie tego wyjazdu poczułam "opętanie" świecami :-). Kilka przyjechało ze mną do domu.


Firma Dille & Kamille została założona w 1974 roku przez Freek'a Kamerlinga. Odkryłam ją wiele, wiele lat temu w czasie pierwszego wyjazdu do Holandii czy Belgii. Odkryłam i przepadłam. Mam do niego wielką słabość. W sklepie znajdziecie dodatki do domu, ale także zabawki dla dzieci, akcesoria do ogrodu czy na piknik. Jest też trochę produktów spożywczych. Co roku są nowe kolekcje tekstyliów czy ceramiki. Nie będę ukrywać, że nie umiem wyjść z tego sklepu z pustymi rękami. Ceny są bardzo przyzwoite. To świetne miejsce na zakup prezentów.

 Dille & Kamille
Bilderdijkstraat 187-189, Amsterdam
Ceintuurbaan 81-H, Amsterdam
Nieuwendijk 16-18, Amsterdam
czynne od poniedziałku do niedzieli od 10.00 do 18.00 (19.00 w zależności od lokalizacji)

1, 2, 3, 4 w sklepie Dille & Kamille

1 bardzo podobają mi się te opakowania nasion kwiatów // 2 w dziale ogrodniczym // 3 te emaliowane naczynia idealnie sprawdzają się na piknikach // 4 moja kupka zakupowa rośnie ;-)

Niderlandy to idealne miejsce na zakup cebulek kwiatowych czy nasion warzyw. W zależności od pory roku można zaopatrzyć się w cebulki tulipanów, hiacyntów, amarylisów, anemonów, kłącza dalii czy irysów. Kupiłam trochę dalii i szklane naczynia do cebulek hiacyntów. Niestety nie wszystkie przyleciały całe. Tym razem rośliny kupiłam w sklepie "Amsterdam Tulip Museum". Obok sklepu jest muzeum, ale nie wzbudziło ono mojego zainteresowania. Za to sklep przy muzeum jest bardzo atrakcyjny. 

                                          Amsterdam Tulip Museum
Prinsengracht 116, Amsterdam
czynny codziennie od 10.00 do 18.00

1, 2, 3, 4 w sklepie Amsterdam Tulip Museum

1, 2, 3, 4 wspólny mianownik - kolor

We wszystkich miastach i miasteczkach można znaleźć dziesiątki sklepów z różnorakimi pamiątkami dla turystów. I muszę przyznać, że w tych sklepach można znaleźć naprawdę sporo ładnych rzeczy. Dużo oczywiście jest kamieniczek, płytek i innych wyrobów w kolorze kobaltowym.

1 tymi szachami trzeba grać ostrożnie // 2, 3 w sklepie z pamiątkami // 3 w sklepie muzealnym w Rijksmuseum 

1 w sklepie Dille & Kamille // 2 łatwo znaleźć coś ładnego wśród tych kubków i miseczek // 3 jeszcze nawet dla mnie za wcześnie na kupowanie foremek :-) // 4 to bardzo popularna pamiątka

1, 2, 3 zwracam uwagę na napisy i rodzaje fontów // 4 cieszę się, że mimo zmian w kontaktach międzyludzkich nadal można kupić papeterię 

Amsterdam przecinają dziesiątki kanałów, a po tych kanałach pływają setki łodzi i barek. Zarówno prywatnych jak i firm wożących na długie i krótkie wycieczki turystów. Wzdłuż wielu kanałów stoją łodzie i barki mieszkalne. To jest bardzo pożądane (i drogie) lokum. Nie jest łatwo zamieszkać w takim miejscu, bo ich liczba jest ściśle określona. Chodząc po nadbrzeżnych ulicach można wręcz zaglądać do mieszkańców i "podglądać" ich życie, bo praktycznie wszystkie okna są odsłonięte.
Waarto wybrać się na wycieczkę po kanałach i patrzeć na miasto i jego życie z poziomu wody.
 
Te odbijające się światła wyglądają jak liście na wodzie

1, 2, 3, 4 na nocnym rejsie po kanałach

1, 2, 3 na nocnym rejsie po kanałach // 4 podnosi się most, żeby łodzie mogły przepłynąć

1 wracamy pociągiem do Amsterdamu //  2, 3, 4 na nocnym rejsie po kanałach

1, 2, 3, 4 czasami miasto zmienia kolory

1, 3 na nabrzeżach kwitnie życie // 2, 4 czasami domy nad kanałami stoją jak Wenecji

1, 2, 3, 4 podobno na dnie tych kanałów można znaleźć wszystko. Za to zaskakująco mało ludzi wpada do nich i tonie

I na dworcu można znaleźć ceglane ściany

1, 2, 3, 4 wzory

 Przy bardzo wielu domach rosną kwiaty. Czasami przy ścianie domu z kilku cegieł ułożona jest doniczka i tam w niewielkiej ilości ziemi rosną rośliny. Nierzadko z takiego miejsca wyrasta glicynia. Nie mogę pojąć jak to się dzieje, że korzenie tego krzewu nie rozpychają bruku. Nasza ogrodowa glicynia mocno nam zdeformowała grunt:-). 
Rośliny uprawiane wokół domów i kamienic nie są przypadkowe. Często rada kamienicy czy dzielnicy zbiera się i ustala jakie odmiany i jakie kolory kwiatów będą pasowały do elewacji, koloru stolarki. Chciałabym, żeby u nas większą wagę przykładało się do estetyki wspólnych części, żeby była wewnętrza potrzeba mieszkańców dbania o estetykę. Mieszkańcy nie mogą również pomalować zewnętrznych części budynku w dowolnym kolorze. Wprowadzając się dostają numery kolorów i rodzaje farb, którymi mogą odnawiać te miejsca. Ciężko uświadczyć w Amsterdamie wściekłe kolory czy abstrakcyjne odcienie jak z szalonego snu.

1, 2, 3, 4 nie wiem co to za roślina, ale bardzo mi się podoba

1, 2, 3, 4 podobają mi się te kwiatowe aranżacje

Widok na główny dworzec kolejowy

1 Tuż przed zachodem słońca wsiadamy do samolotu // 2 zachwyciło mnie to światło zachodzące słońca przebijające się przez chmury // 3 światło w tym kraju jest niesamowite

Po powrocie do domu trzeba było szybko wrócić na stałe tory. Kurz przykrył wszystko jakby nie było nas miesiąc. Kot przywitał nas z radością bez okazywania fochów. Cudowne w nim to jest. Pierwszej nocy miał wielki "rzut miłości" i budził nas tuląc się i mrucząc. A rano zachowywał się już tak jakby żadnej naszej nieobecności nie było.  
Wymarzliśmy się trochę w czasie tej podróży. Prognozy, które zapowiadały ponad dwadzieścia stopni, nie spełniły się. Bliżej było dwunastu :-) Kiedy mąż znalazł w kieszeni czapkę, stała się ona naszą ulubioną częścią garderoby ;-). Wyjątkowo zimny jest ten tegoroczny maj. Nad morzem nie dało wytrzymać się bez grzania w kominku, a tutaj w mieście też bym w nim grzała, gdybyśmy go mieli :-)

W czasie naszej nieobecności uschły tulipany w wazonie i... wyglądają pięknie. Jak z holenderskiej martwej natury.

1, 2 wzięłam się za duże porządki w domu. Postanowiłam w końcu przeznaczyć całą półkę na moją kolekcję Royal Copenhagen i pożegnać się z kilkoma nieużywanymi od dawna miseczkami i kubkami // 3, 4 uschnięte kwiaty potrafią być piękne

1, 2 kiedy jest zimno, to nasz kot najchętniej tak spędza czas // 3 tego trewala przywieźliście dla mnie oczywiście ? // 4 zaraz zasnę...

Bąbelki o zachodzie słońca na powitanie przyjaciół

Koniec miesiąca był tak piękny jak jego początek, a nawet jeszcze piękniejszy. Znowu byliśmy nad morzem. Tym razem nie sami. Z przyjaciółmi i ich psem. Berneńczyk jest jeszcze szczeniakiem, ale waży już ponad 40 kilogramów. Kiedy biegnie do ciebie z radością na powitanie... trzeba mocno zaprzeć się nogami o podłoże :-) Uwielbiam tego psiaka. Poznałam go jak był małą, puszystą kulką. Teraz jest już wielką kulą, ale cały czas puszystą.

W moim rodzinnym domu były zawsze psy, potem i my mieliśmy przez wiele lat. Od blisko dziesięciu jest tylko ON - król naszego domostwa - kot Cynamon. Ma charakter psi i wiele zachowań charakterystycznych dla tego gatunku, ale pozostaje dumnym kotem świadomym swojej wyjątkowości ;-).

Czas spędzany z tym psiakiem jest wyjątkowy. uwielbiam, kiedy on przychodzi do kuchni, kiedy gotuję, kładzie się w nogach i zasypia :-)

Ten wspólny czas z przyjaciółmi był wspaniały. Z dużą ilością szwajcarskiego wina, serów i szparagów :-) I z fondue na szampanie. Ostatni raz takie fondue jedliśmy razem wysoko w górach, teraz na nizinach z szumem morza w tle. Było na zewnątrz tak zimno, że to danie idealnie pasowało do aury :-) To nasze fondue nosi nazwę moitié-moitié czyli pół na pół. Związane jest to z serami. Połowę stanowi Gruyère, a drugą połowę Vacherin. Do tego trochę czosnku, kirsch i szampan. Zawsze mi się wydaje, kiedy patrzę na gotowe danie, że nie ma szans, żebyśmy całość zjedli. W prawdziwym życiu (a nie w mojej głowie) zawsze zjadamy wszystko :-) To jest takie dobre... I te klasyczne dodatki jak: chleb, małe gotowane ziemniaczki, korniszony, marynowane cebulki pasują do sera idealnie. Nie przepadam tylko za dodatkiem oliwek do fondue. W ogóle bardzo je lubię, ale nie do tej szwajcarskiej potrawy.

Za parę miesięcy znowu się zobaczymy i znowu będziemy jeść fondue, pić szampana i gadać bez końca. Tylko następnym razem znowu wysoko w górach, a potem znowu nad morzem i znowu w górach i znowu nad morzem...

1 Petite Arvine - moje ulubione białe szwajcarskie wino // 2 zachwycił mnie ten prosty i przejrzysty projekt... słoika z marynowanymi ogórkami // 3 bąbelki :-) // 4 zaczynamy topić ser na fondue

1 mam w końcu swój żeliwny garnek do fondue. Wybrałam czerwony :-) // 2 zestaw do fondue moitié-moitié czyli pół na pół sery Gruyère i Vacherin // 3 dobry chleb na zakwasie do rozpuszczonego sera pasuje idealnie // 4 czy my naprawdę zjemy cały ten garnek topionego sera? :-)

1 jakie to jest pyszne // 2 ktoś tu zagląda czy czegoś nie dostanie? :-) 3  końcu do berneńskiego psa pasterskiego fondue pasuje idealnie ;-) // 4 szampan do fondue i z fondue - celebrujemy nasze spotkanie

1 trochę kirschu warto dodać do fondue // 2, 3 ser wytwarzany jest z mleka od krów pasących się na wysokości 750-1500 m // 4 nie ma wątpliwości skąd pochodzą te ogórki :-)

1 cholera - szwajcarska tarta z ziemniaków, pora, jabłek i sera raclette - PYSZNA // 2 już widzieliście to zdjęcie, ale ono jest tak fajne... // 3 lody na wynos z pobliskiej mleczarni Śnieżka - smakują jak za dawnych lat. Tylko cztery smaki, ale jakie: jagodowe, waniliowe, kakaowe i truskawkowe // 4 uwielbiam go

To był piękny i niezwykły miesiąc. Pełen wrażeń, przyjemności, wspaniałych smaków i cudownych spotkań. Chcę zatrzymać w pamięci te chwile. Chwile szczęścia i radości. 

A co nam przyniesie czerwiec?

Komentarze

  1. Cudowny wpis. Dziękuję za niego. Daje taką radość. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie opisane, jak zwykle zresztą. Czytając czułam, jakbym tam była z Wami. W muzeach oglądałam obrazy, poczułam w ustach smaki potraw, jechałam z Wami na rowerze, chodziłam uliczkami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaintrygowały mnie te placuszki na zakwasie, czy znajdę gdzieś na blogu na nie przepis?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za ten wpis. Będę do niego na pewno wracać jeszcze kilka razy. Jeżeli chciałaby Pani publikować jakiś przepis czy jest szansa na tartę rabarbarowo-migdałową?

    OdpowiedzUsuń
  5. Tez uwielbiam kuchnie azjatycka, sklepow z Asian food u mnie sporo, tez nie przepadam za ich slodyczami. Nie wiedzialam ze Amsterdam jest na bagnach, czyli taka sama technika budowania domow jak na Florydzie czy w innych stanach poludniowych.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.