A diary from last month. Kwiecień.

Kwiecień był dla mnie niesamowitym, pięknym i niezapomnianym miesiącem. Tyle się działo, że momentami miałam wrażenie, że trwa jak trzy miesiące albo, że minął wręcz błyskawicznie. Przeżycia i emocje tego czasu tkwią we mnie głęboko i intensywnie. W kwietniu dostałam najpiękniejszy, urodzinowy prezent i wyjechaliśmy do Szwajcarii (a to jest dla mnie zawsze jak najpiękniejszy prezent), żeby przejechać trzema trasami pociągami panoramicznymi przez ukochane Alpy. Wyobrażałam sobie, że taka podróż będzie wspaniała, ale rzeczywistość przerosła wyobrażenia. Jeżeli myślicie o takiej podróży, to nie zastanawiajcie się dłużej. Warto. 

O tę podróż dostałam od Was bardzo wiele pytań. Przygotowuję osobny wpis poświęcony takiemu podróżowaniu po Szwajcarii, bo chciałabym zawrzeć tam wiele praktycznych informacji i nie będzie on krótki, a ten dzisiejszy i tak zapewne pobije rekordy długości ;-)

W tym skupię się na zdjęciach, a ograniczę pisanie, ale znając siebie i tak zapewne będzie o czym poczytać. W końcu to jest moje miejsce na utrwalenie wspomnień.

A więc zaczynamy z tym kwietniem.

Za co najbardziej lubię ten miesiąc? Za kwitnące wszędzie drzewa. Dla mnie to jeden z najpiękniejszych widoków. Ta różnorodność barw i odmian, te wirujące na wietrze płatki, ten zapach...

Czyste piękno.

Tegoroczny kwiecień to także Wielkanoc. Od wielu lat przygotowuję te święta u nas w domu dla całej rodziny. Lubię to bardzo, chociaż mam wrażenie, że z roku na rok zajmuje mi to więcej czasu. Podstawą jest planowanie. 
Jedna rzecz to potrawy, a druga dekoracje. Najchętniej ozdabiam dom kwiatami i tutaj przez lata niewiele się zmieniło. Zmieniają się kolory, ale baza dekoracji jest praktycznie niezmienna. Mam trochę przepięknych pisanek ręcznie zdobionych, alabastrowe jajka kupione kiedyś w Toskanii, papierowe pisanki kupione chyba dziesięć lat temu... W tym roku do pomysłu na dekoracje świąteczne zainspirowały mnie wstążki w sklepie w pobliżu naszego ateńskiego mieszkania. Kupiłam je tam w marcu, a reszta już w mojej głowie ułozyła się sama. W tym roku to było połączenie brudnego różu i szarej, zgaszonej zieleni. Udało mi się kupić len w tym kolorze i któregoś wieczora poszyłam serwetki. To było w sumie najtrudniejsze dla mnie z całych wielkanocnych przygotowań, bo nie jestem biegła w szyciu na maszynie. Nauczyłam się szyć po linii prostej chyba jak jeszcze byłam w szkole podstawowej i tak od czasu do czasu rzucam się na głęboką wodę i szyję obrusy, parawany na plażę czy zasłonki (i zawsze wtedy mówię: nigdy więcej, a po paru miesiącach znowu coś mi wpada do głowy). 
Jednego wieczoru poszyłam więc serwetki (oczywięcie odgrażając się, że już nigdy więcej), zamówiłam pasujący do nich kolorystycznie wianek z suszonych kwiatów (będzie mi służył jeszcze przez wiele lat), ustaliłam menu, porobiłam zamówienia niektórych produktów i zaplanowałam działania na poszczególne dni. Kilka dni przed świętami zrobiłam ostatnie zakupy i w piątek po pracy wzięłam się za gotowanie. Duże wsparcie mam w takich sytuacjach w męzu. Oprócz odbioru zamówień, robienia zakupów, sprzątania (nikt tak dokładnie nie odkurza jak on :-)), mogę liczyć na obieranie tony warzyw, siekanie i... masaż pleców po całym dniu.

Ale po kwiaty zawsze najchętniej jeżdżę sama, bo ich wybieranie to dla mnie olbrzymia przyjemność.

Bladoróżowe jaskry - kocham niezmiennie. 

Cieżko wybrać - wszystkie piękne

Kupiłam ich paletę - chyba 24 doniczki i udekorowałam nimi cały dom

Wiosna w ogrodach u sąsiadów i wiosna na targu

1 uwielbiam peonie, ale z ich zakupem poczekam jeszcze chwilę // 2 eukaliptus i te drobne kwiatki wykorzystam do dekoracji stołu // 3 jeszcze bazie do bukietów // 4 kocham ten miesiąc za te ukwiecone drzewa

Kilka gałązek ściętych z naszej ogrodowej moreli cieszyły nas przez wiele dni

Na comiesięcznym obiedzie u Mamy - jest wszystko co zamówią wnuki.
1 domowa pomidorowa z makaronem - z dużą ilością dla niektórych // 2, 4 leniwe Babcia zrobiła też dla wnuków "na wynos" // 3 a ja poproszę Mamo knedle ze śliwkami

Przyszedł zamówiony wianek i jest jeszcze piękniejszy niż myślałam

1 a ten wianek"zero waste"  zrobiłam z tego co było w domu - uschniętych już gałązek oliwki przywiezionych z Grecji, z suszonych kwiatów, które całą zimę stały w wazonie, gałązek eukaliptusa, które zostały mi po dekoracji stołu i resztek suszków zakupionych do dekoracji prezentów na Boże Narodzenie // 2 podoba mi się ten wianek z bazi, ale 100 zł to za wysoka ena na tego malucha - sama sobie taki zrobię // 3 świąteczny wianek na drzwiach "mojej" piekarni // 4 ten wianek zawisł przy stole

Na moim targu można kupić coraz więcej odmian ziemniaków. Bardzo mnie to cieszy, bo lubię odkrywać nowe smaki tego warzywa. Po publikacji tponiższych zdjęć na instagramie, opisywaliście mi jakie odmiany u Was królują. Uwielbiam tę regionalność odmian. Ile nowych nazwa poznałam dzięki Wam. 

1 świąteczne klimaty na targu // 2 czosnek niedźwiedzi w doniczce - brawo Baziółka za rozszerzenie oferty // 3 moje amatorskie, wieczorne szycie serwetek na święta // 4 kto powiedział, że mężczyźni nie potrafią robić dwóch rzeczy jednocześnie? ;-)

1 gotowe serwetki czekają na nakrycie stołu // 2 w tym roku baby piekłam tylko w starych, glinianych formach // 3 niewzruszony świątecznym zamieszaniem // 4 kwiatowe dekoracje na stół są już gotowe

Tradycyjnie na święta baba z przepisu z 1885 roku

Drugi dzień świąt

1 mazurek cytrynowy // 2 szwajcarska babka marchewkowa // 3 baba z advocatem // 4 porchetta z przepisu Ottolenghi

1 są baby, można świętować // 2 własnoręcznie uszyte serwetki - jestem z nich dumna // 3 sałatka jarzynowa zrobina przez Mamę musi być // 4 ileż one mają lat - niezmiennie je lubię

1 są i świece pod kolor dekracji stołu // 2 pascha - zrobiłam z poczwórnej porcji składników - okazało się, że za mało - wszyscy ją uwielbiają // 3 podczas nakrywania stołu // 4 jajka faszerowane pesto z czosnku niedźwiedziego

Wszystkie baby upiekłam w starych, glinianych formach

Wszystkie baby upieczone z jednego przepisu - część na włoskiej mące, a część na polskiej - jest różnica w smaku 

1 rydze marynowane z miodem - pyszne // 2 słodkie marynowane gruszki smakowały wszystkim // 3 ta francuska przystawka była rewelacyjna - do szybkiego powtórzenia // 4 czekamy na gości 

Dużo szczęścia i radości dają mi spotkania z naszymi dziećmi. Uwielbiam słuchać ich opowieści o tym co robią, planują, z czym się mierzą albo jakie mają plany i pomysły. A dzieje się u nich zawsze dużo. Ostatnio z wielką radością słuchaliśmy o zakupie nowej karetki przez Fundację Ambulans z Serca. Ta fundacja niesie pomoc osobom w kryzysie bezdomności i nasz syn pracuje tam jako medyk wolontariusz. Przez wiele miesięcy zbierali pieniądze na nowy ambulans i udało się. Wysłużony osiemnastoletni będzie teraz służył jako dodatkowy. To wielkie ułatwienie dla potrzebujących pomocy, ale też dla tych, którzy jej udzielają. Zbiórkę na zakup nowego pojazdu wsparło 3846 osób (!). Entuzjazm syna opowiadającego nam o tym był niesamowity i dumna jestem z jego zaangażowania. 
Jak byście chcieli wesprzeć w jakikolwiek sposób fundację to wejdźcie na ich stronę. ta pomoc potrzebna jest cały czas.


1 podziwiam umiejętności córki - siedzimy sobie, rozmawiamy, a ona błyskawicznie robi poszewkę na poduszkę według własnego projektu // 2 dobre lody zawsze się przydadzą // 3 na karetce fundacji widnieje informacja o 3846 darczyńcach, którzy wsparli jej zakup // 4 praca syna nad projektem głowy Hygei dla mnie jest już bardzo zaawansowana, a ja z entuzjazjem obserwuję wszystkie etapy

1 dzięki 3846 osobom jest ta wspaniała karetka // 2 jest entuzjazm // 3 w środku jest wspaniała // 4 jest dzięki zaangażowaniu tak wielu osób

Pamiętacie moją miłość do rzeźby Hygei? Zakochałam się w niej w ateńskim muzeum i syn postanowił zrobić mi jej kopię w prezencie. Podziwiam każdy etap jego pracy i zaangażowanie. Od stworzenia projektu modelu, przez zakup drukarki 3 d, wybór filamentów i tworzenie całośći.Wydruk jednej części trwa nawet 30 godzin.

1 Hygeia - oryginał w ateńskim muzeum // 2 składanie drukarki 3 d // 3 pierwsze próbne wydruki z drukarki // 4 drukuje się pierwsza ćwiartka głowy

Od kilku lat potrzebuję okularów do czytania. Wiek robi swoje, a i covid nie był bez wpływu. Miałam dwie pary i radziłam sobie świetnie. Ulubione zepsuły się, ale ciągle miałam drugie. Mąż namawiał mnie na wizytę u optyka, ale zawsze coś stało mi na przeszkodzie (może też dlatego, że nie jest mi łatwo znaleźć oprawki, z których jestem zadowolona). Kiedy jedyne oprawki rozpadły mi się spadając ze schodów okazało się, że mam duży problem. Bez okularów ciężko mi pracować. Przez dwa dni wspomagałam się pożyczonymi od mężą i takimi gotowcami z supermarketu. W tych pierwszych też nie widziałam, a w tych drugich... też nie widziałam. Nie mogłam już odwlekać zakupu. Ruszyliśmy w maraton. Jeden dzień, cztery salony i setki przymierzonych oprawek. Do tego konieczność zrobienia ich w 5 dni, bo przed nami szykował się wyjazd. Termin nie brzmi może jak wyzwanie, ale standardowy do rodzaju wybranym przeze mnie szkieł wynosi dwa tygodnie. Udało się. Znowu widzę ;-)
A co najważniejsze znowu bez problemu mogę czytać, a tego bardzo mi brakowało.

Ostateczny wybór oprawek omówiliśmy przy rieslingu ;-)

1 "narada wojenna" przed ostateczną decyzją w sprawie oprawek // 2 jedne i drugie mi się podobają, a o to u mnie nie jest łatwo // 3 "Ale wino" miejsce naszych wielu randek, kolacji rodzinnych, a tym razem ostatecznej narady ;-) // 4 Moko 61 - tam znalazłam idealne okulary

"Ale wino"
Mokotowska 48, Warszawa
otwarte poniedziałek - sobota 12.00 - 23.00 (w poniedziałki od 17.00)

Moko 61
Mokotowska 61, Warszawa
otwarte poniedziałek - sobota 11.00 - 19.00 (w soboty do 15.00)

Za te ukwiecone drzewa uwielbiam kwiecień

Kwiecień to też miesiąc moich urodzin. W naszej rodzinie celebrujemy urodziny, a ja tymbardziej, bo nie mam imienin. Lubię ten dzień bardzo i cieszę się zawsze na jego przyjście. W tym roku dostałam wspaniały prezent - spełnienie mojego marzenia - podróż pociągami panoramicznymi po ukochanej Szwajcarii przez uwielbiane Alpy. Przygotowań i planowania było sporo. Początkowy plan był na spędzenie tego dnia już na miejscu w Szwajcarii, ale okazało się, że... nie ma biletów na pociągi panoramiczne (może nie do końca, bo były, ale nie przy oknie). Wyjazd zaplanowaliśmy dzień po moich urodzinach z celebracją już na miejscu. Dzień przed podróżą byłam w pracy. W amoku przygotowań i pakowania upiekłam jeszcze tort dla koleżanek i kolegów. Ze składników, które miałam w domu i z dekoracjami, które miałam w domu, a dokładniej w ogrodzie :-) Świeże fiołki pomogły mi w przyjryciu nierówności tortu ;-)

1 fiołki z ogrodu - moje wybawicielki w dekorowaniu tortu // 2 oto i on - bezowo orzechowy z kremem zabajone na winie marsala z dodatkiem fig macerowanych w tym alkoholu // 3 bukiet od koleżanek - przetrwał w doskonałej formie przez tydzień do naszego powrotu z wyjazdu // 4 słodkości z Lukullusa od męża - ta napoleonka to mój ulubieniec od lat

1 po powrocie z pracy czekał mąż, ukochana peonia, szampan i truskawki - chwilo trwaj // 2 rozśmieszyło mnie to moje pakowanie - porcja kosmetyków i porcja leków :-) // 3 ulubiona peonia, która zmienia kolor // 4 jeszcze ostatnie zakupy na drogę w ulubionej, sąsiedzkiej piekarni

Wielu z Was wie, że parę miesięcy temu dostałam w pracy nowe zadanie - napisanie albumu poświęconego ponad 60 letniej historii bloku operacyjnego. To był skok na głęboką wodę, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłam. Zbieranie materiałów, pisanie, przeglądanie archiwów zajęło mi dwa miesiące i myslałam, że praca z wydawnictwem to będzie już tylko chwila. Jakże się myliłam. Ile to zajmuje godzin intensywnej pracy, ustaleń, poprawek i przeróbek. Kiedy już myślę, że to koniec, to pojawiają się nowe pomysły. Dobrze, że mam zbliżający się termin publikacji, to może uda mi się zakończyć projekt ;-)
I dziękuję Wam za zaangażowanie w wyborze okładki. 
 
1 dwa projekty okładki - który lepszy? // 2, 3 praca wre // 4 a w między czasie serial, który mogę Wam szczerze polecić - Rozterki Fleishmana na Disney +

No i nadszedł ten dzień. Samolot mieliśmy bardzo rano, więc i wstać trzeba było baaardzo wcześnie. Często powtarzam, że przed czwartą rano, to mogę wstać tylko na wschód słońca i na samolot :-) No i musiałam ;-) Spakować się nie było łatwo, bo prognozy pogody na naszej trasie pokazywały temperatury od - 20 stopni do + 20. Spakować się w małą walizkę (a zdecydowaliśmy się na małe ze względu na codzienne przemieszczanie się) na tak skrajne temperatury było dużym wyzwaniem. 
Przed świtem ruszyliśmy ku przygodzie.
Plan był intensywny: przylot do Zurichu i kilka godzin w tym mieście, przejazd pociągiem do Chur - najstarszego miasta w Szwajcarii i nocleg tam, rano odjazd pociągiem Bernina Express do Włoch do Tirano. Nocleg tam i rano wyjazd Bernina Express do Sankt Moritz. Nocleg tam i rano wyjazd pociągiem Glacier Express do Zermatt. Dwa dni w tym miasteczku i przejazd dwoma pociągami do Lozanny. Spotkanie z przyjaciółmi i wyjazd na drugi dzień do Genewy, z której wieczorem mieliśmy lot powrotny. 
Tydzień w podróży. Tydzień pełen wrażeń.

Kierunek Szwajcaria

W Szwajcarii wiosna zdecydowanie była w bardziej zaawansowanej formie

1 czas na drzemkę zanim dolecimy // 2 miały być chmury i deszcz, a słońce robi niespodziankę // 3 tak mi się podobał ten pan czekający na bagaże, że chcę go tu mieć // 4 welcome to Zuich

Niewyspani, zmęczenia, ale szczęśliwi

To jedno z moich ulubionych miejsc w Zurichu - ulica Börsenstrasse

1 ja robię zdjęcia samolotom, a on cierpliwie czeka // 2, 3, 4 jak tu nie przysiąść na chwilę na kawę?

W kwietniu zeszłego roku też byliśmy w Zurichu. Wtedy nasz pobyt tam trwał kilka dni. Przeszliśmy miasto wzdłuż i wszerz. Tym razem mieliśmy tylko kilka godzin, więc trzymaliśmy się ścisłego centrum i ulubionych miejsc.
Na śniadanie poszliśmy do Confiserie Sprüngli. To miejsce słynie przede wszystkim z czekoladek, trufli , makaroników Luxemburgerli i innych słodkości, ale oprócz sklepu mieści się tam też kawiarnia, w której można zjeść śniadanie czy lunch. Ja uwielbiam to miejsce. Za atmosferę, wystrój, jakość potraw, sezonowe menu, smak dań... i za najlepsze na świecie czekoladowe trufle. A smak trufli z likierem Grand Marnier i z szampanem czuję do dziś.

Sprawdzone już wcześniej miejsce na szybką, pyszną kawę w Zurichu to Vicafe. Musieliśmy się nią ratować po tak wczesnej pobudce, ale była to sama przyjemność.

Jeżeli chcecie przeczytać więcej moich wspomnień z Zurichu to odsyłam Was do TEGO posta. 

Confiserie Sprüngli 
Bahnhofstrasse 67, 8001 Zürich
czynne od 8.00 do 19.00 oprócz niedziel

Vicafe
 Bahnhofstrasse 93, 8001 Zürich
Münsterhof 20, 8001 Zürich
Theaterstrasse 14, 8001 Zürich
czynne w godzinach 7.00 do 18.00

Confiserie Sprüngli  i ulubione szwajcarskie wino Petite Arvine

Confiserie Sprüngli
1 wejście do kawiarni // 2 za naszą podróż // 3 piękne są te lampy // 4 pierwsze moje szparagi w tym roku

Ten omlet był idealny

Confiserie Sprüngli
1 proste dania wymagają najlepszych składników i perfekcyjnego przyrządzenia // 2 to czekoladowe ciastko będzie mi się chyba śniło po nocach // 3 stolik z widokiem // 4 po czekoladowym ciastku został pusty talerz  

Confiserie Sprüngli
1 kawę parzą tu pyszną // 2 zajrzyjmy do menu // 3 piękne są te sztućce // 4 a może to ciastko na deser?

Confiserie Sprüngli
Dla mnie kawa, a dla niego gorąca czekolada i mus czekoladowy

Confiserie Sprüngli
1 w sklepie na parterze // 2 trufle jednodniowe - dzisiaj przyrządzone - dzisiaj sprzedawane // 3 i weźmy jeszcze puszkę trufli na później // 4 to ciastko... cudowne

Na przeciwko Confiserie Sprüngli mieści się moja ulubiona kwiaciarnia w Zurichu - Marsano. Istnieje ona już ponad sto lat. Tam szukam nieznanych mi odmian kwiatów, inspiracji, pomysłów na aranżacje i tak zwyczajnie zachwycam się tamtejszymi kwiatami. 

Kwiaciarnia Marsano
Bahnhofstrasse 28 am, Paradeplatz, Zürich
czynna od poniedziałku do soboty w godzinach 8.00 - 18.30 (w soboty do 17.00)
 
Kwiaciarnia Marsano

Kwiaciarnia Marsano

Kwiaciarnia Marsano

Sery najchętniej kupuję w sklepach specjalistycznych. Ich jakość jest najlepsza, wybór największy i można jeszcze się poradzić, spróbować i kupić dowolną, nawet małą ilość. 
Tym razem serowe zakupy zrobiliśmy w N
atürli Käseladen w domu handlowym Jelmoli. 
Trafiliśmy na ostatni w tym sezonie ser Mont d'or. Jego zapach jest niezwykły, 
baaardzo intensywny i mocny. Za to smak gładki, delikatny, wręcz jedwabisty.
Zapakowano nam porcję tego sera w mały, szczelny pojemniczek. Po zjedzeniu 
sera pomyślałam, że użyję 
go do przechowywania w podroży otwartych próbek kremu, co zapobiegnie ich 
przypadkowemu wyciśnięciu. Wyszorowałam pojemnik kilkukrotnie,zapakowałam otwarty krem pod oczy i wieczorem po otwarciu przeżyłam wielkie zaskoczenie, bo zapach 
jaki uderzył mnie w nos przypominał ten unoszący się nad serem. Niestety mój pomysł
 nie sprawdził się.
Pojemnik po serze nadaje się tylko do sera. Mimo wielokrotnego mycia.

N
atürli Käseladen 
Seidengasse 1, Zurich
czynne od poniedziałku do soboty od 10.00 do 20.00

W sklepie N
atürli Käseladen 

1, 2, 3, 4 na targu nad jeziorem. Niestety jak przyszliśmy minęła już godzina jego zamknięcia i nie można już wtedy nieczego kupić

W sklepie N
atürli Käseladen 

W sklepie N
atürli Käseladen 

W sklepie Victorinox. Całość zrobiona z malutkich scyzoryków

1 zazdroszczę tego braku konieczności przypinania rowerów // 2 ta ilość scyzoryków robi wrażenie // 3 na targu // 4 zachwycam się każdym ukwieconym drzewem

1 espresso macchiato w Vicafe dla trochę niewyspanych ;-) podróżników // 2 jeszcze małe zakupy ;-) // 3 jedna z uroczych uliczek miasta // 4 czy to nie jest piękny widok?

Główna ulica Zurichu ma 1,5 kilometra długości i łączy dworzec kolejowy Zürich Hauptbahnhof z brzegiem Jeziora Zuryskiego. Tak wyglądał nasz spacer tego dnia. Od jeziora do dworca, bo właśnie ten ostatni był naszym celem. Przed nami była dalsza podróż. Nie będę tu pisać o podróżowaniu koleją po Szwajcarii, bo miejsce na to przeznaczam w osobnym poście, ale chcę napisać Wam kilka słów o osobie, która przyczyniła się stworzenia sieci kolejowej w tym kraju. Alfred Escher, bo to o nim mowa urodził się w 1819 roku w wiosce Enge pod Zurichem w z zamożnej rodzinie. Studiował prawo, podróżował po Europie i zaangażował się w politykę. W tym czasie Szwajcaria odstawała gospodarczo od sąsiadów. Wymianę handlową pomiędzy kantonami, a co dopiero sąsiednimi krajami utrudniały czasochłonne podróże przez górskie przełęcze i doliny. Brak kolei skazywał Szwajcarię na izolację. Escher miał ambitny plan pokrycia kraju siecią tras kolejowych. Do realizacji projektu brakowało wykształconych inżynierów (Szwajcaria była krajem rolniczym) i pieniędzy. Dzisiaj Zurich to miasto prawie trzystu banków, ale w tamtych czasach nie było ani jednej instytucji, która byłaby w stanie udzielić kredytu na tak wielką inwestycję. Escher nie chciał pożyczać pieniędzy u bogatych sąsiadów, żeby nie uzależniać neutralnego kraju. 
Zaangażował się w powstanie Politechniki Federalnej w Zurychu, która do tej pory uchodzi za jedną z najlepszych uczelni technicznych na świecie i najlepszą w Europie. Studiował tam, a następnie wykładał późniejszy prezydent Polski Gabriel Narutowicz. 
Sprawę pieniędzy również rozwiązał. W 1856 roku powstała pierwsza w Szwajcarii instytucja kredytowa znana dzisiaj jako Credit Suisse (która dzisiaj po ponad 160 latach przestaje istnieć). 
Dziełem życia Eschera miała być budowa tunelu łączącego północ z południem kraju i otwierającego go na wymianę handlową z sąsiadami. Miał to być najdłuższy tunel na świecie. Zbudowany jak najszybciej i jak najtaniej.  Dużą cenę za te założenia zapłacili w głównej mierze włoscy robotnicy. Ciężkie warunki pracy, śmiertelne wypadki i strajki  spowodowały, że znacznie wydłużyła się budowa i bardzo wzrosły jej koszty. Ostatecznie na jej zakończenie konieczne było pożyczenie pieniędzy od Niemców i Włochów, Escher zaś został całkowicie odsunięty od projektu. Nie zaproszono go nawet na otwarcie tunelu świętego Gotharda w 1880 roku. 
Ostatecznie doceniono jego wkład w rozwój kraju i kolejnictwa w Szwajcarii i dzisiaj jego pomnik stoi w jednym z najbardziej reprezentacyjnych punktów miasta - przed głównym dworcem kolejowym w Zurichu

Pomnik Alfreda Eschera - pioniera szwajcarskiego kolejnictwa przed dworcem kolejowym w Zurichu

1 sąsiedztwo dworca kolejowego to chyba najlepsze miejsce na pomnik Alfreda Eschera // 2 piękny jest ten stary dworzec // 3 pamiątki związane z kolejnictwem w sklepie dworcowym - naprawdę ładne // 4 czas ruszyć w drogę

Kochanie, poczekaj chwilę z moją walizką. Zaraz wracam.

1 na dworcu kolejowym w Zurichu // 2 folder informacyjny kolei szwajcarskich - jestem pod wrażeniem jak ładnie jest zaprojektowany

Wsiedliśmy w pociąg i wyruszyliśmy do Chur - najstarszego miasta w tym kraju. Miasta dzieli około 120 km i podróż pociągiem trwa niecałe 1,5 godziny (samochodem prawie dwa razy dłużej). Za oknem zmienia się krajobraz i pory roku: jezioro, rzeki, lasy, łąki, góry, zieleń łąk i śnieg na szczytach. 

W drodze do Chur

1 w drodze do Chur // 2, 4 nasz hotel Ambiente Hotel Freieck // 3 widok z naszego okna hotelowego

1 góry w Chur otaczają miasto // 2, 4 podobają mi się te zdobienia ścian starych kamienic // 3 jak ta glicynia zakwitnie będzie pięknie

1 szybkie śniadanie i pędzimy na dworzec // 2 kiełbasotomat - nie wiem jak nazwać ten automat, w którym można kupić same kiełbasy // 3 Gryzonia słynie z tych orzechowych ciast // 4 na zakończenie intensywnego dnia - rano byliśmy jeszcze w naszym domu

Rano w pośpiechu zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na dworzec. W Szwajcarii lepiej się nie spóżniać, bo pociągi odjeżdzają dokładnie według rozkładu ;-) Krótki spacer przez stare miasto pozwolił nam jeszcze popatrzeć na stare kamienice w świetle poranka. Wsiedliśmy do pociągu i ruszyliśmy ku przygodzie. 
Przed nami bylo kilka godzin jazdy do Włoch do małego przygranicznego miasteczka Tirano. Chur leży na wysokości 592 m n.p.m., a Tirano na wysokości 429. Po drodze pociąg wspina na się wysokość 2253 metrów. Na całej trasie pokonuje 55 tuneli, 196 mostów i wzniesień o nachyleniu do 70 stopni. Pociągi nie mają zębatek ani żadnych innych ułatwień w jeździe pod górę. Kiedy tory są oblodzone spod lokomotywy sypany jest piach, który ułatwia wjazd.
 
Wyjeżdżając z Chur w Gryzonii Bernina Express najpierw pokonuję wybudowaną w latach 1898-1904 linię kolejową Albula. Następnie przejeżdża przez charakterystyczny wiadukt Landwasser (1048 m n.p.m.). Przed stacją Bergün/Bravuogn pociąg wjeżdża do tzw. tunelu spiralnego. Dzięki licznym spiralom Bernina Express pokonuje różnicę wysokości 400 m przy odległości poziomej zaledwie 5 km. Następnie pociąg wjeżdża na wysokości 1820 m n.p.m. do tunelu Albula o długości prawie 6 km.
Nie będę tu pisać więcej o trasie pociągu, bo ten post nigdy by się nie skończył ;-). Na to będzie miejsce w osobnym poście. 
Jeżeli zastanawiacie się czy warto wybrać się w podróż takim pociągiem, odpowiem: zdecydowanie warto. Ja sama kolejny raz wybrałabym się w taką podróż. Krajobrazy i widoki są niesamowite. 

Zaczynamy przygodę z Bernina Express

1 duże przeszklone ognia to jeden z największych atutów tego pociągu // 2 ubrałam się pod kolor pociągu :-) // 3 zapatrzona, zachwycona // 4 jeden z kilkudziesięciu wiaduktów

Wypuszczeni na 15 minut z pociągu :-)

I dalej i wyżej...

Wiadukty na trasie Bernina Express

Pniemy się w górę

1 a wdolinie wiosna // 2 lokalne, dobrze schłodzone - doskonałe // 3, 4 widoki przez okno pociągu
1 wypuszczeni "na wolność" na Alp Grüm - poza latem można się dostać tutaj tylko koleją // 2 pod tym śniegiem jest jezioro // 3 

W nowych okularach

Wjeżdżamy na spiralny wiadut Brusio

W pobliżu włoskiego Tirano znowu czuć wiosnę. Drzewa kwitną i wszędzie wokól jest zielono. Po pokonaniu spiralnego wiaduktu Brusio do granicy jest już blisko. Tory pociągu biegną przez środek miasta po ulicy i pociąg przejeżdża tuż przy domach. Na czas jego przejazdu okoliczne ulice są zamykane i pociąg majestatycznie przejeżdża przez środek miasta.
W Tirano było bardzo ciepło i kiedy pasażerowie w ciepłych kyrtkach, swetrach i czapkach wynurzyli się z  pociągu wyglądało to jakby pociąg przyjechał z innej planety.

1 między wagonami // 2 coraz bliżej Włoch // 3 wjeżdżamy do Tirano ocierając się prawie o ściany domów czy kawiarni // 4 przez plac w środku miasta - wszystkie drogi zamknięte - pociąg jedzie

Nocny spacer po Tirano

1, 2, 3, 4 a we Włoszech wiosna w pełni

1 jesteśmy we Włoszech, więc jemy pizzę - ta jest pyszna. Z pizzeri Leti // 2 a na deser lody pistacjowe - w końcu jesteśmy we Włoszech // 3 bishola - tradycyjny, lokalny deser przypominający panetone w restauracji Vineria

Po przyjeździe do Tirano postanowiliśmy zanurzyć się we włoskiej kuchni. Praktycznie na terenie dworca kolejowego znajduje się Pizzeria Leti, w której serwują doskonałe pizze na długo dojrzewającym cieście. Wysokiej jakości składniki dopełniają smaku całości. Czerwony czosnek nubia z Sycylii, toskańska oliwa, pomidory San Marzano, anchovies z Cetary, spianata z Kalabrii, 18 miesięczna szynka parmeńska... to tylko niektóre z nich. Dawno już mi pizza nie smakowała tak bardzo jak tam. Dodatkowo ceny są tam bardzo atrakcyjne (nawet jak na Włochy).

Na kolację wybraliśmy się do restauracji, którą bardzo polecał Google. Dotarliśmy i okazało się, że restauracja nieczynna jest... już od dawna. Zaczeliśmy szukać czegoś w okolicy i tak trafiliśmy do ukrytej między starymi kamienicami Vinerii. 
To był strzał w dziesiątkę. W restauracji podawano również dania regionalne i ja wybrałam takie potrawy z menu. Spróbowałam gryczanych nalśników chisciöl, które nadziewa się serem Valtellina, a ciasto przyrządza się z dodatkiem piwa i grappy, taroz - puree z ziemniaków z dodatkiem fasolki szparagowej i lokalnego sera, pizzoccheri - gryczanego makaronu podawanego również z miejscowym serem i bishola - miejscowej odmiany ciasta przypominającego trochę panettone, ale przyrządzonego z dodatkiem mąki żytniej, zakwasu, włoskich orzechów, fig i kasztanów. Wszystkie te danie były dla mnie kompletną nowością i były pyszne. Do tego lokalne wina z okolic Tirano. Ta kolacja była wspaniała i zawdzięczamy ją przypadkowi. Na miejscu wytwarzane są również róznorodne wędliny, a warzywa pochodzą z ogrodu właścicieli.

Leti
Piazza delle Stazioni, 24/a,  Tirano
czynna od środy do poniedziałku w godzinach 11.30 - 14.30 i 18.30-22.30

Restauracja Vineria
Via XX Settembre, 25,  Tirano 
czynna od wtorku do soboty w godzinach 11.00 - 15.00 i 17.30-23.30

Restauracja Vineria w Tirano

W Tirano raz w tygodniu w czwartki odbywa się targ. Miałam to szczęście, że byliśmy akurat tego dnia w miasteczku. Co prawda wyjeżdżaliśmy zpowrotem do Szwajcarii, ale pociąg mieliśmy około 10.00. Ile rzeczy można zrobić do tego czasu ;-). Wizyta na targu była dla mnie wielką przyjemnością. Niczego nie kupowałam, ale samo patrzenie na stragany z miejscowymi produktami dało mi dużo radości. Lokalne sery, wypieki, świeże makarony (w tym miejscowe z mąki gryczanej), owoce, warzywa... Włoskie targi są piękne. 

Czyż ten ser nie wygląda niesamowie?

Włoskie truskawki mają rewelacyjny smak

Na targu w Tirano

Na targu w Tirano

Na targu w Tirano

Na targu w Tirano

1 na targu w Tirano // 2 czerwona cebula tropea z Kalabrii - uwielbiam // 3 miejscowe ciasto z orzechami i karmelem - przypomina to szwajcarskie // 4 jeden stanik na miejscu poproszę, a drugi proszę zapakować - czasami w podróży trzeba zrobić takie błyskawiczne zakupy :-)

Kolejny dzień również spędziliśmy w pociągu Bernina Express. Tym razem na trasie do Sankt Moritz. Podróż nie była już tak długa, ale znowu niesamowita. Wiadukty, mosty, tunele, przepaście, lodowce, zaśnieżone szczyty, przełęcze, doliny z wiosną w pełnym rozkwicie... Na obydwóch trasach Berniny oprócz kilku stacji, na których pociąg się zatrzymuje, jest też jedna przerwa 15 minutowa w Alp Grüm na wysokości ponad 2000 metrów, tuż za przełęczą Bernina. Wszyscy wysypują się wtedy z pociągu i robią zdjęcia. Jestem pod wrażeniem jak obsługa pociągu potrafi "zagonić" wszystkich pasażerów z powrotem na miejsce, że pociąg odjeżdża co do minuty według rozkładu. Robią to niesamowicie dyskretnie, ale tłum pasażerów (w końcu pociąg składa się z kilku wagonów i wszystkie miejsca są zajęte) jest na czas na swoich miejscach :-). Praktyka ;-)

Pogoda wymaga ciepłego, ilandzkiego swetra

Kolorystycznie pasujemy do aury ;-)

Dojechaliśmy wczesnym popołudniem do Sankt Moritz. Pogoda po drodze zaczęła się zmieniać. Błękitne niebo przysłoniły chmury i zaczął prószyć delikatny śnieg. Wjeżdżając na stację widzieliśmy z daleka nasz hotel nad jeziorem i to też było miłe. Mieliśmy transfer do hotelu ze stacji, ale postanowiliśmy przejść ten mały kawałek pieszo wybierając dłużsżą drogę przy jeziorze. Po zostawieniu bagaży ruszyliśmy odkrywać miasteczko. Zaskoczyło mnie swoim wyglądem. Wiedziałam, że jest drogie, snobistyczne, odbywają się tam zawody polo na lodzie, są tory bobslejowe, ma 360 słonecznych dni w roku itp. Powiem Wam, że Sankt Moritz trochę mnie rozczarowało. Rzeczywiście sklepów najsłynniejszych projektantów nie brakuje. Brakuje takich "normalniejszych"sklepów i restauracji. Architektura nie jest zachwycająca, a nawet po drugiej stronie jeziora dostrzegliśmy kilka szkaradnych bloków. 

St. Moritz szczyci się tym, że jest najstarszym ośrodkiem narciarskim na świecie i tym samym kolebką turystyki zimowej. Powstał on w 1864 r., kiedy szwajcarski hotelarz obiecał swoim angielskim letnikom, że również w zimie będą się mogli cieszyć słońcem w St. Moritz

Śnieg zaczął padać coraz mocniej i postanowiliśmy wrócić do hotelu. I wiecie co? Z całego Sankt Moritz najbardziej podobał mi się nasz hotel. Był położony nad samym jeziorem i miał widok na każdą jego część, a także na całe miasteczko. Niektóre udogodnienia dla turystów były i dla mnie zaskoczeniem, bo nie spotkałam się z tym wcześniej w innych miejscach (kalosze dla gości, lornetki, ciepłe kurtki, kompasy, plecaki na wycieczki...). Były też rowery i sanki. Przy naszej pogodzie lepsze były te drugie. Godziny mijały, a śnieg padał coraz gęstszy. Wszystko pokryło się grubą warstwą śniegu i tworzyło bajkową aurę.

Hotel Waldhaus Am See
Via Dimlej 6, 7500 St. Moritz

Nasz hotelWaldhaus Am See nad jeziorem jeszcze we wczesno wiosennej aurze

1 nawet etykieta piwa pasuje do naszej podróży // 2 Sankt Moritz - dojechaliśmy // 3 zdjęcie z pociągu naszego hotelu nad jeziorem // 4 jesteśmy Sankt Moritz

Ten wyjazd był bardzo czekoladowy. W końcu czy góry i zimowa aura nie są najlepszymi okolicznościami do delektowania się tymi słodkościami? Praliny i czekolady z Confiserie Sprüngli skradły moje podniebienie i ich smak ciągle jest w mojej pamięci, ale te kupione w Sankt Moritz w sklepie Läderach też zapisują się na liście: "The best chocolates in the world". Trochę popróbowaliśmy, trochę kupiliśmy i mogę śmiało napisać: pyszne są. Firma Läderach została założona w 1962 roku przez Chocolatier Rudolfa Läderach Jr w Glarus w Alpach Glarneńskich. Wyróżniła się opracowaniem technologii na bardzo cienkie kule czekoladowe do trufli, które skrywają w sobie dużo nadzienia. Charakterystycznym produktem firmy są też bardzo duże czekolady, które są łamane na porcje i sprzedawane są na wagę. One są pyszne. Bardzo łatwo ulec pokusie i wybrać wiele smaków i rodzajów, a potem okazuje się, że kupujemy kilogram czekolady :-) 

Nasza porcja czekolad Läderach

W sklepie Läderach

W sklepie Läderach

1 "regionalne" Toblerone // 2 tutaj czas odmierzają tylko takie zegary // 3 zgubiłam szal i zorientowałam się dużo później, kiedy przechodziliśmy koło sklepu Burberry. Wróciliśmy, a on czekał na mnie :-) // 4 Sankt Moritz ma swoją krzywą wieżę

Wiosna zaczyna przeobrażać się w zimę

1 podróżnicy przybywają do hotelu // 2 prognoza pogody jest jednoznaczna // 3 tak szukaliśmy drogi powrotnej na skróty, że wylądowaliśmy za miasteczkiem :-) // 4 lektura na wieczór

1 mała przekąska z miejscowych serów // 2 wszystko razem idealnie pasuje // 3 kto ostatni brał prysznic? // 4 szampana można schłodzić za oknem :-)

1, 2 mozaiki w tunelu dworcowym // 3 można sobie wydrukować model 3d // 4 ta kurtka idealnie sprawdzi się na tę pogodę

 Na kolację poszliśmy do hotelowej restauracji, bo słynęła ona w okolicy z doskonałej kuchni i... była tak blisko :-) Przy takiej pogodzie nigdzie nie chciało się nam już iść. Aura sprzyjała, byliśmy w górach więc zamówiliśmy fondue. Za oknem padał gęsty śnieg, na około paliły się świece, ser bulgotał w żeliwnym naczyniu, a sommelier dobrał nam doskonałe wino. Na koniec kelner, który przyszedł zabrać naczynia, jak dowiedział się, że to jest moja podróż urodzinowa, to... zaśpiewał nam głosem nadającym się do opery. Przypomniała mi się wtedy scena z filmi "To właśnie miłość", kiedy premier i jego szofer mieli zaśpiewać dzieciom kolędę i z ust szofera wybrzmiał doskonały głos, którego nikt się nie spodziewał. Ja miałam takie same odczucia w tej restauracji. 

Ile topionego sera może zjeść jeden człowiek?

1 w hotelowej restauracjo // 2 to szwajcarskie wino było doskonałe // 3 tradycyjne dodatki do fondue // 4 jakie to jest dobre 

Na drugi dzień okazało się, że świat jest biały i zasypany śniegiem. I cały czas pada. Śniadanie z widokiem na jezioro i śnieżycą za oknem było wspaniałe. I nie chodzi mi tylko o widok i otoczenie, ale również o samo śniadanie. Nie wiem czy to jest kwestia mojego starannego wyboru hoteli czy samej Szwajcarii, ale wszystkie hotelowe śniadania w tym kraju jakie mieliśmy były doskonałe.
Wyciągnęłam z walizki moje zimowe buty i trzeba było ruszać na dworzec. Tym razem nie mieliśmy ochoty na spacer w zamieci z walizkami i skorzystaliśmy z hotelowej taksówki.
Przed nami czekała nowa przygoda - pociąg panoramiczny Glacier Express w kierunku Zermatt.

A za oknem zima w pełni

1 poranne przyjemności // 2 croissanty o nietypowym wyglądzie - pyszne // 3 kuszą te chleby // 4 lokalne sery

1 uwielbiam Bircher musli - może nie wygląda tutaj najpiekniej, ale było idealne. A do niego jeszcze maliny i jeżyny // 2 podobają mi się te pojemniki na miód // 3 szwajcarski klasyk - ciasto marchewkowe // 4 a za oknem pogoda bez zmian

Tak wygląda dla mnie idealna zima - no może jeszcze przydałoby się słońce

1 nie da się ukryć dokąd poszłam // 2 poranne odśnieżanie wokół hotelu // 3 czekając na taksówkę // 4 a tu ciągle pada i pada

1, 3 te zdjęcia oddziela godzina // 2 czas na odjazd // 4 nasz pociąg już stoi, a my ciągle w hotelu

Czas na nową przygodę

Ruszyliśmy w drogę. Do Zermatt mieliśmy ponad osiem godzin podróży Glacier Express - najwolniejszym ekspresem świata. Nastawiliśmy się, że raczej widoków nie pooglądamy, bo śnieg padał gęsty, a chmury były nisko. I tak w śnieżycy jechaliśmy ze 20 minut. Za oknem było biało i praktycznie nie było nic widać. Wjechaliśmy do tunelu i wyjechaliśmy z niego po kilku minutach i wtedy po całym wagonie rozległo się długia: aaaaa. Oślepił nas wszystkich blask słońca. Niebo było czyste bez jednej chmurki, góry zaśnieżone, a słońce raziło odbijając się od idealnie białego śniegu. Po drugiej stronie tunelu był inny świat. Słoneczny i piękny. 

A my wspinamy się coraz wyżej 
 
1 zostawiamy Sankt Moritz w śnieżycy // 2 ledwo widać koniec pociągu, a nie jest od długi // 3 pięknie jest przez taką śnieżycę ciepłym, bezpiecznym pociągiem // 4 otuleni przez chmury

A po drugiej stronie tunelu ukazał się inny świat

Pięknie jest

1 czyż ta lokomotywa nie jest ładna? // 2 oglądamy naszą trasę na mapie // 3 biel śniegu, zieleń drzew i błękit nieba - cudowne połączenie // 4 a my pniemy się coraz wyżej

1 kiedy tory są oblodzone spod tej lokomotywy wydobywa się piasek // 2 i znowu w tunel // coraz wyżej i wyżej // 4 to oni kierują pociągiem - wiadomo, że ruszą punktualnie

1, 2, 3 otula nas biel // 4 mały wyłom w białym krajobrazie

Przy rezerwacji biletów zamówiliśmy czterodaniowy posiłek. Można oczywiście wybrać coś z menu w drodze, ale my tego wyboru dokonaliśmy już kupując bilety. Podane dania wyglądają może niepozornie, ale są doskonałe. Przygotowane z wielką dbałością o jakość produktów i ich regionalność. Prawie wszystko pochodzi od małych wytwórców z miejscowości na trasie pociągu. Wina, sery, warzywa, jajka... Świetny pomysł, ale też doskonała jakość.
Nakryto do stołu

1 sałatka Mimosa // 2 ta potrawka z kurczaka była rewelacyjna, a wygląda tak niepozornie // 3 wybór regionalnych serów i tradycyjne ciasto z suszonymi gruszkami // a a na deser tartaletka z morelami i z... oczywiście, że z serem

1 ciągle w górę // 2 w stronę przełęczy // 3 w tunelu widok w oknie zmienia się ;-) // 4 a w dolinie wiosna

Po drodze mieliśmy kilka stacji, na tórych dosiadali się pasażorowie i w pełnym momencie pociąg był zapełniony. Ja bardzo czekałam na stację w Andermatt, bo mam do tej miejscowości wielki sentyment. Tam zakochałam się w szwajcarskich Alpach. Wracając z wakacji z dziećmi w Prowansji postanowiliśmy przejechać przez Szwajcarię. Można było wybrać drogę szybszą przez tunel Gotharda lub czynną tylko kilka miesięcy w roku przełęcz Gotharda. Wybraliśmy drogę górą. To było niesamowite doświadczenie. Wjeżdżając mieliśmy w dolinie prawie 25 stopni, a w górze 2. Droga była kręta, wąska i malownicza. I te góry. Wielkie, majestatyczne, olrzymie i niesamowicie piękne. Po zjechaniu w dół przejeżdżaliśmy koło miasteczka w dolinie i postanowiliśmy się tam zatrzymać, żeby chwilę ochłonąć. Po otwarciu drzwi samochodu uderzył w nas niesamowity zapach łąki, kwiatów i skoszonego siana. Zapach był tak piękny, ale przede wszystkim tak intensywny, że dawał się odczuć i po godzinie i po dwóch. Postanowiliśmy tam zostać na dzień czy dwa. Słońce świeciło, my siedzieliśmy na łące na kocu, a dzieci wyruszyły szlakiem w górę. Kilka tygodni wcześniej dostały krótkofalówki i nie rozstawały się z nimi na krok. Dzieciaki szły w górę, a myśmy je cały czas widzieli i słyszeli. Po powrocie opowiadały z zachwytem o kwiatach i zapachu jaki im przez całą drogę towarzyszył. 
W czasie tamtego pobytu poraz pierwszy zobaczyłam szwajcarski pociąg panoramiczny Glacier Exprress. Siedzieliśmy na tej łące, a na dworzec wjechał krwisto czerwony piękny, przeszklony pociąg. Idealnie komponował się z błękitnym niebem i zielenią łąk. Pomyślałam wtedy, że chciałabym kiedyś przejechać się takim pociągiem. I moje marzenie spełniło się. Przyjechałam do Anderamtt pociągiem Glacier Express.
Od tego czasu byliśmy jeszcze dwa razy w Andermatt. I widzę jak przez te lata (prawie dwadzieścia) miasteczko rozbudowało się i zmieniło. Przyznam, że wolę to mniejsze i starsze, ale i tak mam do niego wielki sentyment. 

1 pamiątkowe zdjęcie na jednej ze stacji // 2 w drodze do Andermatt // 3, 4 na tej łące w Andermatt kiedyś siedzieliśmy, a dzieci wspinały się na pobliską górę

1 moje włosy żyją własnym życiem, kiedy wystawiam głowę za okno jadącego pociągu // 2, 3 kolor tej rzeki w dolinie był niesamowity // 4 wysoki jest ten wiadukt

1 zapory wodne zawsze robią na mnie wrażenie // 2 cześć sąsiedzie // 3 w dolinie śnieg padał tylko przez chwilę i szybko rozpuszczał się // 4 cały czas zastanawiam się nad tymjęzorem - na około była wiosna i tylko on jeden się wyróżniał

1, 2, 3 cuda inżynierii // 4 fragment jęzora z innego ujęcia

Dojechaliśmy

Zermatt. Nie wiedziałam za bardzo czego się spodziewać po tym miasteczku. Oglądałm jakieś zdjęcia przed wyjazdem (ale też oglądałam zdjęcia Sankt Moritz) i wiedziałam, że ma też stare zabudowania, które lubię. Po wyjściu z pociągu wiedziałam już, że Zermatt będzie jednym z moich ulubionych miejsc w Szwajcarii. Stare domy, narciarze na ulicy wracający po dniu szusowania, sklepy, sklepiki, restauracje, kawiarnie i niesamowite góry otaczające całe miasteczko. I majestatyczny, piękny Matterhorn górujący nad całością. Milość do tego miejsca wybuchła we mnie zanim jeszcze dotarliśmy do hotelu (a mieliśmy blisko).
Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy znaleźć miejsce, gdzie widać tę górę w pełnej okazałości. W Zermatt wystarczy przejść kawałek, a miejscowość kończy się i zaczynają się szlaki. Poustawiane są tam ławki i leżaki i można na nich wypoczywając patrzeć na górę w pełnej okazałości. Leżałam tak, patrzyłam na odbijające się w ścianach Matterhornu zachodzące słońce i cieszyłam się, że zostajemy tu na dwa dni. 

Matterhorn u schyłku dnia

W dolinie zapada noc, a w górach zostało jeszcze trochę światła

Tutaj kończy się miejscowość i zaczynają szlaki

Z Matterhornem w tle

Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijające się w wierzchołkach gór

Nocą


Matterhorn (wł. Monte Cervino, fr. Mont Cervin - 4478 m n.p.m.) to szósty pod względem wysokości alpejski szczyt leżący na granicy Szwajcarii i Włoch.
W 1789 roku Szwajcar Horace-Bénédict de Saussure, profesor uniwersytetu w Genewie, ceniony przyrodnik, uznał Matterhorn za „najpiękniejszy widok w całym regionie”. Dokonał dokładnych pomiarów trygonometrycznych Matterhornu i zawyrokował: na ten szczyt nie da się wejść. Nie był tylko naukowcem teoretykiem. Jako jeden z pierwszych eksploratorów tych gór czynnie uprawiał alpinizm. Był znany z drugiego wejścia na szczyt Mont Blanc (w 1787 roku, w towarzystwie służącego i osiemnastu przewodników!).




Pierwszą próbę wejścia na Matterhorn podjął Jean-Antoine Carrel w 1857 roku - osiemdziesiąt lat po zdobyciu Mont Blanc!. W tamtych czasach Matterhorn uznawany był za szczyt nie do zdobycia. Poza zasięgiem zarówno technicznym jak i mentalnym. Carrel – trzydziestolatek pochodzący z włoskiej doliny leżącej u podnóża Matterhornu, nie zrażał się początkowymi niepowodzeniami i przez kilka kolejnych lat ponawiał próby zdobycia góry. Dotarł na wysokość około 4000 m.




W 1860 roku do Zermatt przyjechał Brytyjczyk Edward Whymper - utalentowany dwudziestoletni drzeworytnik. Miał wykonać prace przedstawiające Alpy dla wydawnictwa Williama Longmana.




Whymper zakochał się w widoku Matterhornu i wrócił rok później w Alpy, by podjąć próbę wejścia na szczyt. Przez kolejne cztery lata zmieniały się zespoły, drogi wejścia i przewodnicy. Szczyt pozostawał niezdobyty. W sumie zaliczył osiem nieudanych prób.

W 1865 roku Whymper (25 lat) znów przyjechał w Alpy i dzień przed wyruszeniem w góry zorganizował nową ekipę. Dołączyli do niego: jego rodak Lord Francis Douglas (18 lat), przewodnik z Chamonix Michel Croz (35 lat) oraz przewodnicy alpejscy Peter (45 lat) i Peter (22 lata) Taugwalder (ojciec i syn), ksiądz Charles Hudson (37 lat) i Robert Hadow (19 lat) . Postanowili spróbować wejścia północno-zachodnią granią. Po niecałych dwóch dniach – jak potem podsumował Whymper – niezbyt trudnej wspinaczki, stanęli na szczycie.
14 lipca 1865 o godzinie 13.40.

Schodzili związani jedną liną. Kiedy idący jako drugi Hadow (który nie miał pojęcia o wspinaczce jak się później okazało) poślizgnął się, przewrócił Croza i obaj runęli w przepaść. Ponieważ cała siódemka schodziła związana linami, pociągnęli za sobą Hudsona i Douglasa. Whymper i obaj Szwajcarzy, którzy szli na końcu zdążyli chwycić się skał. Lina pomiędzy ich trójką, a resztą,na skutek szarpnięcia pękła. Ciała czwórki wspinaczy znaleziono dwa dni później na lodowcu pod Matterhornem, niemal 1200 metrów poniżej miejsca wypadku. Francisa Douglasa nie odnaleziono. Alpinistów pochowano w Zermatt.

Trzy dni później, 17 lipca 1865 roku po przebyciu grani włoskiej na szczycie stanął zespół Jean-Antoine Carrela.
Carrel całe swoje życie związany był z Matterhornem. Tu także zginął – w 1890 roku, podczas powrotu ze szczytu po udanym wejściu z klientami.
1871 roku Brytyjka Lucy Walker jako pierwsza kobieta wspięła się na Matterhorn.
W 1875 roku po raz pierwszy zdobyto szczyt zimą.
W 1894 roku pierwsze polskie wejście, którego dokonali Marian Smoluchowski z towarzyszami.
Pierwszego samotnego wejścia na Matterhorn dokonał w 1898 roku Wilhelm Paulcke. Obecnie ta najłatwiejsza droga jest ubezpieczona stałymi linami w najtrudniejszych odcinkach, a w sezonie bywa mocno zatłoczona.
W 1978 roku zespół kobiecy przeszedł ścianę północną zimą. Dokonały tego Polki: Anna Czerwińska, Krystyna Palmowska, Irena Kęsa i Wanda Rutkiewicz.

Jeszcze muszę tu opisać niesamowite osiągnięcie Katalończyka Kíliana Jornet Burgada , który w 2013 roku pobił rekord wbiegając i zbiegając z Matterhornu w czasie 2 godziny 52 minuty i 02 sekundy. To jest coś wręcz niewyobrażalnego. Jak sam przyznał Kilian przed biegiem, Matterhorn jest bardzo techniczną górą, dlatego wcześniej musiał poznać niemalże każdy krok na swojej drodze.

1, 2, 3 u schyłku dnia // 4 tutaj ze śniegu nie lepi się bałwanów, ale małe Matterhorny ;-)

1, 2 o wschodzie słońca // 3, 4 po zachodzie słońca

Cmentarz ofiar gór obok kościoła w centrum Zermatt

Obok kościoła w centrum Zermatt znajduje się niewielki cmentarz - cmentarz ofiar Matterhornu. Jako jeden z pierwszych pochowany tu został uczestnik pierwszej ekspedycji – Michel Croz. Obok niego leżą ojciec i syn - Peter i Peter Taugwalder. 
Ten niewielki cmentarz robi wrażenie. Wszyscy ci zmarli zginęli w górach. Są tam i stare i nowe groby. Jest tam również grób 24 letniego Polaka Krzysztofa Guzka, który zginął na Matterhornie.

1 pomnik Lucy Walker pierwszej kobiety zdobywczyni Matterhornu // 2, 3, 4 na cmentarzu alpinistów

1, 4 na głównej ulicy Zermatt w chodniku znajdują się płyty upamiętniające tych, którzy zginęli w górah // 2. 3 na cmentarzu anglikańskim w Zermatt też pochowane są ofiary gór

Lubię odwiedzac cmentarze w czasie podróży. Dużo mówią o mieszkańcach i miejscowych zwyczjach. Czasami podziwiam kunszt nagrobków, innym razem piękne granity i marmury, a jeszcze innym prostotę. Oprócz wizyty na cmentarzu alpinistów poszliśmy na cmentarz dla mieszkańców w samym centrum miasteczka. To co mnie zaskoczyło to niski, średni wiek zmarłych. Groby sprzed 2000 roku są różnorodne. Ozdabiają je bratki, a także gipsowe serca i aniołki. Te nowsze czyli dwudziestoletnie i młodsze wszystkie są takie same, proste, skromne i malutkie. Przygotowane są też liczne miejsca na nowe, takie same groby. Pierwsza myśl jaka mi przyszła, kiedy je zobaczyłam, to że mieszkańcy wybrali w głosowaniu kremację i malutkie groby w centrum miasteczka i z widokiem na Matterhorn niż duże i położone poza miejscowością. Nie dziwię się. Na cmentarzu wiszą na wieszakach dostępne dla wszystkich konewki i skrzynka z bratkami oraz skarbonka  do zapłaty za nie (jak mi się podobają te zwyczaje).

1 rzędy nowych, maleńkich takich samych grobów i miejsca na nowe // 2 bratki po 2 franki i skarbonka // 3 jak ja bym chciała, żeby na naszych cmentarzach wisiały tak konewki, a nie było masy plastikowych butelek poukrywanych za grobami // 4 zmarli mają taki widok z cmentarza 

Nagrobek w kształcie Matterhornu na cmentarzu alpinistów

Matterhorn w blasku wschodzącego słońca

Poszłam przed wschodem słońca na mostek w pobliżu naszego hotelu skąd jest doskonały widok na Matterhorn. Chciałam zobaczyć początek dnia i blask wschodzącego słońca odbijający się w ścianach tej pięknej góry. Było zimno, ale warto było przeżyć to doświadczenie. 
Matterhorn zdominował nasz pobyt w Zermatt i bardzo się z tego cieszę. Śniadanie z widokiem na tę górę, świętowanie moich urodzin z widokiem, podróż kolejkami, żeby obejrzeć ją z dwóch stron.... Czasami Matterhorn chował sie za chmurami, ale i tak nie szczędził nam swojego piękna.

Śniadanie z widokiem na Matterhorn

1 piękne jest to zdjęcie // 2 a po śniadaniu ruszamy na spotkanie z górą // 3 pozwoliłam sobie na kawałek ciasta do śniadania // 4 widok na Zermatt z góry

Zermatt jest pięknie położony

Matterhorn można oglądać z dwóch stron wjeżdżając na górę kolejkami. Niesamowitymi kolejkami. Pierwsza to najwyżej na świecie położona kolejka Matterhorn Glacier Paradise, która wwozi nas na wysokośc prawie 4000  metrów na Klein Matterhorn. To jest niesamowite, wspaniałe doświadczenie. Aby dostać się na samą górę z Zermatt trzeba jechać kilkoma kolejkami. Przystanki na trasie to: Furi (1867 m n.p.m.), Schwarzsee (2583 mn.p.m.) oraz Trockener Steg (2939 m n.p.m.).  Warto po drodze wysiąść i spędzić chwilę na stacjach pośrednich. Widoki są niesamowite. Jak już dojedziemy na samą górę (3883 metry) dech nam zapiera widok i... rozrzedzone powietrze oraz ciśnienie (trzeba pamiętać, że ciśnienie wraz ze wzrostem wysokości spada średnio o 13 hPa na 100 m). Serce zaczyna szybciej bić i wejście po schodach na platformę widokową jest odczuwalne dla każdego). Na taką wysokość dostajemy się z Zermatt dość szybko i nie ma mowy o jakiejś aklimatyzacji. Czy warto tam wjechać? WARTO. Bardzo warto. Widok na lodowce i ponad 40 czterotysięczników jest niezapomniany. I nawet doświadczenie tego jak nasz organizm reaguje na taką wysokość jest niesamowite. 

1 bilet Peak2Peak // 2 pierwszy etap podróży - gondola z Zermatt // 3 rzeczywiście to jest ekspres w kierunku Matterhornu - na aklimatyzację nie ma czasu // 4 a za tymi drzwiami jest prawdziwy raj

 Chcąc obejrzeć Matterhorn z dwóch stron - z Matterhorn Glacier Paradise i z Gornergrat w czasie jednego dnia, najlepiej kupić bilet Peak2Peak (197 franków za bilet, posiadacze Swiss pass mają 50% zniżkę). Najpierw wyruszamy na Matterhorn Glacier Paradise (3'883 m), a następnie gondolami do stacji Riffelberg, a stamtąd kolejką zebatą na Gornergrat (3'089 m)

1 kolejka zatrzymała się na 15 minut, więc robimy sobie zdjęcia w gondoli (zamiast myśleć czy się zepsuła i jak jesteśmy wysoko ;-)) // 2 ostatni etap podróży na samą górę - gondole z kilkoma rzędami siedzeń - podgrzewanych // 3 jesteśmy już bardzo blisko // 4 jeden z lodowców mijanych w drodze na górę

W drodze na 3883 m n.p.m.

W drodze na 3883 m n.p.m.

W drodze na 3883 m n.p.m.

W drodze na 3883 m n.p.m.

W drodze na 3883 m n.p.m.

Raj dla narciarzy

W drodze na 3883 m n.p.m.

Dobrze tu nam

Kiedy już złapaliśmy głębszyoddech ;-)

Wśród czterotysięczników

1 na samym szczycie // 2 pobiliśmy właśnie nasz rekord wysokości // 3 podziwiam wszystkich, którzy zdobyli tę górę // 4 z platformy widokowej rozpościera się panorama na 38 4-tysięczników i kilkanaście lodowców. Większość jest opisana na tablicach informacyjnych.

1 nie wiem jak on się czuł na tej wysokości, ale wyglądał na zadowolonego // 2 jak tu się nie zachwycać tą górą // 3, 4 kolejny lodowiec

1 na stacji przesiadkowej // 2 ubiór tego mężczyzny na czterech tysiącach metrów budził zdumienie, ale czego nie zrobi się kręcąc relacje na intagram ;-) // 3 grupa Azjatów kręciła rellację na samej górze i wciągnęła innych do swojego filmiku i mi się udzieliło to szaleństwo wspólnych tańców :-) // 4 tu już jesteśmy nisko - jakieś 2800 m ;-)

1 sprawdziły się chociaż dla niektórych to najbrzydsze buty na świecie ;-) // 2 pogoda w górach zmienia się błyskawicznie // 3 widok przez okienko na szczycie // 4 kolejny lodowiec

Z Monte Rosa w tle

Monte Rosa, to drugi pod względem wysokości po Mont Blanc alpejski masyw.
Nie jest on pojedyńczym szczytem, ale blisko 30-kilometrowej długości pasmem należącym do Alp Pennińskich. Dwadzieścia dwa należące do niego szczyty przekraczają wysokość czterech tysięcy metrów. Najwyższy spośród nich to Dufourspitze (Punta Dufour - 4634 m).
Fragmentem głównej grani biegnie granica między Włochami, a Szwajcarią.
 
Nazwa Monte Rosa nie ma nic wspólnego z kwiatem. Wywodzi się z dialektu mieszkańców Doliny Aosty i nawiązuje do lodowcowego płaszcza (rösa), spływającego na wszystkie strony imponującymi jęzorami. Największy z nich to Gornergletscher po szwajcarskiej stronie masywu, długości ok. 14 km i szerokości nawet 1,5 km 

1 jeden z lodowców na Monte Rosa // 2 lot widokowy nad lodowcem // 3, 4 tutaj śnieg nigdy się nie topi

Szampan na wysokości ponad 3000 tysięcy metrów z widokiem na lodowiec i szczyty Monte Rosa. 
Moje urodziny świętowaliśmy na wysokości ponad 3000 tysięcy metrów z widokiem na lodowiec i szczyty Monte Rosa. Po drugiej stronie mieliśmy Matterhorn, więc widoki były niesamowite. Nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego miejsca i piękniejszych widoków do celebrowania urodzin. To było tak piękne, radosne i wspaniałe, że zostanie w mojej pamięci na zawsze. Dziękuję Ci Kochanie, za te chwile i emocje, za kryształowe kieliszki i schłodzenie szampana w śniegu. Za życzenia i radość ze wspólnego świętowania. 

Kochanie, dziękuję za te niezwykłe chwile.

1 tutaj nie ma problemu z szybkim schłodzeniem szampana // 2 dziękuję Ci za te piękne życzenia // 3 niech się te wszystkie życzenia spełniają // 4 z widokiem na Monte Rosa 

1 na wysokości 3175 metrów szampan smakuje niezwykle // 2 korek wyskakuje błyskawicznie // 3 a szampan pieni się jeszcze bardziej // za to życzenia od Niego zawsze są piękne

Tylko MY i góry

Miłość z lodowcem w tle

Lodowiec w dotyku jest wspaniały

Zawsze zachwycałam się lodowcami. Ich potęga robi na mnie niesamowite wrażenie. I ten niezwykły kolor taki morsko turkusowy. 

Powstawanie lodowców jest długotrwałym procesem. Tworzą się one ze śniegu w miejscach, w których ukształtowanie terenu i odpowiednio niska temperatura powietrza umożliwia utrzymywanie się pokrywy śnieżnej przez cały rok. Nagromadzony śnieg zaczyna podlegać przeobrażeniom. W cieplejszych okresach wierzchnia warstwa topi się, a woda wsiąka w głąb. Dolne warstwy śniegu pod wpływem wpływającej w nie wody oraz ciężaru kolejnych warstw śniegu, zamieniają się w ziarnisty śnieg, który w trakcie kolejnych przeobrażeń przekształca się w lód lodowcowy.

A skąd jego niezwykły kolor? Ze względu na to, że lód lodowcowy jest bardzo gęsty, to wygląda zupełnie inaczej, niż na przykład lód na zamarzniętym jeziorze. Lodowce pochłaniają czerwone i żółte światło, ale obijają niebieskie, dlatego sprawiają wrażenie, jakby miały niebieski kolor.

Lodowce umierają i jest to z jednej strony wręcz tragiczne w skutkach, a z drugiej strasznie smutne. Od wielu osób w Szwajcarii słyszałam, że jest to proces, którego nie da się już zatrzymać. Kiedy oglądam zdjęcia różnych lodowców sprzed 5-10 lat widać wyraźnie jak bardzo się zmniejszyły i zmieniły.
Na terenie Szwajcarii znajduje się około 1,5 tysiąca lodowców. Naukowcy przewidują, że do 2050 roku może stopnieć połowa z nich.
Po wjechaniu na górę kolejką Glacier Paradise można wejść do lodowca. Wśród  wydrążonych korytarzy są również większe pomieszczenia, w których znajdują się lodowe rzeźby. Widok tego lodu, jego różnych form, kolorów i struktur zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Dotykanie tego niezwykłego lodu jest niesamowite.
Kiedy wchodziliśmy do lodowca, mijaliśmy wychodzącą parę. Ciężko dyszeli, ledwo szli i wyglądali na bardzo zmęczonych. Przemknęła mi wtedy myśl, że wysokość prawie czterech tysięcy metrów nie jest dobrym miejscem dla chorych ludzi. Kiedy my wychodziliśmy z lodowca po dwudziestu minutach... wyglądaliśmy tak samo. Podejście końcowego odcinka lekko pod górę było olbrzymim wysiłkiem. Ci turyści nie byli chorzy, tylko ta wysokość bez aklimatyzacji, niskie ciśnienie, rozrzedzone powietrze i mniejsza ilość tlenu bardzo oddziaływują na organizm. To jest niesamowite, ale tam na górze ciężko wytrzymać dłużej niż godzinę. Takie są moje spostrzeżenia po tym pobycie tam, a jednocześnie doświadczenie tego, oglądanie gór z takiej wysokości i pobyt w lodówcu uważam za jedne z najpiękniejszych przeżyć. 

Wewnątrz lodowca

1, 2 struktury i faktury lodowca // 3 jedna z lodowych rzeźb // 4 niektóre z czterotysięczników widocznych po wjechaniu kolejką

Niezwykły kolor lodowca

W drodze wgłąb lodowca
1 kolejka Gornergrat na stacji pośredniej // 2 dolna stacja kolejki w Zermatt // 3 po kimś widać, że wieje ;-) // 4 iiny zegar chyba by tu nie pasował ;-)

Najpiękniejszy widok na Matterhorn jest ze szczytu Gornergrat. Wiedzie tam najstromsza i najwyżej biegnąca w Europie kolej zębata poprowadzona na wolnym powietrzu. Po 35 minutach podróży jest się prawie na szczycie na wysokości 3089 m., z którego rozpościerają się niesamowite widoki. 

Kolejka jest od początku elektryczna, a prąd dostarcza jej pobliska elektrownia wodna. Wybudowano ją w 1897 roku. Początkowo jeżdziła tylko latem ze względu na zagrożenie lawinowe zimą. Od 1941 roku jeździ przez cały rok. Wybudowano wtedy powyżej niej 770 metrowej długości galerię przeciwlawinową. Na trasie z Zermatt jest kilka stacji pośrednich, na których warto wysiąść, żeby podziwiać widoki. Wzdłuż trasy kolejki przebiega trasa trekkingowa. Zimą można przebyć pewne odcinki na sankach (istnieje możliwość ich wypożyczenia na miejscu). 
Między stacją kolejki i położoną kilkadziesiąt metrów od niej platformą widokową stoi duży hotel Kulm-Gorngerat, najwyżej położony w Alpach szwajcarskich. A także restauracja i duże obserwatorium astronomiczne. 

1 poszusowałabym // 2 współpasażer w kolejce na szczyt // 3 a teraz w dół - wyglądał na zadowolonego // 4 powszechny widok w mieście popołudniu

Kamienne grzyby, na których stoją stare drewniane domy

Zachwycam się tymi starymi domami w Zermatt. Przeważnie są dość małe. Część z nich stoi na kamiennych podporach, które czasami przypominają grzyby. To podwyższenie uniemożliwiało gryzoniom dostanie się do środka i poczynienie szkód w zapasach ziarna. Te schody wycięte z jednego, grubego bala drewna są niesamowite. proste i niezwykłe jednocześnie. Duża część domów budowana była z drzew modrzewiowych. Z czasem nabierały patyny i ciemniały. Drzewo modrzewiowe zapewniało tym domom dużą odporność na wodę, ale też na... ogień. Włócząc się po Zermatt można co chwilę natrafić na bardzo stare, drewniane domy.
 
Jaki to drewno ma piękny kolor

1, 3, 4 kamienne grzyby, na których stoją domy // 2 trzeba być sprawnym na takie schody

1, 4 te grzybowe konstrukcje są niezwykłe // 2 schody drabiniaste // 3 te schody wyciosane z jednego kawałka drewna są niesamowite

1 nasz hotel Schaller's Tannenhof z oknami z widokiem na Matterhorn // 2 taki mmiły akcent w pokoju hotelowym // 3 po mieście mogą jeździć tylko pojazdy elektryczne i jest zakaz wjazdu dla samochodów // 4 żeby pupce było cieplej

Hotel Schaller's Tannenhof
Englischer Viertel 3, 3920 Zermat

Pamiątki potafią być tandetne. Często są to rzeczy, które nawet podobają się na miejscu, ale po przyjeździe znikają w przysłowiowym kącie. Kiedy znajduję sklepy z miejscowym rzemiosłem zachwycam się wyrobami i cieszę się, że można znaleźć i takie pamiątki z podróży. Te z poniższych zdjęć nie były tanie, ale zachwycały urodą, projektem i wykonaniem.

1, 2, 3, 4 sklep z rzemieślniczymi wyrobami szwajcarskich miejscowych producentów

Sklep z rzemieślniczymi wyrobami szwajcarskich producentów

1 dla mnie jedna z najpraktyczniejszych pamiątek // 2 jestem zachwycona kolorami tych scyzoryków // 3 swiss made - gwarancja jakości // 4 mieliśmy takie koce w jednej z restauracji - oprócz tego, że są ładne, to też bardzo ciepłe

Sklep z rzemieślniczymi wyrobami szwajcarskich producentów

1 stare drewno wykorzystane do budowy nowego domu // 2 balsam do ust z tego sklepu ratuje nawet najbardziej wysuszone usta // 3 wszystko miejscowe i ręcznie robione // 4 dobrze, już lecę...

1 raclette można zjeśc od godziny 18.00 // 2 na wielu domach można zobaczyć takie kamienne dachy // 3 prawie w każdym ogródku uprawiane są warzywa - te pory mieliśmy przy hotelu // 4 oryginalna pierwsza lokomotywa Gornergrat (oddana do użytku w 1898 roku) stoi obecnie w restauracji naszego hotelu
 
Wiosna w szwajcarskiej Jurze

Znowu wsiedliśmy w pociąg, a nawet w kilka i ruszyliśmy w dalszą drogę. Przez góry, doliny, przełęcze, wzdłuż rzek i jezior. Ku wiośnie i przyjaciołom. Ku Lozannie, Romainmôtier, a poźniej jeszcze dalej.

1 Monte Rosa - nazwa naszej lokomotywy w pociągu - nie mogłabym wymarzyć sobie lepszej // 2 mam słabość do tych statków na jeziorze Genewskim // 3, 4 miasto Montreux 

1, 4 zwiedzamy piękne miasteczko - Romainmôtier w Jurze // 2, 3 niezwykle piękne kwiaty ma to drzewo

Kościół opacki Romainmôtier wybudowano w latach 990 - 1030 na wzór kościoła w Cluny na ruinach dawnego klasztoru z V i VII wieku.

1, 4 pąki glicynii // 2 te tabliczki z nazwami ulic były niezwykłe - pod spodem miały ślniącą stal, która odbijała światło i wyglądało to jakby napisy były podświetlone // 3 w klasztorze Romainmôtier 

1, 2, 4 piękne są te kwiaty // w Romainmôtier 

Nie mogłabym sobie wyobrazić piękniejszeogo popołudnia - przyjaciele, szampan, szwajcarskie sery i zwierzaki

Czasami w życiu spotyka się ludzi, z którymi wspólnego czasu nigdy nie jest za dużo, a ten spędzony wspomina się miesiącami. I to jest szczęście. 
I ja tak teraz wspominam jedno z takich spotkań. Mam je utrwalone w głowie, ale też chcę je utrwalić w obrazach

1 czy szampan to tradycyjny napój naszych spotkań? - TAK :-) // 2 taki cudowny prezent urodzinowy dostałam - DZIĘKUJĘ // 3 ja tylko powącham ;-) // 4 jakie to było PYSZNE

Piękny i jaki podobny do naszego

1 mogę ci poobgryzać kostki? // 2 to jest mój fotel. Nie wiedziałaś? // 3, 4 cóż mogę napisać? Szwajcarzy robią GENIALNE sery

Po porannej mżawce

1 kwiaty pigwowca //2 królewskie śniadanie // 3 jak biorę się do przeglądania francuskich książek kucharskich, to nie mogę skończyć :-) // 4 nie można mieć wątpliwości, gdzie się jest na tym spacerze :-)

Kwitnące pola rzepaku są przepiękne

Wiosna jest taka piękna

Szwajcarska flaga - biały krzyż na czerwonym tle ma formę kwadratu (obok flagi Watykanu) co wyróznia ją pośród flag innych krajów. Historia jej powstania sięga początków państwa, kiedy kolejne kantony jednoczyły się wobec wspólnego wroga - Habsburgów. W czasie bitew wspólnym symbolem oddziałów (z różnych kantonów) były kwadratowe naszywki na ubraniach. W XIX wieku biały krzyż na czerwonym tle stał się oficjalnie flagą państwową i wtedy zachowano tradycyjny kwadratowy kształt. Jedyna sytuacja, kiedy flaga szwajcarska jest prostokątna to igrzyska olimpijskie. Międzynarodowy Komitet Olimpijski zdecydował, że wszystkie flagi narodowe muszą mieć jeden wspólny kształt.
Szwajcarska flaga to także synonim jakości. Firmy produkujące w tym kraju lub z produktów z tego kraju bardzo często na swoich produktach umieszczają flagę jako gwarancję jakości. Znajdziemy je wszędzie: na serach, czekoladach, winie, ale także na narzędziach, suszarkach, szczoteczkach do zębów czy słynnych. scyzorykach. Flagi powiewają na ulicach miast, ale także w przydomowych ogródkach, na szczytach górskich i wbite w małe doniczki z kwiatami. Będąc w Szwajcarii ma się wrażenie, że ten kraj codziennie obchodzi święto narodowe.
 
Oczywiście kwadratowa :-)

1 suszarka hotelowa - oczywiście szwajcarska // 2 żeby nie było wątpliwości jakiej jakości jest to maslo // 3 nie ukrywam, że szwajcarskie linie lotnicze należą do trzech moich ulubionych i zawsze widok takiego samolotu sprawia mi przyjemność // 4 nie ma wątpliwości skąd są te czekoladki

Ostatni dzień w Szwajcarii spędziliśmy w Genewie. Lubię bardzo to miasto. Za język francuski, który jest wszędzie obecny, za jezioro po którym pływają statki, ale jest też krystalicznie czyste, za wszechobecne fontanny z wodą pitną, która smakuje idealnie, za zaśnieżone góry, które widoczne są w oddali, za rewelacyjne targi staroci, za ulubiony sklep z serami, za niezwykłe światło, które za każdym razem mnie zachwyca, za fontannę na jeziorze, która jest idealnym symbolem miasta... mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Lubię to wielokulturowe miasto.

1 czyż ta flaga nie prezentuje się pięknie na tle nieba? // 2 słynny zegar kwiatowy, którego wygląd zmienia się kilka razy w roku // 3 rejs takim statkiem to duża przyjemność // 4 a może spojrzenie na Genewę z góry?

1 szpaler przyciętych drzew wzdłuż jeziora // 2 tymi żółtymi sttkami można szybko dostać się na drugi brzeg // 3 a tymi białymi popłynąć w dłuższe trasy // 4 kiedy wieje wiatr woda z fontanny układa się w niezwykłe kształty

O mojej miłości do szwajcarskich serów pisałam wielokrotnie. I o tym, że najbardziej lubię kupować sery w sklepach specjalistycznych. I o tym, że moja  ulubiona fromagerie w Genewie to Fromagerie Bruand też pisałam. Nie będę się więc powtarzać. Zostawię tylko zdjęcia z zakupów przed wyjazdem. Oczywiście w Fromagerie Bruand  (więcej o tym miejscu możecie przeczytać w TYM poście).

Fromagerie Bruand

Fromagerie Bruand

Fromagerie Bruand

Fromagerie Bruand

Z takich prezentów każdy się ucieszy

Kiedy dzień chylił się ku końcowi ruszyliśmy w drogę na lotnisko. Czas wrócić do domu i zakończyć tę niezwykłą podróż.

Ostatni rzut oka na Jet d'Eau 

1 jest tak pięknie, że idziemy wzdłuż jeziora chociaż do odlotu coraz mniej czasu // 2 czas wracać // 3 kończy się dzień // 4 nad chmurami widać szczyty Alp  - niesamowicie wysokie są te góry

Pożegnanie z Alpami

Kupując bilety wybieramy te na odlot na najwcześniejszą godzinę, a na powrót na najpóźniejszą, żeby delektować się wyjazdem maksymalnie. Kiedy trzeba wstać przed czwartą rano na samolot, a po przylocie mam cztery godziny snu, zanim budzik zacznie mnie budzić do pracy, to mówię sobie: nigdy więcej takich godzin lotów, a potem organizując kolejną podróż... i robię to samo :-)
Po zimowej aurze w Szwajcarii, pogoda, którą zastaliśmy po przylocie była wielkim zaskoczeniem. Kiedy wyszliśmy z lotniska w zimowych kurtkach przy temperaturze 20 stopni, wyglądaliśmy jak kosmici. Przez ten tydzień wiosna rozszalała się na dobre. I na targu dużo zmieniło się przez ten tydzień. 
Zakupy o tej porze roku to sama przyjemność. 
I te szparagi na każdym kroku...

Na straganie w dzień targowy

1, 4 świeżo zebrane, prosto z pola // 2, 3 i trochę młodych listków

1 kończy się sezon na jaskry, ale zaczyna się na inne moje ulubione kwiaty // 2 peonie - uwielbiam // 3 bugenwille w doniczkach - podjęłam dwie nieudane próby ich uprawy - dam im jeszcze jedną szansę // 4 maślane ciasto, krem waniliowy, kwaskowe owoce i masa kruszonki - to dla mnie ideał drożdżówki

1 zabierzemy je nad morze // 2, 3, 4 kupuję wręcz hurtowo

W dzień targowy

1, 2 na targu // 3, 4 w gospodarstwie Majlert

Na mojej poczcie - ciągle ten przedziwny asortyment mnie zaskakuje. I zawsze zastanawiam się czy ktoś to kupuje?

1 ostatnie pudełeczko świeżych szwajcarskich trufli - skarb // 2 a drzewa kwitną jak szalone // 3 spakowani na wyjazd nad morze - pierwszy po zimie - załadowani jesteśmy po dach // 4 to miejsce zawsze wywołuje u mnie poczucie szczęścia

W sobotę wyruszyliśmy na majówkę nad morze. Spakowani po brzegi, bo wszystko trzeba było zawieść. I kwiaty do donic na tarasie i zioła do zasadzenia i warzywa na tydzień (bo ciężko tam kupić takie jak na moim targu) i narzędzia (bo zawsze jest dużo pracy i napraw) i rowery (bo najlepiej przemieszczać się tam tym środkiem transportu) i ciepłe ubrania (bo w prognozie nie zapowiadano wysokich temperatur) i... dużo tego wszystkiego. Jak zawsze ;-)
Po drodze zawsze zatrzymujemy się gdzieś na jedzenie. Tym razem postanowiliśmy zboczyć trochę z drogi i odwiedzić bar rybny "Sieja". Pierwszy raz byliśmy tam wiele lat temu i było świetnie: dobre ryby smażone, frytki ze świeżych ziemniaków i proste, pyszne surówki z kapusty. Kolejna wizyta już nie była tak zachwycająca: frytki z mrożonki i surówki - gotowce. Postanowiliśmy sprawdzić to miejsce po kilkuletniej przerwie. I jak? Surówki były pyszne, ryby... nie były złe i herbata w cenie warszawskiej kawy wypełniająca pół papierowego kubka. No cóż. Chyba następnym razem zjemy gdzieś indziej.

1 bar rybny "Sieja" // 2 zaskoczyła mnie ta wielkość porcji herbaty // 3 surówki były pyszne // 4 zupa rybna też była dobra

Pakując się przed wyjazdem usłyszałam o plantacji tulipanów na Żuławach. Płaci się 10 zł za wstep i w tej cenie jest 5 tulipanów. Wszystkie pozostałe samodzielnie zerwane kosztują 1,50 za sztukę. Zjechaliśmy z drogi, żeby zobaczyć to miejsce. Nazbierałam bukiet tulipanów, który zabraliśmy ze sobą nad morze i... wróciliśmy z nimi do domu dziewięć dni później. Teraz rozumiem czym są naprawdę świeże tulipany. 

O rany tulipany
Błotnik, ul. Nadwiślańska 2 (koło przystani żeglarskiej)
Czynne codziennie od 9.00 do 20.00

Bukiet świeżo zebrany

Na polu tulipanów w 

Zabraliśmy tulipany do lasu

1 niesamowity zachód słońca // 2, 3, 4 pierwsze śniadanie nad mmorzem

1 na wiosnę zawsze jest na działce dużo pracy - ja zajęłam się wycinaniem jeżyn - efekty? prawie nie widać zmian, a kręgosłup boli do dzisiaj :-) // 2 do obiadu zjadamy ziemniaki z ogniska // 3 a na deser - szwajcarskie sery // 4 taką pogodę mieliśmy praktycznie codziennie - słonecznie i zimno

Szczęśliwa jestem w tym miejscu

To był niesamowity, piękny miesiąc. Intensywny, pełen wrażeń, emocji i cudownych przeżyć. Minął nam błyskawicznie. Z jednej strony mam wrażenie, że trwał dwa razy dłużej, bo tyle się działo, a z drugiej brakowało mi w nim czasu na takie codzienne sprawy. 
Kwietniu, cudowny byłeś. Dziękuję za każdą chwilę.

A co nam przyniesie maj?

Komentarze

  1. Wspaniała podróż. Tak przyjemnie podróżować z Wami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i podziwiam zdjęcia , organizacje podróży i spełnione marzenia . Jest minimki , że mogłam wctych podróżach uczestniczyć ! Piękne zdjęcia i piękne historie 🥰🤗❤️Dziękuję , Lucyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Twój kwiecień to jak u mnie dekada... zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.