A diary from last month. Sierpień


Kiedy myślę o tym, jak upłynął nam sierpień, to dzielę ten miesiąc na dwie części. Pierwsza to cudowny czas nad morzem, a druga to szkoła przetrwania w rozgrzanym do czerwoności mieście. Przyznaję, nie radzę sobie dobrze w czasie upałów. Do 27 stopni jakoś funkcjonuję, powyżej przechodzę w stan przetrwania jak nasz kot. Nad morzem przeważnie jest wiatr i zawsze można zażyć orzeźwiającej kąpieli w chłodnych wodach Bałtyku, więc wysokie temperatury (które rzadko tam są obecne ;-)) nie są dla mnie problemem. W mieście jest inaczej. Brak wiatru, nagrzane mury i chodniki pogłębiają odczuwalne temperatury. W pracy jest gorąco (i nie mam na myśli emocji ;-)), w domu jest gorąco, na dworze jest gorąco. W takie dni ożywiam się tylko późną nocą i nad ranem.

Upały minęły, więc wracam do aktywności ;-).

Pierwsza połowa sierpnia to czas naszych corocznych wakacji w domku nad morzem. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie innego miejsca pobytu w te letnie dni. Przyłączę się niestety do licznych głosów, że wakacje nad naszym morzem, to już nie to co kiedyś. Z jednej strony czuję się trochę jak wiekowa zrzęda, ale z drugiej nie ma co tworzyć fikcji i udawać, że wszystko jest w porządku. W naszej miejscowości w ciągu ostatnich lat niesamowicie rozrosła się baza noclegowa i ciągle brak jakiś regulacji odnośnie ruchu na drodze. Ludzi jest bardzo dużo i czuć to na plaży, szczególnie kiedy parawany rozkładane są na podobieństwo metrażu mieszkań. Nie rozwiązany jest problem toalet przy plażach i związany z tym problem zanieczyszczania lasu (mówiąc delikatnie). Pojedynczy toi toi na całe przejście nie jest żadnym rozwiązaniem. Z jednej strony nie dziwię się turystom, że nie chcą z nich korzystać już koło południa, a z drugiej nie rozumiem jakiejś formy ogarnięcia swoich śladów po wizycie w wiadomym celu w lesie. Mamy we wsi kanalizację, prąd, bieżącą wodę... W wielu miejscowościach gminy sezonowo stawiają kontenery toaletowe, w których można spuścić wodę, umyć ręce i nie uciekać z nich ze wstrętem. Dlaczego u nas tego nie ma? Nie wiem.

Druga sprawa, to ruch na drodze. Parkowanie gdzie się da, na zakazach, zastawiając bramy i furtki, uniemożliwiając przejazd większym samochodom typu straż pożarna...Na jednej wąskiej drodze mamy wszystko: samochody, rowery, pieszych, meleksy, jakieś pociągi elektryczne... Kolejna rzecz, nad rozwiązaniem której gmina pracuje... od lat.

Ponarzekałam. Może nie powinnam, bo na działce mamy przestrzeń i nie odczuwamy tego wzmożonego ruchu, a na plażę jeździmy na rowerach kilka kilometrów za wieś, więc też jest dobrze, ale...

To prawda. Nad morzem najlepiej jest poza sezonem. 

W czasie naszych wakacji w Gdańsku odbywa się Jarmark Dominikański. Jako dziecko jeździłam tam często z rodzicami. Potem przez długie lata nie. Od dwóch czy trzech, jeżdżę tam znowu, ale tylko na część ze starociami (po dwóch godzinach łażenia marzę tylko o powrocie do naszego lasu ;-)). 

Moja sopocka teściowa, zawsze powtarza, że najlepiej jest ostatniego dnia, bo sprzedawcy znacznie obniżają ceny i można znaleźć tam jakieś perełki. Jeszcze nie dotarłam tam w taki dzień, bo wizytę na jarmarku łączę z koniecznością wizyty w jakimś dużym sklepie budowlanym. Zawsze tak jest, że okoliczny sklep Gs-u nie zaspokoi naszych nagłych potrzeb remontowych ;-).
Uwielbiam targi staroci, więc łażenie wśród tamtejszych stoisk sprawia mi dużą przyjemność. Niestety zawsze coś kupię :-), chociaż i tak moje zakupy są coraz bardziej racjonalne. Samo chodzenie i oglądanie sprawia mi frajdę. 
Na jednym stoisku znaleźliśmy książkę telefoniczną z lat siedemdziesiątych (tak, tak istniały kiedyś takie księgi ze spisami numerów i adresów) i szukaliśmy w spisie gdańskiego dziadka męża i sopockiej babci. Ile to nam sprawiło radości.

A mąż wypatrzył piękną, srebrną paterę z kryształowym talerzem, która bardzo przypominała mi taką z mojego rodzinnego domu. Tamta została rozbita, ale sentyment do takiego naczynia pozostał. I wiecie co, dostałam ją od mojego towarzysza życia :-)

Jeżeli lubicie targi staroci, a będziecie w Gdańsku w czasie trwania jarmarku, to wybierzcie się tam. Ceny nie są niskie, jest sporo sprzedawców, którzy nie chcą się targować, ale można znaleźć jakieś perełki. 

1 na szperanie trzeba poświęcić trochę czasu // 2 wyobrażam sobie, że kiedyś jakieś dziecko spędziło w tym wózku swoje pierwsze miesiące życia // 3 nad morzem żaglowce muszą być // 4 mam słabość do starych, drewnianych wieszaków

1 uwielbiam grzebanie w takich miejscach // 2, 3 zawsze zastanawiam się skąd się biorą takie starocie // 4 stare maszyny do pisania są fajne, ale ja już mam swoją ulubioną - po moim tacie - w dzieciństwie uwielbiałam pisanie na maszynie

1 spis telefonów z lat siedemdziesiątych // 2 gdańskiego dziadka znaleźliśmy // 3 przy tym stoisku spędziłam trochę czasu // 3 a może gdzieś w piwnicy moja mama ma jeszcze taką maszynkę

1 bierzemy się za poszukiwanie sopockiej babci // 2 a tutaj nie pamiętam co przyciągnęło moją uwagę // 3 wybieracie sanki czy konia? // 4 ciągle poszukuję starej łyżki do lodów

1 uwielbiam stare formy do babek // 2 dla mojej sopockiej teściowej nie ma lepszej tarki // 3 kupić? // 4 mam radar na biało kobaltowe rzeczy ;-)

1 po tych jarmarkowych emocjach trzeba ochłonąć // 2 i coś zjeść // 3 zawsze się zastanawiam jak mieszka się w takim miejscu // 4 jeden z najpiękniejszych dworców kolejowych

Dzień w Trójmieście był długi i męczący, ale okazało się, że... musimy pojechać jeszcze na Hel. Lubię najbardziej tę miejscowość na samym końcu półwyspu, więc perspektywa późnej wyprawy nie była taka zła. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze po zakupy rybnych przetworów w ulubionej Przetwórni w Kuźnicy. Trzy minuty przed zamknięciem, ale zdążyliśmy. Kupujemy tam zawsze pastę z makreli i jakieś śledzie. Teraz wzięliśmy na spróbowanie śledzie z orzechami i... jak je spróbowałam na drugi dzień rano, to chciałam od razu wracać po dużą porcję. "Rozgryzłam" przepis i podzielę się nim z Wami. Powiem Wam jeszcze, że po paru dniach mąż wrócił po te śledzie :-)
Do Helu (miejscowości) dotarliśmy po dziewiątej wieczorem. Na spotkanie musieliśmy skręcić tuż przed portem i jechać dalej przez las. Przejeżdżaliśmy przez dawne tereny wojskowe, które były poszatkowane starymi torami wąskotorówki. Powiem Wam, że nawet nie zdawałam sobie sprawy jak niesamowity jest ten koniec półwyspu. Las, wysokie wydmy, światełka kempingu na terenie dawnego ośrodka wojskowego, gdzieś w oddali blask ogniska i księżyc odbijający się w wodach zatoki. Katamaran wyciągnięty na brzeg i światła helskiego portu w oddali. Pięknie, pusto i cicho tam było. Mieliśmy do przejechania jeszcze ponad 60 km, ale korek ciągnący się przez połowę półwyspu spowodował, że do domu dojechaliśmy... już następnego dnia :-) 
Nasza miejscowość po północy wyglądała na pustą i wyludnioną :-)

Księżyc odbijający się w światłach zatoki

1 stary dom w Oliwie // 2, 3 resztki światła dnia // 4 widok z Ołowianki na stary Gdańsk - w czasach naszego dzieciństwa nieznany, bo wyspa była niedostępna

1, 2, 3, 4 nowo odkryty fragment Półwyspu Helskiego

1 gdzieś tam daleko światła Gdyni // 2 jutro znowu znajdzie się na wodzie // 3 na śniadanie rybne przetwory, ogórki małosolne i najlepsze, sierpniowe pomidory // 4 rolmopsy, pasta z makreli i tegoroczne, śledziowe odkrycie

1, 2 "rozgryzłam" przepis i sama zrobiła śledzie, które tak mi smakowały // 3 palone masło, które chce uciec z półmiska // 4 jedno z ulubionych dań według Ottolenghi - zrobiłam już naście razy

Za co lubię tak wakacje nad morzem w sierpniu? 
Za to, że możemy spędzać czas z przyjaciółmi. Śmiać się, karmić nawzajem, narzekać, towarzyszyć w kitowaniu, piknikować na plaży, opowiadać sobie historie i wspominać jak się tu poznaliśmy ponad trzydzieści lat temu. 

W czasie wakacji w lesie też się można wystroić ;-)

1 szampan, świece i pecorino // 2 kiedy zapada zmierzch zapalamy świece // 3 zaczynamy od przystawek // 4 za kolejne wspólne spotkanie
 
W czasie wakacji nad morzem gotuję. Nie będę Wam opowiadać o paragonach grozy ze smażalni, bo rzadko jadamy w "nadmorskich punktach gastronomicznych" w naszej wsi. Gotuję w wakacje, bo lubię, bo mam więcej czasu, bo sprawia mi to przyjemność, bo mam dobrze wyposażoną kuchnię... Mogę tak długo wymieniać.
Robię tak, bo chcę i mam z tego frajdę.
Mam oczywiście swoje "paragony grozy" po wizytach w miejscowym sklepiku, ale i tak tam chodzę. Nie ma lepszych truskawek niż tam. Nie ma nigdzie takiego klimatu jak w tym sezonowym sklepiku. Można zamówić kostkę drożdży jak zabraknie, kupić najlepszego wędzonego trewala, mleko i ser ze Strzałkowa, zrobić zakupy, kiedy wraca się z wycieczki rowerowej bez pieniędzy i... dostać prezent. Lista podarków z jakimi wracam do domu jest już długa :-) Zaczynając od wędzonego śledzia, a kończąc na pojemniku najlepszych, słodkich czarnych porzeczek. 
I można usłyszeć najświeższe miejscowe plotki;-)
Przełykam więc moje wakacyjne, paragony grozy i lecę co rano po zakupy. 

1 najlepsze truskawki i czereśnie - nie pytajcie o ceny ;-) // 2 ktoś poprosił o naleśniki z kaszubskimi truskawkami na śniadanie // 3 zapraszam na śniadanie // 4 prawie jak Szwedzi jadamy też ryby na śniadanie ;-)

1, 4 domowa pizza - mój nadmorski piekarnik nie osiąga temperatury idealnej do jej pieczenia, ale i tak jest pyszna // 2 wytrawne kozie serniczki na spodzie z dodatkiem palonego masła z konfiturą z jeżyn na winie // 3 niezależnie od pogody - najchętniej jadamy na tarasie

1 nic nie da takiego smaku papryce jak pieczenie na węglowym grillu // 2 idealnie upieczona papryka musi mieć czarną skórkę - wtedy łatwo ją zdjąć // 3 cza na pieczenie bakłażanów // 4 muhammara - danie z pieczonej papryki i orzechów włoskich - kocham ten smak

1 kiedy będzie śniadanie? // 2 domowa produkcja gnocchi - w końcu mam przepis idealny // 3 podsuszanie domowego makaronu przed krojeniem // 4 chłopaki biorą się za szykowanie kolacji ;-)

1 pistacjowe tiramisu - udało mi się stworzyć deser idealny ;-) // 2 ulubiony sernik męża - weź 16 jajek... // 3 jeżynowe tiramisu - sezonowa wersja klasyka // 4 panna cotta z białą czekoladą i malinową galaretką z szampanem

1 wakacyjny must have // 2 pieczona papryka, pieczony bakłażan... - mogę to jeść codziennie // 3 czereśnie jedzone na plaży - codzienny rytuał // 4 pijemy szwajcarskie wino i... zaczynamy planować :-)

Tegoroczna pogoda nad morzem bardzo dopisała. Były lata, że przez dwa tygodnie ani razu nie dało się rozebrać na plaży bez gęsiej skórki, a słońce świeciło tylko od szóstej do siódmej rano. Były też lata, że 7 stopni rano nie było wielkim zaskoczeniem albo padało przez 14 dni na 15 dni pobytu. W tym roku można było zachować zdrowy rozsądek i nie wystawiać się na słońce w samo południe, bo świeciło prawie codziennie. 

Poranna kąpiel w rześkiej wodzie odpędzała resztki snu i dodawała energii jak najmocniejsza kawa. Plaża koło nas zaczynała zapełniać się koło 10.00, a koło 15.00 częściowo pustoszała, bo plażowicze przenosili się do smażalni i barów. My wtedy wyruszaliśmy nad morze. Na rowerach, żeby znaleźć przestrzeń i swobodę. Nad morzem byliśmy dopiero popołudniu, za to siedzieliśmy prawie do wieczora. 

Coraz trudniej znaleźć w sezonie puste plaże, ale jak się postaramy i poszukamy, to wciąż można wypoczywać bez sąsiadów w promieniu kilkudziesięciu metrów. 

Na plaży lubię spędzać czas beztrosko. To czas na czytanie książek (a ostatnio także na słuchanie audiobooków), rozmowy, kąpiele, gry w boule (pétanque), rzucanie frisbee i kąpiele w morzu.

Na plaży też oczywiście jemy, a czasami nawet ucztujemy ;-)

Jedzenie musi być łatwe do przewiezienia (w końcu jeździmy na plażę rowerem), odporne na wysoką temperaturę (chociaż czasami bierzemy wkład chłodzący) i oczywiście pyszne. Zawsze też bierzemy ze sobą owoce. Najchętniej czereśnie albo nektarynki. Do tego musi być oczywiście woda i kawa. Czasami też świętujemy na plaży z przyjaciółmi. Wtedy jest wino albo szampan czy prosecco. Oczywiście po takim świętowaniu nikt już nie idzie do morza kąpać się. 

1 sałatka grecka, pasta z bakłażana i pieczonych papryk i chleb na zakwasie // 2 biała, lniana koszula i kosz to moje niezbędniki plażowe // 3 no to jedziemy // 4 trylogia z Korfu - książki Gerarda Durrella, które uwielbiam

1 piknik plażowy // 2 mamy co celebrować - naszą przyjaźń od ponad trzydziestu lat // 3 słodkie, soczyste, doskonałe // 4 miejscowa jagodzianka - paskudna

1 moje letnie włosy we wszystkich odcieniach blondu // 2 ciągnięcie przyczepki z kitem po piachu nie jest łatwe, ale jak chce się pływać... // 3, 4 dwie części trylogii Gerarda Durrella - książki, które cudownie się czyta

1 w upalny dzień bez parasola ani rusz // 2 szybko się opalam, ale twarz staram się chronić kapeluszem // 3 dobrze nam // 4 nadciąga front - idzie zmiana pogody

1, 2 dzień się kończy - zbieramy się do domu // 3 czasami zostajemy na plaży, aż do zachodu słońca // 4 ciepłe, miękkie światło, długie cienie - golden hour

1, 2, 3, 4 golden hour

1 powrót do domu // 2 w obiektywie męża // 3 pusta plaża to wielki luksus, który bardzo doceniam // 4 codzienny spektakl

1 te odcienie różu są przepiękne // 2 a gdyby tak zrzucić sukienkę i jeszcze raz wskoczyć do morza // 3 godzina po zachodzie słońca // 4 nadciąga front

1 spragnieni cienia // 2, 3 kocham morze // 4 nadmorska wydma

1, 3, 4 tylko my i plaża // 2 i jeszcze ktoś

1, 2, 4 późne powroty do domu // 3 po wyjściu ze sklepu niebo zaskoczyło mnie swoim widokiem

1 krystaliczna, rześka, cudowna // 2 stare, drewniane pale przy ujściu rzeki Piaśnicy do morza // 3 nadciąga zmiana pogody // 4 Petites Pommes - ulubione dmuchane akcesoria plażowe


Klimat czarnobiałych zdjęć jest jedyny w swoim rodzaju. Nie zawsze je doceniałam. W czasach mojego dzieciństwa większość zdjęć była czarnobiała. Te kolorowe były mniej popularne, ale takie piękne i niezwykłe (w oczach dziecka). Jak patrzę na nie po latach, to te czarnobiałe nadal są piękne i klimatyczne, a te kolorowe wypłowiałe i z nienaturalną paletą barw. Oczywiście patrzę na nie z sentymentem i bez obiektywizmu. Jak na pamiątki.
Zdjęcia potraw oczywiście najlepsze są kolorowe i w tej kwestii nie zmienię raczej zdania. Za to bardzo lubię czarnobiałe zdjęcia, które robi mi mój mąż, nasze wspólne czy zdjęcia naszych dzieci.



Jak patrzę na te nasze wyjazdy nad morze, to mam wrażenie, że naprawdę niewiele potrzeba mi do poczucia szczęścia. Proste życie, małe przyjemności  i radość z drobiazgów. Zmieniający się kolor wody w zależności od kierunku wiatru, wymalowane chmurami niebo, które nigdy nie jest takie samo, zaskoczenie temperaturą wody po zanurzeniu stóp, radość z zanurzenia się w zimnej wodzie szybciej niż poprzedniego dnia, stukot deszczu w dach, miska domowych gnocchi z palonym masłem, zapach ciasta wydobywający się z piekarnika o północy, powrót do książki czytanej lata temu, ciepło wydobywające się z kominka...

1, 2, 3, 4 nigdy mi się nie znudzi patrzenie w to niebo

1 tego dnia woda miała kolor turkusowy // 2 krystalicznie czysta (i bez meduz ;-)) // 3 wygląda jak wielka zupa szczawiowa, ale jest czyste i przejrzyste // 4 mam słabość do takich Holendrów

1 powietrze jest rozedrgane od gorąca // 2 syn ma dyżur na kuchennym zmywaku :-) - uprzyjemnia to sobie jednoczesnym oglądaniem filmu :-) // 3 lubię to zdjęcie // 4 pędzimy do domu zanim w lesie będzie ciemno

Kiedy zaczyna odpowiednio mocno wiać, nawet największe śpiochy wstają prawie o świcie. Zaczyna się obserwacja czubków drzew, mierzenie siły wiatru na plaży przed śniadaniem i... wyciąganie czapek z szafy. To są wręcz rytuały, które są prawie tak samo ważne jak pływanie. Potem tylko wybór wielkości kitów, szybkie śniadanie i jedziemy. 

Jak tak mocno wieje przeważnie jest piękne niebo i... niska temperatura. Czekam na upalny wietrzny dzień :-) I chyba jeszcze poczekam. Tymczasem zakładam czapkę, sweter i kurtkę i cieszę się, że mogę uczestniczyć w tej "wspólnocie" ;-)

1, 4 bez czapki ani rusz // 2, 3 uwielbiam ten widok - kite'y na tle lazurowego nieba

1 z czapką dopasowałam się do latawca // 2 między niebem, a wodą // 3 tego dnia ubrałam się pod kolor dzikich róż :-) // 4 tego dnia o chmury było ciężko

Wschody i zachody słońca nad naszym morzem są magiczne. Długie i spektakularne. Widziałam już ich tak dużo, ale nieustannie się nimi zachwycam. Nie wiem od czego zależą barwy i odcienie światła, ale te zachody czy wschody potrafią być tak różne. Niebo jednego dnia potrafi być delikatnie różowe i brzoskwiniowe, a drugiego krwisto czerwone. Czasami kolory i nasycenie barw są subtelne, a innym razem niesamowicie intensywne. Bywają dni, że słońce skryte za chmurami "topi się" w morzu wręcz niezauważalnie.

1 niebo gdzieś nad łąkami pomiędzy sklepem gs-u, a cmentarzem // 2 chłopiec w żółtym płaszczyku w różowej poświacie // 3 kąpiel w morzu o wschodzie... księżyca // 4 z wizytą w lokalnej kwiaciarni czyli zbieranie kwiatów na łące o zachodzie słońca

Słońce daje nam nad morzem spektakularne widowiska prawie codziennie. W tym roku i księżyc postarał się. 12 sierpnia znalazł się w odległości 367 779 kilometrów od Ziemi i było to na tyle blisko, że na niebie widać było superpełnię - tarcza księżyca wydawała się większa i jaśniejsza niż zwykle.  Na niebie można było zaobserwować w tym samym czasie dużą aktywność roju Perseidów. Niestety przez jasność nieba "spadające gwiazdy" nie były już tak spektakularne.
Księżyc był tak jasny i intensywny, że na plaży można było prawie czytać książkę. Wracaliśmy do domu przez las i nie potrzebna była nam latarka, bo księżyc oświetlał drogę.

Nad naszym domkiem w lesie

1, 3, 4 światło księżyca na plaży // 2 przygotowaliśmy się do oglądania nieba

Środek nocy

1, 2, 3, 4 w blasku księżyca

Na dłuższe pobyty nad morzem zabieramy kota.
Jazda samochodem nie jest dla niego przyjemna, więc na krótsze wyjazdy zostaje w domu pod opieką. Za to już na miejscu czuje się jak w raju. Po przyjeździe zaczyna obchód "włości" i widać, że pamięta to miejsce. Kiedyś stosowaliśmy dla niego leki od weterynarza, ale jazda po tych lekach wcale nie była dla niego przyjemniejsza, a czasami wręcz jeszcze gorsza. Na podróż wybieramy czas jego najdłuższej drzemki dziennej i mam wrażenie, że jest to dobry wybór. Kot nie śpi w drodze, tylko "trwa" patrząc z żalem w oczach na nas: co ja wam zrobiłem, że mnie tak męczycie? Podróżuje w swoim kontenerku i w czasie drogi nie chce go nawet opuszczać. Za to, gdy staniemy przy bramie na miejscu jest bardzo pobudzony i wygląda przez wszystkie okna. W czasie pobytu poprzedzającego przyjazd z kotem robię obchód całej działki i sprawdzam czy wszystkie dziury pod ogrodzeniem są zabezpieczone. Nasz kot nie jest zainteresowany przechodzeniem przez ogrodzenie, ale przez dziurę pod siatką to by już poszedł do sąsiada. Poszedłby, żeby położyć się u niego na tarasie i pytać go wzrokiem: a co Ty tu robisz?
Nie mamy więc problemów z ucieczką kota w czasie wakacji. Chodzi po całym terenie. Przez pierwszy dzień pobytu widać, że jest przebodźcowany. Dźwięki wabią go i kuszą. Wraca do domu, zje 2 granulki swojej karmy i wychodzi, wraca, zje coś znowu i wychodzi. Położy się na chwilę i wychodzi... Pierwszej nocy też chciałby już wyjść przed świtem, bo przecież świat go woła. Kolejne dni już są pełne jego rutyny. Drzemka 8 godzinna na plecach w ciągu dnia jest już obowiązkowa. Widać, że dobrze się czuje w czasie pobytu. Tylko ta droga "do" i z powrotem...

Co z tego, że drzwi są otwarte. Może wrócę do domu przez okno.

1 zapasy chleba, które jadą z nami // 2 czemu mi to robisz? // 3 pospiesz się z tym otwieraniem bramy, no pospiesz się // 4 u siebie jestem

1 głaszcz mnie głaszcz, a nie czytaj // 2 przez około 8 godzin łóżko będzie zajęte // 3 a kto to do sąsiadów przyjechał? // 4 iść spać, zjeść coś czy posiedzieć? A ty co będziesz robić?

Lubię robić zakupy bezpośrednio u producentów, rolników czy wytwórców. W czasie pobytu nad morzem kupujemy tak ziemniaki, jajka, produkty mleczne, miód, czereśnie, ryby, maliny i borówki amerykańskie. Ze dwa kilometry od nas mieści się plantacja tych ostatnich. Kupujemy tam owoce do jedzenia na bierząco i do zabrania ze sobą przed powrotem do domu. Jeździmy po nie na rowerach. Przez las, most na rzece, dwa mosty na kanałach melioracyjnych, obok łąk i przepompowni. Te borówki są przepyszne i super świeże. Są różne odmiany i można wybrać sobie ze względu na własne preferencje smakowe: kwaśniejsze lub słodsze...Plantacje otaczają lasy, a pobliskie morze szumi im do snu. I cenę mają atrakcyjną. Łubianka o wadze 3 kilogramów kosztuje 40 zł (a jeszcze niedawno 25-30 zł).

1, 2, 4 borówkowe zakupy zrobione // 3 rajskie śniadanie - ciepłe tosty francuskie z maślanej chałki obsypane zimnymi borówkami prosto z lodówki 

Kto mnie obserwuje na instagramie, ten wie, że jestem wielką miłośniczką samotnego drzewa niedaleko naszej miejscowości. Robię mu zdjęcia w czasie każdego pobytu, więc mam już całą kolekcję z różnych pór roku, w różnych porach dnia i przy różnej pogodzie. Zdjęcia  drzewa powstają z daleka. Otaczają go pola i nie prowadzi do niego żadna droga. Ja nigdy nie wejdę na pole niszcząc przy okazji uprawy, więc przez lata podziwialiśmy je z pewnej odległości.  
W te wakacje trafiliśmy na wyjątkową sytuację. Uprawy były skoszone i jeszcze nic nie zostało nasadzone. Pomyślałam, że jest to niepowtarzalna okazja, żeby obejrzeć drzewo z bliska. Teraz już wiem, że to co wydawało się prostą sprawą czyli przejście przez rżysko, nie jest wcale takie proste. Przeszłam, ale ślady po ranach na nogach mam do tej pory :-)
Doszłam do drzewa i drzewo okazało się... kępą drzew. 
Może trzeba było zostawić je w spokoju i podziwiać z daleka? 
Nie uświadamiać sobie rzeczywistości.
Ta kępa drzew będzie dla mnie już zawsze samotnym drzewem (chociaż z tyłu głowy - zapewne samotną kępą drzew).
Teraz została mi już ostatnia zagadka. 
Co to za gatunek drzew. 



1, 2 samotne drzewo // 3, 4 samotna kępa drzew

1, 2, 3, 4 te zdjęcia dzielą dwa dni, a widok całkowicie inny

Pamiętam z dzieciństwa jak na łąkach otaczających naszą miejscowość pod koniec wakacji odbywały się sejmiki bocianie. Ten widok był dla mnie fascynujący. Na łąkach, które w tamtych czasach były pełne różnobarwnych kwiatów pasły się dziesiątki krów z pobliskiego PGR-u w Żarnowcu, a wśród nich przechadzały się setki bocianów. To był niesamowity widok. W tym roku udało nam się trafić na taki mały, subtelny sejmik.
Bardzo lubię bociany. Fascynują mnie te ich niesamowite podróże na zimę do Afryki. Na wiosnę śledzę strony z podglądem na bocianie gniazda i czekam na wiadomość, że pierwszy bocian pojawił się w Polsce po zimie. Pamiętam jak kiedyś przeczytałam wiadomość, że duża grupa bocianów zgromadziła się gdzieś w Niemczech w okolicy granicy. W Polsce spadł śnieg i bociany... czekały. Pojedyncze wylatywały na zwiady i wracały do grupy. Pewnego dnia wszystkie ruszyły. Pogoda zmieniła się.

Tak do końca nie wiadomo jak bociany wybierają miejsce na sejmiki i jak tam się zwołują. Przeprowadzono badania, że bociany potrafią przelecieć ponad 200 km, żeby spotkać się na lokalnym sejmiku.
Co jest impulsem do odlotu? Co jest impulsem do zbiórki?
Chyba nikt tego nie wie, ale jest to fascynujące.

Fragment lokalnego sejmiku bocianiego.

1 lokalny sejmik bociani // 2 smak leśnych jeżyn jest niesamowity // 3 letni piknik plażowy // 4 wierzbówka kiprzyca - nad morzem rosną ich całe połacie. W Finlandii jadłam ją w gwiazdkowej restauracji podawaną jak szparagi.

1 kaszka manna z malinami dla niego, ricotta z figą dla niej // 2 takie smaki lodów lubię // 3 gogel mogel :-) // 4 a myslałam, że już żadne smaki mnie nie zaskoczą 

1 będziemy tęsknić, ale wkrótce na pewno wrócimy // 2 zbieramy z plaży i z lasu śmieci... po innych // 3 ptaki wzbijające się do lotu zawsze mnie zachwycają // 4 pierwszy posiłek po powrocie do domu, kiedy szafki świecą pustkami - placki ziemniaczane z dużą ilością cebuli - jakie to dobre

Mamy w ogrodzie starą jabłoń. Obficie owocuje co drugi rok. Kiedy kwitnie, ma najpiękniejsze na świecie kwiaty. Grube, duże, białe. Jabłka ma może nie najpiękniejsze i największe, ale pyszne. Dzielimy się nimi z przechodniami i okolicznymi mieszkańcami. Wieczorem wystawiamy pudło z nimi, a rano jest już ono puste. Czasami w tym pudle znajdujemy przemiłe karteczki z podziękowaniami. 

Proszę się częstować

Temperatury w mieście jakie zastaliśmy po powrocie były bardzo wysokie. Nasz dom nagrzał się przez długotrwałe upały i ciężko było w nim wytrzymać. Rano przed pracą mogłam coś ugotować, ale po powrocie nawet nie chciałam wchodzić do kuchni. Może za wyjątkiem sięgania do lodówki po lód i zimne napoje. 
Jak przeżyć takie upały? 
Nie jest łatwo.
Wieczorami wsiadaliśmy na rowery i jeździliśmy coś zjeść do restauracji. Było to bardzo przyjemne, ale tęskniłam za gotowaniem. 

1 gnocchi z kozim serem i truflami z dużą ilością palonego masła i szałwii // 2 dla kogo morski talerz? // 3 pasta fresca i burrata  // 4 dla brata od siostry - z Blenheim Palace - miejsca narodzin Winstona Churchilla 

Co zrobić, kiedy w domu nie ma prawie nic do jedzenia, zapowiadają w dzień temperatury powyżej 35 stopni, a ulubiona piekarnia rzemieślnicza ma przerwę wakacyjną?
Trzeba wstać skoro świt i wyruszyć w drogę, kiedy na dworze jest jeszcze orzeźwiający chłód z nocy.
Wyruszyliśmy na rowerach o 6.00 rano, żeby po blisko godzinie dotrzeć do piekarni. Zwykle oblegane ścieżki rowerowe wzdłuż Wisły świeciły pustkami. Spotykaliśmy pojedynczych rowerzystów lub biegaczy, niedobitki po piątkowych szaleństwach nocy i miejskie ekipy sprzątające. Po wizycie w piekarni pojechaliśmy po resztę zakupów na Biobazar. Rzadko odwiedzam to miejsce, bo jest dość daleko od naszego domu, a mam bliżej inne bardzo atrakcyjne miejsca zakupowe. 
Na Biobazarze można kupić dużo bardzo fajnych produktów od małych producentów i rzemieślników, ale jest drogo. Nawet bardzo drogo (chyba najbardziej zabolało mnie, kiedy za dwa udka z kurczaka musiałam zapłacić 38 złotych).
Kupiliśmy kilka produktów do śniadania i wróciliśmy do domu przygotować dobre śniadanie póki jeszcze były przyjemne temperatury.
Nasza wyprawa śniadaniowa to w sumie 35 km na rowerach przez miasto i BARDZO dużo przyjemności. Warto wstawać rano.

1 6.00 rano - czas ruszać // 2 wzdłuż Wisły // 3 po mieście jeżdżę w kasku // 4 jak to jest, że tylko na moim rowerze da się zamontować koszyki? ;-) 

Pierwszy punkt naszej wycieczki - piekarnia rzemieślnicza Kromka

1 coś słodkiego przed dalszą drogą // 2 BioBazar // 3 dobre są te serki kozie // 4 mamy już bagietki, więc dzisiaj rezygnujemy z croissantów 

Biobazar
1 duże stoisko z produktami portugalskimi // 2 pyszny ser z gospodarstwa Mariana Nowaka // 3 jak one pachniały // wyglądają jak z naszej jabłoni

1 100 % sok z rokitnika - uwielbiam // 2 mam słabość do portugalskich puszek z sardynkami // 3 nietypowe boczniaki - cytrynowe // 4 prawie jak na moim targu - tylko drożej ;-)

1 wrócę tu po grzyby // 2 pół kilo węgierek poproszę // 3 no to wracamy // 4 35 km przejechane i mamy dobre śniadanie :-)

Piekarnia Kromka
Ananasowa 33/U5, Warszawa
czynna od 7.00 do 18.00 (w soboty 7.00 - 14.00)
Nieczynna w niedziele i poniedziałki

BioBazar Fabryka Norblina
Żelazna 51/53, 00-841 Warszawa
czynna od 10.00 do 18.00 (w soboty 7.30 - 16.00)
Nieczynna w niedziele i poniedziałki


1 z wizytą u mamy na jagodziankach // 2 chwila porannego relaksu // 3 dzisiaj śniadanie zjemy w piekarni Dej // 4 a na deser lody z kruszonką na spółkę

1 będzie confitowany czosnek // 2 przez miasto z bagietami // 3 znacie słodką konfiturę pomidorową? - jest pyszna // 4 różowe światło budzącego się dnia prześwietla się przez lniane zasłony


To był dobry, fajny miesiąc. Przyniósł odpoczynek, dużo prostych przyjemności i nowych pomysłów i energii. Niech się plany spełniają.
Wszystkie takie sierpnie poproszę. Może tylko z temperaturami poniżej 30 stopni. 


 A co nam przyniesie wrzesień?

Komentarze

  1. Czy można prosić o przepis na tiramisu pistacjowe i na pomidory, akurat mam je robić

    OdpowiedzUsuń
  2. Nadmorskie wakacje jak marzenie...
    Nie wiem, czy trafiłaś kiedykolwiek w sieci na blog kanionek.pl , jakie ta dziewczyna robi pyszne sery od własnych szczęśliwych kóz (a zaczęła od jednej, bo ponoć taka jest tradycja, że jak mieszczuch przeprowadza się na wieś, to kupuje kozę- i tak pojawiła się u niej nestorka koziego rodu- Tradycja). Sery są przepyszne, a w związku z kompletnym brakiem umiejętności marketingowo-handlowych Kanionkowej manufakturze grozi bankructwo. Oby tak się nie stało, ale gdybyś miała ochotę spróbować wyrobów Ani, to polecam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam czytać Twoje opowieści 😊 Ja również wolę Morze poza sezonem, teraz z utęsknieniem czekam na październik i wyjazd do mojej ukochanej Jastarni 😊 Pozdrawiam i czekam na to co przyniesie wrzesień 😉 Czy na blogu będą jeszcze jakieś przepisy fińskie?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bardzo porosze przepis na gnocci

    OdpowiedzUsuń
  5. I dlatego jeżdżę przed i po sezonie do Kuznicy od kilkunastu lat. Tez sie bardzo zmieniła, ale moja ukochana lawka nad zatoką stale jest. Spędzam tam duzo czasu, patrząc jak zatoka mieni się w słońcu jak sreberko, obserwuję ptaki, których jest tam bogactwo (trzeba tylko dobrze patrzec), zbieram owoce róży albo mirabelki, ktore w tamtejszym klimacie sa gigantyczne.I oczywiście robię dziesiątki km po lesie, plaży krążąc między miejscowościami półwyspu.A te wschody i zachody, och....Czekam na przepis sledzi z przetwórni.I kolejny wrześniowy wpis, uwielbiam je.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.