Weekendowe śniadania. Pieczone jajka ze szpinakiem, pieczarkami, chorizo i kozim serem


Wiecie co, to jest mój tysiąc drugi (1002!) post na blogu. Jak to zobaczyłam, to sama byłam zaskoczona i do tej pory ciężko mi w to uwierzyć. 

Bloga założyłam we wrześniu 2009 roku. Inicjatorem tego pomysłu był mój syn Jantek. Ile on czasu wtedy poświęcił, żeby mnie do tego namówić, a był wtedy 11 letnim chłopcem.

Mieszkaliśmy wtedy w Bukareszcie. To był niesamowity czas. Rano latałam z koszem na targ po drugiej stronie ulicy i do piekarni francuskiej na rogu, lawirując wśród stad bezpańskich psów, których jest zatrzęsienie (zarówno w stolicy jak i w całym kraju). Bałam się na początku tych psów, ale szybko nauczyłam się jak z nimi postępować (czytaj nie przeszkadzać i nie rozdrażniać). Obowiązkowo kupowałam na targu pomidory (chyba jedne z najlepszych w moim życiu), pieczoną paprykę i ser. Odkrywaliśmy ten kraj, jego kulturę, przyrodę, kuchnię i zwyczaje. To była niesamowita i piękna przygoda. Wróciłabym tam znowu i każdego namawiam na podróż do Rumunii.

Od tego czasu minęło sporo lat i wiele rzeczy wydarzyło się w moim życiu. 

Jak patrzę na początki mojego bloga, na zdjęcia, to widzę jak dużo się zmieniło we mnie. Jak rozwinęłam się i jak patrzę inaczej na świat wokół. Jedno co mogę Wam powiedzieć i co się nie zmieniło, to wszystkie opublikowane przepisy cały czas mogę Wam polecić. Zawsze trzymałam się zasady, że nie opublikuję tu przepisów, do których nie mam pełnego przekonania. Czasami wracam do jakiś blogowych staroci i cały czas zachwycam się smakami, moimi kulinarnymi odkryciami, za to na zdjęcia patrzę czasami z zażenowaniem ;-)

Przez te lata napewno rozwinęłam się kulinarnie, odkryłam i pokochałam nieznane mi wcześniej kuchnie (fińską i skandynawskie, bliskowschodnie i azjatyckie),  składniki (tonkę, nduję, pur biber, sobrasadę..), smaki (karmel z morską solą, kiszone cytryny, harissę...)... Byłam na kilku niesamowitych kursach i warsztatach kulinarnych (École Ritz Escoffier w Paryżu, Casa Artusi we Włoszech, Atelier du chocolat Cailler w Szwajcarii, kursie wypieku pannetone w Mediolanie...). Trochę tych doświadczeń było i wniosły one bardzo dużo do mojego gotowania.

Dzięki blogowi poznałam niesamowite osoby. Zarówno słynnych francuskich cukierników jak Pierre'a Hermé, włoskie nonny, które uczyły mnie tajników włoskiej kuchni czy fińskich gwiazdkowych kucharzy, którzy odkrywali przede mną smaki północy. Wiem w czym jestem dobra (w organizacji pikników i przyjęć, w ciastach drożdżowych, weekendowych śniadaniach, daniach w 30 minut i w skomplikowanych wypiekach składających się z setek warstw i składników ;), w śledziach, kuchni francuskiej i skandynawskiej...) i wiem nad czym muszę ciągle pracować (nad soczystym, pieczonym kurczakiem i lepieniem pierogów ;-)).

Przez te lata moja kulinarna biblioteka wzbogaciła się o setki książek, a ja spędziłam dziesiątki, jeżeli nie setki godzin w bibliotekach i księgarniach odkrywając nowe. W fińskiej bibliotece dostałam kartę stałego czytelnika i wyjeżdżając z tego kraju miałam na koncie prawie trzysta pozycji.

Nieźle organizuję wyjazdy (w końcu mam i turystykę skończoną ;-)), stwarzam nastrój, nakrywam stół i pakuję prezenty. Nadal nie umiem śpiewać i jestem bałaganiarą. Jestem dobrym kompanem do zwiedzania, spontanicznych wypraw, niskobudżetowych wyjazdów i szaleństw z odrobiną luksusu. 

Jednak najcenniejsze, co zyskałam dzięki blogowi, to poznanie ludzi, którzy na stałe zaistnieli w moim życiu. Cudownych, radosnych, ciepłych i inspirujących. A połączyła nas miłość do jedzenia i odkrywania nowych smaków.

I tak, chcąc nie chcąc, wyszło mi podsumowanie tego tysiąca spotkań z Wami na blogu. Dziękuję, że jesteście i towarzyszycie mi w tej wędrówce. Dziękuję Wam za tyle cudownych wiadomości, że dobrze Wam tu, że zaczęliście dzięki mnie gotować i odkrywać nowe smaki, że dania z moich przepisów są z Wami w ważnych dla Was chwilach. 

I dziękuję Wam za dopingowanie mnie do napisania książki kucharskiej.

A teraz zapraszam Was do jedzenia. Dzisiaj mam dla Was kolejną propozycję na weekendowe śniadanie. Na danie, które możecie przygotować wcześniej, a rano tylko wbić jajka i całość zapiec.

Na danie pełne smaku, aromatu i przyjemności z jedzenia.



Pieczone jajka ze szpinakiem, pieczarkami, chorizo i kozim serem


4 duże ząbki czosnku
oliwa z oliwek
400 - 450 g mrożonego szpinaku w liściach (rozmrożonego i odciśniętego)
150 g pieczarek
20 g masła
1/2 łyżki listków świeżego tymianku lub 1/2 łyżeczki suszonego
100 g kiełbasy chorizo - obranej ze skórki i pokrojonej w 1/2 cm plasterki
300 ml śmietanki kremówki
150 g sera koziego z pleśnią w roladce pokrojonego w 1/2 cm plastry
4 duże jajka
5-6 pomidorków koktajlowych
sól i świeżo zmielony pieprz do smaku

posiekana natka lub szczypiorek do posypania wierzchu

Rozgrzać piekarnik do 180 stopni C. Nasmarować masłem formę do zapiekania o średnicy około 24 cm lub patelnię (nadającą się do włożenia do piekarnika). Danie można przygotować również w indywidualnych porcjach w 4 ramekinach. 

Na patelni rozgrzać 4 łyżki oliwy. Dodać czosnek pokrojony w plasterki i smażyć go do chwili, kiedy zacznie się złocić. Dodać szpinak i smażyć go mieszając, aż prawie cały płyn odparuje. Pod koniec smażenia dodać sól i pieprz do smaku.
Przełożyć do formy do zapiekania. Na patelnię wlać i rozgrzać  2 łyżki oliwy i masło. Dodać pieczarki pokrojone na połówki (małe) lub ćwiartki (duże). Smażyć do chwili, aż się delikatnie zezłocą. Dodać tymianek i sól. Wymieszać i przełożyć na szpinak. 
Na patelni podsmażyć pokrojone w 1/2 cm plastry chorizo (do chwili, aż się lekko zrumieni i wytopi się z niej część tłuszczu). Zdjąć chorizo z patelni, odsączyć ręcznikiem papierowym z nadmiaru tłuszczu i ułożyć na szpinaku i pieczarkach.


Wbić na wierch jajka.


 Zalać całość śmietanką doprawioną pieprzem i około 1/4 łyżeczki soli. 


Na wierzchu ułożyć kawałki sera i pomidorki. 



Wstawić formę do piekarnika i piec całość 20-30 minut. Śmietanka powinna zgęstnieć, białka ściąć się, a żółtka pozostać płynne.

Czas pieczenia uzależniony jest też od temperatury składników. Jeżeli danie przygotowujecie z wyprzedzeniem i całość ma temperaturę pokojową, czas pieczenia będzie dłuższy, a piekąc w ramekinach krótszy. .
 Najlepiej ocenić stan upieczenia patrzać na stan upieczenia żółtek. I pamiętajcie o jeszcze jednej rzeczy. Danie po wyjęciu z piekarnika jest gorące i cały czas trwa  "gotowanie" w nim jajek, więc lepiej wyjąć je chwilę wcześniej niż później.

Podawać od razu. Z dobrym chlebem.






Komentarze

  1. Nie pamiętam kiedy trafiłam na Twój blog, ale musiało to być dość dawno, bo Twoje przepisy towarzyszą mi w kuchni od lat. Zdjęcia niezmiennie podziwiam, tak samo jak Twoją pasję i radość życia. Dziękuję, że jesteś i że wciąż wrzucasz nowe przepisy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Choć zaglądam na Twój blog od niedawna, chętnie pozostanę przy nim przez następne 1000 wpisów. Najlepsze życzenia! Dziękuję za kulinarne inspiracje, piękne zdjęcia i opowieści.
    W rewanżu proponuję najprostszą metodę na soczystego pieczonego kurczaka z książki Marcelli Hazan „the essentials of classic Italian cooking”. Trzeba włożyć 1-2 ponakłuwane cytryny do środka kurczęcia, piec ok. godziny w 180st najpierw piersią w dół, w połowie czasu odwrócić. Na koniec przypiekać 20 min w wyższej temp. Łączny czas pieczenia 40-50 minut na kg. Jestem organicznie niezdolna do gotowania według przepisów, więc dodawałam rozmaryn, czosnek, miód a nawet oliwę czy masło. Ale założę się, że wyjdzie pyszny również taki „plain” – bez żadnych dodatków poza solą i pieprzem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.