Poznańska La Ruina i Raj i ich wietnamskie ciasto bananowe.
Pierwszy raz w poznańskiej La Ruinie i Raju byłam ponad sześć lat temu. Gdzieś o nich usłyszałam lub przeczytałam i tak zwabiona rekomendacją trafiłam tam pewnego letniego wieczoru. Od tego czasu, prawie przy każdej wizycie w Poznaniu, wpadaliśmy tam zjeść coś na wytrawnie lub chociażby na kawałek słynnego sernika.
W czasie ostatniego sylwestrowego pobytu zamówiliśmy wszystko co zostało ;) i długo siedzieliśmy zatopieni w rozmowie, zasłuchani w muzyce w tle i zaczytani w książkach Moniki i Jana. Czas szybko płynął, a za oknem Śródkę otaczała gęsta, zimowa noc.
Czas La Ruiny i Raju na Śródce dobiega końca. Jeszcze tylko do końca marca będzie można zjeść tamtejsze specjały. Od kwietnia w nowej odsłonie i z nowymi pomysłami Monika i Jan zapraszają nas na ulicę Św. Marcina. Myślę, że to doskonały adres na zjedzenie ich nieortodoksyjnych rogali świętomarcińskich czyli wspaniałych w smaku, zrobionych na maśle z orzechami włoskimi i marcepanem.
Trochę szkoda, bo dla mnie Śródka to Raj i Ruina, ale... coś się kończy i coś nowego zaczyna. Zobaczymy czym nas ta para znowu zachwyci.
Kiedy wróciłam z Poznania do domu, to pierwszą rzeczą jaką chciałam zrobić było upieczenie sernika z jednej z ich książek. Oczywiście na dobrym serze z Wielkopolski czyli ze Strzałkowa.
Niestety czas świąteczno noworoczny przetrzebił półki w okolicznych sklepach i jedyny dostępny ser, to był ser w wiaderku z dodatkiem... wielu dodatków. W tej sytuacji, odstawiłam na bok plany sernikowe, ale nie odstawiłam książek.
Przejrzałam zapasy w kuchni, uśmiechnęłam się do kiści brązowiejących bananów i wiedziałam już co zrobię - wietnamski bananowiec. Powiem szczerze, że nie jestem znawczynią wietnamskich słodyczy, a wręcz nie mam o nich pojęcia. Z ich słodkości znam tylko kawę słodką jak ulep czyli kawę po wietnamsku z dodatkiem słodzonego mleka skondensowanego.
Monika pisze, że ciasto w konsystencji przypomina zakalec albo pudding, a mi przypomina pieczony omlet, a najbardziej francuskie clafoutis. To takie ciasto - nieciasto. Jeżeli szukacie czegoś lekkiego, puszystego i delikatnego, to ten przepis nie jest dla Was.
U mnie części domowników najbardziej smakowało to ciasto na ciepło, reszcie na zimno. Pojawił się też głos, że jednak Francuzi, jeżeli chodzi o cukiernictwo, nadal nie są zagrożeni. Ale jednak ciasto - nieciasto zniknęło bardzo szybko.
Jedyna zmiana jakiej bym dokonała w przepisie, to dosypałabym dużą garść rodzynek namoczonych przez noc w whisky albo w mocnym, aromatycznym rumie.
Wietnamski bananowiec z La Ruiny
7 dużych bananów (po około 200 g każdy)
40 g cukru pudru
60 ml whisky
5 jajek
150 ml mleka kokosowego
200 ml słodkiego mleka zagęszczonego (skondensowanego)
100 g stopionego masła
szczypta soli
150 g mąki pszennej tortowej
100 g posiekanej gorzkiej czekolady
60 g rodzynek namoczonych w whisky lub rumie przez noc (opcjonalnie)
Do miski włożyć sześć bananów pokrojonych w plasterki. Dosypać cukier puder i dolać whisky. Wymieszać i odstawić na 2o minut.
Ubić jajka na puszystą masę. Dodać mleko kokosowe, słodkie zageszczone i przestudzone masło. Zmiksować do połączenia. Dodać sól i mąkę i jeszcze raz zmiksować do połączenia.
Dodać banany, czekoladę i ewentualnie rodzynki. Całość delikatnie wymieszać szpatułką.
Ciasto przelać do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia o wysokich brzegach i o średnicy 20 cm. Na wierzchu ułożyć pokrojonego w plastry banana i wstawić formę do piekarnika nagrzanego do 190 stopni C.
Piec 60-65 minut.
Wyłączyć piekarnik i zostawić w nim ciasto jeszcze na kilka minut, a następnie uchylić drzwiczki i zostawić ciasto do wystudzenia.
Wierzch posypać cukrem pudrem, polukrować lub polać solonym karmelem.
Przepis Monika Mądra - Pawlak i Jan Pawlak z książki "Lubię".
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję bardzo za Twój komentarz.