Historia pewnego koca i fińskie drożdżówki voisilmäpullat


Na wstępię chcę Wam napisać, że nie jest to artykuł sponsorowany. Po prostu pragnę się z Wami podzielić czymś, co bardzo lubię i co jest dla mnie piękne.

Ponad rok temu poznałam pewnego Fina. Nasze drogi skrzyżowały się na drodze zawodowej. Dzięki niemu dużo dowiedziałam się o Finlandii, fińskim stylu życia,  kuchni, muzyce, przyrodzie, designie, historii...

Tak mnie to zaciekawiło, że po jego wyjeździe sama zaczełam drążyć fińskie klimaty. Wcześniej oczywiście coś tam wiedziałam o Finlandii, ale nigdy nie był to kraj na mojej liście priorytetów. Nie wiem czy to los, czy podświadome szukanie fińskich klimatów, ale co chwilę natrafiałam na jakieś "fińskości".

W Paryżu włócząc się bez celu krętymi uliczkami, natrafiłam na Instytut Fiński z cudowną wystawą o drewnianych domach, w muzealnej księgarni w Londynie kupiłam książkę o SISU,  na Wyspach Zielonego Przylądka spotkałam śpiewającego Fina, w ambasadzie poznałam kucharza, który opowiadał mi o fińskiej kuchni, wśród domków fińskich na warszawskim Jazdowie trafiłam na fińskie święto ... Na każdym kroku, co chwilę odkrywałam coś fińskiego. 
Niedługo potem dowiedziałam się, że za parę miesięcy wyjadę służbowo na miesiąc do Finlandii. Chyba możecie wyobrazić sobie moją radość. 

Postanowiłam solidnie przygotować się do tego wyjazdu, żeby bardziej świadomie odkrywać kraj na miejscu. 

Zaczełam czytać historię Finlandii, przeglądać zdjęcia, szukać albumów z designem i... polskich sklepów internetowych sprzedających fińskie produkty. I tu natrafiłam na pustą przestrzeń. W końcu znalazłam jeden w Poznaniu, w którym było ich całe zatrzęsienie! 
Sklep Moaai był pełen lnianych fińskich ściereczek, ręczników, kocy, wazonów, kubków... 

Zrobiłam zamówienie i nawet nie wiem jak to się stało, że nawiązałam kontakt z właścicielką - Magdą. Minęło parę tygodni i spotkałyśmy się na kawie w Warszawie. Pewnego późno letniego popołudnia przegadałyśmy parę godzin, jakbyśmy się znały od lat. Na koniec Magda pokazała mi parę fińskich lnianych ściereczek firmy Lapuan Kankurit. I to była miłość od pierwszego wejrzenia. Tak pięknych ścierek (a mam ich naprawdę bardzo dużo) nie widziałam nigdy w życiu. Cudowna jakość lnu, design, wykonanie... wszystko. Od tego czasu moja kolekcja fińskich ścierek zaczęła się powiększać. 

Jak już wiedziałam, gdzie spędzę miesiąc w Finlandii, sprawdziłam na mapie, gdzie mieści się Lapua - miejscowość, w której jest wytwórnia tym pięknych rzeczy. Okazało się, że tylko 27 km, czyli biorąc pod uwagę wielkość kraju, to prawie po sąsiedzku. Z braku samochodu i trudnością dojazdu komunikacją miejską do tej malutkiej miejscowości, postanowiłam, że pojadę tam w wolny weekend rowerem.

Już będąc na miejscu, przyjechał do mnie Fin, którego poznałam rok wcześniej w Polsce i... zabrał mnie na wycieczkę. Nie wiedziałam dokąd, a okazało się, że między innymi właśnie do Lapua, o którym marzyłam. 

I pojechaliśmy razem do tego lnianego królestwa. Zakupy z mężczyzną, to nie jest mój szczyt marzeń, a szczerze mówiąc unikam tego jak ognia. Okazało się, że nie było źle, a wręcz idealnie, bo mój towarzysz wykazywał "fińską" cierpliwość, kiedy ja buszowałam w lnianym raju. 
Wybierałam kolejne ściereczki, ręczniki i inne cuda, kiedy natrafiłam na koc - marzenie. Wełniany, kremowy, niesamowicie miękki, delikatny i... duży. I tu powstał problem. Wiedziałam, że nie zmieści mi się już nic więcej do walizek, a przede mną był jeszcze pobyt w Szwecji i poprostu nie mam jak go kupić. I wtedy pomyślałam - Magda, ona napewno go sprowadzi. 

I tak się stało. Koc, w którym się zakochałam w pewien niesamowicie upalny dzień w Finlandii, jest już ze mną. 

Kiedy się nim otulam, wracam myślami do gorącej fińskiej wiosny i tego pięknego dnia, kiedy go pierwszy raz zobaczyłam. I kiedy zawinięta w niego, przeglądam przywiezione fińskie książki kucharskie, to nawet tłumaczenie przepisów przestaje być tak trudne. 

Za to, kiedy "wgryzam" się w fińskie kulinarne słówka, to myślę o pewnej uroczej Fince, którą poznałam na miejscu. Ona wprowadziła mnie w świat niuansów fińskiej kuchni i fińskich słów. Poznałyśmy się i coś momentalnie zaiskrzyło, jak znałybyśmy się latami. Tęsknię za Finlandią, a najbardziej za ludźmi, których tam spotkałam.

Teraz zawinięta w fiński koc, tłumaczę kolejne przepisy, wspominam i planuję, żeby tam niedługo wrócić. A jak tęsknota dopada mnie już bardzo, to zaglądam do sklepu Magdy i kupuję kolejny fiński, lniany ręcznik.


Czy mogłabym mieć dzisiaj dla Was jakiś inny przepis niż fiński?

Oczywiście, że nie, więc zapraszm na przepyszne pachnące kardamonem drożdżówki z maślano - karmelowym nadzieniem - voisilmäpullat. Podobne bułeczki można znaleźć również w piekarniach i cukierniach w Danii i Szwecji.

To maślane nadzienie nakłada się na nacięty wierzch bułeczki i pod wpływem temperatury piekarnika, topi się, zamienia w karmel i pokrywa powierzchnię ciasta.

Można je również uformować prościej, robiąc wgłębienie na środku bułeczki i wkładając do niego masę z masłam cukru i wanilii.

Drożdżówki najlepiej smakują jeszcze ciepłe, świeżo upieczone.
Kiedy wystygną, wystarczy włożyć je na 2 minuty do rozgrzanego piekarnika, żeby znowu uzyskać ciepłą bułeczkę.



Fińskie bułeczki z nadzieniem maślano waniliowym
voisilmäpullat

ciasto
160 ml mleka
75 g masła 
1/2 łyżki mielonego kardamonu
25 g świeżych drożdży
1 małe jajko
60 g drobnego cukru
1/2 łyżeczki soli
375 g mąki pszennej (typu 550)

nadzienie
75 g miękkiego masła
100 g drobnego cukru
1 łyżeczka cukru z dodatkiem naturalnej wanilii  

jajko do posmarowania wierzchu

Przygotować ciasto.

Do rondelka wlać mleko, dodać masło i kardamon. Podgrzewać mieszając, aż masło rozpuści się.
Przelać całość do miski i pozostawić do wystudzenia do letniej temperatury. Dodać drożdże, wymieszać i odstawić na 5 minut.

Dodać lekko roztrzepane jajko, cukier i sól.
Wymieszać i dodać mąkę.
Miksować całość (końcówki haki) przez około 10 minut lub do chwili, kiedy ciasto stanie się elastyczme, gładkie i błyszczące.

Wyrobione ciasto przykryć ściereczką i odstawić na 30-40 minut lub do chwili, kiedy podwoi swoją objętość. 

Przygotować nadzienie, mieszając w miseczce wszystkie jego składniki łyżką.

Wyrośnięte ciasto przez chwilę wyrabiać dłonią, a następnie podzielić na 12 części. Z każdej części uformować okrągłą bułeczkę. Ułożyć je na blasze, zachowując odstępy. Wierzch bułeczki przeciąć nożyczkami na krzyż do około 1/3 głębokości (pokazałam to na instagramie w wyróżnionej relacji). 
Na środek nacięcia nałożyć łyżeczką nadzienie.
Można również na środku bułeczki zrobić wgłębienie i włożyć do niego nadzienie.

Przykryć ściereczką bułeczki i odstawić do ponownego wyrastania na około 30 minut.

Nagrzać piekarnik do 220 stopni C.

Wierzch bułeczek posmarować jajkiem. Można ewentualnie posypać jeszcze cukrem perlistym.

Wstawić do piekarnika i piec do zezłocenia wierzchu około 12 minut.

Od razu przełożyć bułeczki na kratkę, żeby przypieczony karmel, który częściowo spływa z bułeczek w trakcie pieczenia, nie przykleił się do ciasta.



Przepis Magnus Nilsson z książki "The Nordic baking book".

Komentarze