Historia pewnej podróży i szparagi w sosie bazyliowym.


Robiąc ostatnio zakupy natrafiłam na greckie szparagi. O tej porze roku zawsze kupuję polskie, ale te wyrosły w Xanthos, a importer jest z Keramoti. Jak to zobaczyłam, to zaczęłam się śmiać, bo przypomniały mi się nasze zeszłoroczne przygody związane z tymi miasteczkami. I nie mogłam  oprzeć się zakupowi tych szparagów pochodzących z miasteczka, w którym prawie byłam i prawie robiłam zakupy na targu. Inny czas, inne okoliczności, ale w końcu mam swoje niespełnione zakupy warzywne z Xanthos.

Działo się to na początku września zeszłego roku. Mieliśmy spędzić dwa tygodnie na greckiej wyspie Thassos (o której pisałam tutaj). Wyjeżdżaliśmy z Bukaresztu i mieliśmy do pokonania około 450 km do greckego miasteczka Keramoti, z którego odpływał prom na naszą wyspę. A to jest taka odległość do bezproblemowego przejechania w jeden dzień. Plany były zrobione. Wyjazd o 8.00 po śniadaniu, dobry tradycyjny obiad w Bułgarii, zakupy w Xanthi, która ma podobno niesamowity targ warzywny, jeden z najatrakcyjniejszych w Grecji ( a ja planowałam solidne zakupy przed wyjazdem na wyspę, mieliśmy poznawać miejscową kuchnię i greckie produkty), wczesna kolacja w porcie z widokiem na jachty i odpłynięcie po południu do naszego celu podróży. Plany były piękne, z duuużym zapasem czasowym, wszystko "zapięte na ostatni guzik".

W praktyce było tak. Sprawy służbowe mojego męża opóźniły nasz wyjazd o 5 godzin,
ale nadal spokojnie, mamy zapas czasowy, a odległość nie taka wielka i drogi w Bułgarii są prawie puste. W dodatku promy odpływały co godzinę, a ostatni o 22.00. Kolejne opóźnienie złapaliśmy na granicy rumuńsko -  bułgarskiej. Koniecznie chciano obejrzeć nasz dowód zakupu winietki autostradowej, a ponieważ była to roczna winietka, znaleźć nie było łatwo (ja w moim samochodzie na pewno nie znalazłabym jej). Potem przeprawa przez majestatyczny Dunaj i człowiekowi wydaje się, że już nic nie stanie mu na przeszkodzie ( o naiwnościo ludzka). Droga przez bułgarskie góry była piękna i pusta. Zero samochodów i zero...  miejsc, gdzie można coś zjeść. Na stacji benzynowej kupiliśmy  kanapki, o smaku nieodgadnionym, ale głód spowodował, że przestaliśmy być wybredni. Niestety Bułgarzy tamtego lata postanowili chyba wyremontować większość dróg na  naszej trasie i liczba i długość objazdów wydłużyła naszą trasę o połowę. Nadal mieliśmy nadzieję na cudowne zakupy w Xanthi, gdy nasza droga nagle się SKOŃCZYŁA i asfalt zmienił się w szwajcarski ser powygryzany dodatkowo przez stado głodnych myszy. Prędkość około 15 km/h, ale... widoki piękne. I tak po dwóch godzinach dotarliśmy do skrzyżowania bez żadnych drogowskazów, a GPS oszalał zupełnie. Pokazywał, że jesteśmy tuż obok autostrady, która miała nas zaprowadzić do greckiej granicy, ale jak okiem sięgnąć niczego takiego nie było widać.  I my, tak prawie straciwszy nadzieję, że zdążymy na ostatni prom, dojrzeliśmy na tym pustkowiu grupkę bosych chłopców. Każdy z naszych małych przewodników pokazywał nam inny kierunek dojazdu do granicy. Zaryzykowaliśmy wybierając trasę wskazaną przez chłopca sprawiającego wrażenie najbardziej zdecydowanego. Za nami ruszył sznur tirów i samochodów, które znalazły się w podobnej sytuacji jak my. Niestety wybór nie był trafny. Musieliśmy zawrócić i ponownie dokonać wyboru. Tym razem trafnego. Po drodze mało nie wjechaliśmy do Turcji, ale w końcu dotarliśmy do granicy, na której powiewały upragnione biało błękitne flagi. Zostało nam do przejechania 150 km autostradą i niecała godzina do ostatniego promu. Z tego odcinka drogi pamiętam jedynie zieleń gajów oliwnych i winnic, które zlewały się w jedno, a na prędkościomierz nawet nie chciałam patrzeć.

Do portowego miasteczka dotarlismy 5 minut przed odpłynięciem promu i znowu wstąpiła w nas nadzieja. Niestety droga prowadziła okręgami, które się powoli zmniejszały. Z pomiędzy budynków od czasu do czasu pokazywała się sylwetka opragnionego, wielkiego i pięknego promu, ale droga chciała jeszcze trochę pokręcić. Kiedy na promie odezwały się syreny, zwiastujące wyjście z portu, byliśmy już blisko, bardzo blisko. Po jeszcze paru zakrętach dojechaliśmy do celu, ale  niestety okazało się, że od tej strony nie ma wjazdu. Od upragnionego celu dzieliły nas liczne donice z  kwiatami, a klapa wjazdowa na prom właśnie miała się podnosić. I wtedy zdażyła się rzecz nie bywała. Policjanci obecni w porcie zaczęli przesuwać donice, żeby umozliwić nam przejazd tam, gdzie drogi wcale nie było. Inni powstrzymali załogę promu przed zamknięciem klapy wjazdowej i odpłynięciem. To jest możliwe chyba tylko w Grecji.  Do tej pory nie wiemy, jak można dojechać do portu, bo drogowskazy z napisem ferries, prowadzą drogą krajoznawczą i okrężną i są dla ludzi o silnych nerwach i z dużym zapasem czasowym.
I tak pełni wrażeń wjechalismy na upragniony  prom.
A uczucie kiedy stoi się na pokładzie i widzi oddalające się światła portu - BEZCENNE.

Nie myślcie, że powrót odbył się zgodnie z planem. Było jeszcze więcej przygód. Ale to już historia na inną opowieść, grecko - bułgarską.
Teraz chyba rozumiecie dlaczego nie mogłam się oprzeć tym greckim szparagom. Podałam je w pysznym bazyliowym sosie. Ten przepis obecny jest w naszej kuchni od paru lat, ale nieustająco zachwyca.
Sos jest naprawdę pyszny. Świetnie sprawdza się też do makaronu. Ze szparagami lub bez. Trzeba dodać tylko wiórki parmezanu. Spróbujcie.


Szparagi w sosie bazyliowym.

1 pęczek szparagów zielonych
150 ml śmietanki kremówki
3 - 4 łyżki posiekanej bazylii
4 plasterki chudego wędzonego boczku pokrojonego w kostkę (użyłam specku)
1 mała cebula pokrojona w kostkę
2 ząbki czosnku pokrojone w cienkie plasterki
2 łyżki oliwy
2 łyżki orzeszków piniowych
pieprz

Wlać do rondelka smietankę, dodać bazylię i gotować na małym ogniu do lekkiego zagęszczenia. Na patelni na oliwie podsmażyć cebulę, czosnek i boczek. Jak się zrumienią dodać orzeszki piniowe. Popieprzyć. Szparagom odłamać końce i ugotować je na półtwardo przez około 5 minut. Wyłożyć je na talerz, polać sosem bazyliowym i posypać mieszanką cebulowo - boczkową. Podawać od razu.


Wyjechałam na weekend do Krakowa. Na Wasze komentarze będę mogła odpowiedzieć dopiero po powrocie, ale bardzo mi będzie miło znaleźć je. Miłego weekendu. Słońca, ciepła i wypoczynku.

Komentarze

  1. sos bazyliowy? to brzmi pysznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. rany, ale przygoda! czekam na ciąg dalszy powrotny (:

    widziałam dzisiaj szparagi, miałam kupić ale portfel świecił pustką ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro szparagowa zupa z bazylia tak bardzo mi smakowala, to i ta wersja szparagow z bazyliowym sosem z cala pewnoscia jest pyszna! Zapisuje :)

    A droga z dzurami jak szwajcarski ser, to doprawdy zabawne porownanie ;) Choc domyslam sie, ze Wam niestety zupelnie nie bylo wtedy do smiechu... ;))

    Pozdrawiam serdezcnie!

    PS. Wyslalam dzis po poludniu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Proste i pyszne... mniam :) Historia - bardzo prawdziwa, my mieliśmy podobne przygody w naszej pierwszej wyprawie na Wegry. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, ja też jestem niezmiernie ciekawa dalszej części opowieści. Niezwykłe przygody!
    Zupa wspaniała.
    Mam nadzieję, że weekend w Krakowie będzie (był udany).
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. To oczywiste ze MUSIAŁAŚ kupić te szparagi :D
    Jedząc zupę czułaś tamte emocje klimat i wszystko co się z tą podróżą wiązało- słowem zafundowałaś sobie wspaniałe wakacje raz jeszcze !
    A zupa wydaje mi się b. smaczna :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajna opowieść. Aż nabrałam ochoty na spróbowanie szparagów w tej wersji. Miłego wyjazdu!

    OdpowiedzUsuń
  9. zielone łodyżki z opowieściami.. lubię.

    OdpowiedzUsuń
  10. no rzeczywiście, przygody niebywałe, też bym po nicha nabrała takiego stosunku do greckich szparagów ;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Lekko zmodyfikowałam, wypróbowałam i opisze za jakieś pół roku, no przesadzam ale jak nadgonie posty to za circa 1,5 miesiąca może będzie na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zazdroszczę weekendu i tych przygód. Wszystko co nam utrudnia życie w podróży, potem czyni ja jeszcze bardziej niepowtarzalną, dzięki temu wspomnienia mają smak. Sos bazyliowy kopiuję!

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetna opowieśc i przepis, który na pewno wykorzystam.
    Sama bym spędziła z przyjemnością weekend w Krakowie.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Życzę miłego weekendu w Krakowie i żeby ta podróż nie dostarczyła aż tylu mrożących krew w żyłach przygód ;-D

    OdpowiedzUsuń
  15. Paulo,
    to jest pyszne. Polecam, spróbuj.

    Viridianko,
    myślę, że nastąpi wkrótce. Jak mnie najdzie na coś z kuchni greckiej lub bułgarskiej, będzie ciąg dalszy. A te smaki są mi ostatnio bliskie, myślę więc, że niedługo.

    Beo,
    nie mogę się doczekać. Bardzo Ci dziękuję. Wtedy nam do śmiechu nie było, tylko niesamowite zdziwienie, bo czegoś takiego nie widziałam. Przestałam też narzekać na polskie drogi, bo wiem, ze nie jest najgorzej.

    Misiu,
    zaskoczyłaś mnie. Węgru jawiły mi się jako oaza spokoju i kraj całkowicie przewidywalny po Serbii, Mołdawii, Rumunii i Bułgarii. Opowiedz swoją historię.

    Kucharnio,
    cdn. Kraków jak zawsze daje tyle inspiracji i błogości, chociaż marzy mi się następny weekend w domu. Dużo u nas ostatnio podróży.

    Cyryllo,
    tak, emocje i wspomnienia raz jeszcze, tylko na spokojnie, bo znam zakończenie.

    ChilliBite,
    spróbuj, to połączenie warte jest uwagi.

    Asiejo,
    fajne masz nowe zdjęcie. Fajnie nazwałaś moją historyjkę.

    Gwiazdko.w.kuchni,
    polskie szparagi są zdecydowanie lepsze niż greckie. Przynajmniej lepsze niż te kupione przeze mnie, ale czego nie robi się dla wspomnień.

    Aniu,
    nie mogę się doczekać i bardzo się cieszę. Ciekawią mnie Twoje modyfikacje.

    Retrose,
    to prawda co piszesz. Moja towarzyszka podróży i ja jak wspominamy naszą drogę w Paryżu z hotelu na lotnisko to pokładamy się ze śmiechu. Gdyby ktoś nakręcił wtedy film...

    LidKo,
    dziękuję Ci bardzo. Przepis naprawdę godny jest uwagi.


    Dziękuję Wam wszystkim za przemiłe słowa, pozdrawiam i życzę udanego tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
  16. MIQ,
    wróciliśmy, przeżyliśmy i było świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  17. Thasos jest świetne-spedziłam tam kiedyś ponad tydzień we wrześniu, mieszkając w stolicy wyspy. Co do szparagów-ja też ostatnio wszędzie trafiam na import z Grecji, a co tam-trzeba wspierać grecką gospodarkę:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Ten sos musi być pyszny!
    A historia bardzo wciągajaca, niesamowite, że mimo takich przejść udało wam się znaleźć na promie:)
    A na Thassos byłam i ja, 2 lata temu.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  19. Olu,
    rzeczywiście Grecji potrzebna jest teraz pomoc finansowa, ale wolę wybrać wakacje tam niż ich szparagi. Transport nie służy tym delikatnym warzywom. Na Thassos byliśmy na samym południu wyspy.

    Kornik,
    nam też ciężko uwierzyć do tej pory, ze zdążyliśmy. Akcja policji greckiej była niesamowita i możliwa chyba tylko w tamtym kraju.

    OdpowiedzUsuń
  20. Zgodnie z obietnicą, daję linka do moich modyfikacji.
    http://eating365.blogspot.com/2010/08/140-asparagus-in-basil-sauce.html

    Zmiany drobne i dosyć oczywiste biorąc pod uwagę tytuł mojego bloga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.