Holenderskie klimaty, pączki i historia pewnej książki.


Znalazłam w kuchni samotne jabłko. Nie chciałam, żeby tak więdło stęsknoty pozostawione. A ponieważ ostatnio u mnie panują holenderskie klimaty , moje myśli powędrowały do odległej historii sprzed dziesięciu lat. Odległej, ale bardzo dla mnie miłej i związanej częściowo właśnie z holenderską kuchnią.
Wczesną wiosną, dziesięć lat temu, wydawnictwo Książka i Wiedza zaproponowało mi zrobienie poprawek, uaktualnienie i rozszerzenie dawno wydanej książki Macieja Halbańskiego "Potrawy z różnych stron świata". Książki, którą znałam z mojego rodzinnego domu. Myślę, że teraz zrobiłabym to trochę inaczej. Mam więcej wiedzy, doświadczeń kulinarnych. Wtedy, kiedy internet w Polsce raczkował, dostęp do informacji o kuchni rumuńskiej, fińskiej, holenderskiej czy birmańskiej był ograniczony. Starałam się jak mogłam zrobić to w bardzo krótkim czasie. Wykorzystywałam moją ówczesną wiedzę i szukałam informacji gdzie się tylko dało. Jak to wyglądało opowiem Wam na przykładzie kuchni holenderskiej. Mój mąż pracował wtedy w holenderskiej firmie, gdzie panowały bardzo przyjazne relacje, które zresztą przetrwały do dzisiaj. Wykorzystałam tę sytuację z obopulną korzyścią. Zapraszałam Holendra do nas do domu, gotowałam pyszne kolacje złożone z polskich potraw (żeby Holender poznał nasze polskie smaki i dania) i w miłej atmosferze zadawałam mnóstwo pytań. Do tego wizyty w holenderskiej ambasadzie i holenderskich firmach imporujących produkty spożywcze. Zajmowało to dużo czasu, ale było niesamowicie przyjemne i inspirujące. Do tego cudowne kontakty z ludźmi. Patrząc na to z perspektywy czasu, to było trochę takie staroświeckie, ale dało mi mnóstwo radości i wiedzy. I tak w ciągu dwóch miesięcy powstała książka, której dałam trochę od siebie i z siebie. Miłe wspomnienia i miłe chwile. Do tego musiałam przetestować przepisy  na potrawy, które zamieszczałam w książce. Piekna praca.
 Dzisiaj zapraszam Was na słodki holenderski deser, do którego użyłam moje, samotne jabłko. Pączki oliebollen. Przepis oczywiście ze wspomnianej książki.













Holenderskie pączki.
Oliebollen

500 g mąki
30-40 g świeżych drożdży
200 ml ciepłego mleka
1-2  jajka
150 rodzynek namoczonych przez noc w rumie
skórka starta z połowy cytryny
1 drobno pokrojone jabłko
4 łyżki cukru
szczypta soli
olej do głębokiego smażenia
cukier puder z prawdziwą wanilią i cynamon do posypania

Drożdże wymieszać z mlekiem i cukrem. Dodać pozostałe składniki pączków. Wymieszać i zostawić do wyrośnięcia na godzinę. Za pomocą dwóch łyżek formować z ciasta kulki i kłaść ostrożnie na rozgrzany olej. Można również formować kule z ciasta dłońmi  lekko posmarowanymi olejem. Smażyć na złocistobrązowo z dwóch stron. Pączki odsączyć z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku. Gorące posypać cukrem pudrem z dodatkiem prawdziwej wanilii i cynamonu. Podawać ciepłe.

Smakelijk eten czyli smacznego.


Zdjęcia z podróży belgijsko holenderskiej

Komentarze

  1. Przyznam, że za pączkami nie przepadam, ale te przypominają trochę duńskie aebleskiver, takie kulki robione z ciasta podobnego do naleśnikowego, a nie drożdzowego (trzeba mieć do nich specjalną patelnię z wgłębieniami) - w Holandii zresztą też są znane, zwą się poffertjes.
    Piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne takie pączki.
    Bardzo lubię.

    A o holenderskiej kuchni wiem tyle, co nic... może warto by się co nieco dowiedzieć?
    W bardziej nowoczesny sposób. ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. ja bym to jabłko pewnie schrupała.. a Ty tak pysznie..

    OdpowiedzUsuń
  4. nigdy nie robiłam sama pączków, nie licząc pieczonych, które nawiasem mówiąc były przepyszne. Coraz bliżej mi do tych smażonych...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aniu,
    widzę, że to z Tobą powinnam poznawać holenderską kuchnię.

    Zaytoon,
    to są takie pączki na szybko. Bardzo aromatyczne i bogate w dodatki. Coś innego.

    Asiejo,
    ja pewnie też, ale to jabłko ewidentnie potrzebowało otulenia ciastem.

    Paulo,
    to nie są takie typowe pączki jak na tłusty czwartek. Wielką ich zaletą oprócz smaku jest łatwość i szybkość wykonania. Robienie takich "prawdziwych" pączków zajmuje trochę czasu, ale jest prawdziwą frajdą.

    Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szybciutkie pączki, w sam raz na popołudnie.
    Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  7. Spędziłam kilka miesięcy w Holandii jakiś czas temu a pączków nie jadłam! Bardzo ciekawy post, aż trzeba się tą książką zainteresować. Jest tam przepis na tradycyjny holenderski stampot?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Amber,
    idealne na podwieczorek. szybko i coś nowego.

    Retrose,
    oliebollen jadane są tradycyjnie w sylwestra. Przepis na stampot oczywiście, że jest i na hutspot też.

    Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wyglądają pysznie :-) myślę że smakują rewelacyjnie :-))
    Lo jakie Ty masz ciekawe doświadczenia życiowe/smakowe. Uwielbiam "smakować kraje" i zawsze jak podróżujemy to staramy się zakosztować coś z danego kraju czy regiony. To czyni podróż dodatkowo atrakcyjną :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cyryllo,
    to jest wielka przyjemność poznawanie i smakowanie danego kraju czy regionu przez jego kuchnię. Dla mnie bardzo ważna sfera każdego wyjazdu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Lo, toz to jest pomysl - paczki z jablkiem, ze tez juz mi troche smak na smazenie minal... wszytko przez ta wiosne :-) Ale zapisuje, a jakze!
    Fajna opowiesc, to musialy byc kolacje :-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Chodzą za mną te olieballen już od jakiegoś czasu i też za sprawą książki - powieści "Tar Baby" Toni Morrison, w której stają się jedną z przyczyn wielkiej awantury :) Piękne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  13. Intrygujesz, Lo! Pracą nad ksiązką, kuchnią holenderską... Swoją drogą, nigdy bym nie pomyślała, ze z samotnego jabłka wyjdą pączki ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Buruuberii,
    oj tak, kolacje były przemiłe i bardzo twórcze. Ja również powoli rozstaję się z suszonymi i mrożonymi owocami, ale to są takie "ostatnie podrygi zdechłej ostrygi"

    Katasz,
    zaciekawiłaś mnie niesamowicie tą książką. Pączki przyczyną awantury, to niesamowicie intrygujące.

    Aniu,
    czasami taki jeden samotny owoc, czy warzywo mże być podstawą całego posiłku albo... inspircją.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie wiem, czy to bylo 'staroswieckie', ale z cala pewnoscia bardzo ciekawe i bogate w doznania doswiadczenie. Ten 'ludzki' pierwiastek z cala pewnoscia da sie wyczuc w ksiazce. A swoja droga - niesamowicie ciekawe zajecie :)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  16. pozdrawiam.... i mam jedna malutka uwage, conajmniej dwa ze zdjec, ktore podpieraja wpis o Holandii sa z belgijskiego Gentu. jezyk podobny, kuchnia, zdarza sie tez, ale kraje jednakze rozne.

    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  17. hmmmm... przepraszam, Gent i Brugia....

    OdpowiedzUsuń
  18. Ewo, zgadza się całkowicie. Zdjęcia są z wyprawy belgijsko - holenderskiej i sama myślałam o tym, żeby je usunąć, ale jakoś tak zostało.

    OdpowiedzUsuń
  19. nie, nie usuwaj, zdjecia sa po prostu bardzo ladne. a blog..... znalazlam sie tu dzisiaj po raz pierwszy, i bardzo, bardzo mi sie podoba.

    pozdrawiam cieplo z Antwerpii. Ewa

    OdpowiedzUsuń
  20. Ewo,
    to zostawiam. Będzie to taki miks krajów na Twoją pierwszą wizytę u mnie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.