Paryskie targi o siódmej rano i tartiflette.
Ostatnio żyję w pędzie. Ja, osoba, która prawie zapadła w sen zimowy, spragniona ciepła, światła i słońca. Dopiero co rozpakowałam jedne walizki, a już pakuję następne. Zostało mi kilkanaście godzin przed podróżą do słońca (mam nadzieję), śniegu i parmezanu. W zeszłym tygodniu moja podróż była intelektualno - zakupowa, a w tym będzie sportowo - kulinarna. Jadę szukać światła.
Przed wyjazdem chcę się z Wami podzielić jeszcze małą garstką wspomnień.
To co kocham we Francji to targi. Najpiękniejsze widziałam w Prowansji, ale o tym kiedy indziej, dzisiaj wracam myślami do zimowych paryskich targów.
Jako osoba, która wstaje codziennie około piątej rano, nawet w czasie wyjazdów budzę się wcześnie i nosi mnie do działania. A w Paryżu...chcąc wykorzystać każdą minutę i nie zważając na ciemności (widno robiło się o dziewiątej rano), wyruszałam z hotelu, kiedy moja towarzyszka wyprawy błogo spała. Co można robić w Paryżu o siódmej rano? Ja rozpoczynałam mój dzień od dobrej, aromatycznej kawy z czapeczką z mleka w pobliskiej kawiarni. Mały stoliczek, kawa, gorący, maślany croissant i poranna francuska gazeta. Połowy (albo i trzech czwartych), z tego co czytałam, nie rozumiałam, co mi zupełnie nie przeszkadzało, ale czułam się szczęśliwa. Po tak pięknie rozpoczętym dniu ruszałam na spacer na targ, co rano w innej dzielnicy.
Bardzo podoba mi się francuski zwyczaj targów w każdej dzielnicy. Czasami jest to jeden otwarty codziennie, czasami jest ich kilka, otwartych w określone dni tygodnia. Ponieważ jedzenie dla Francuzów jest niezmiernie ważne, zakupy robią codziennie, żeby produkty były jak naświeższe. Rano w ciemnościach sprzedawcy starannie rozkładają swoje produkty, polerując niemal każde jabłko i wkrótce nadciągają Paryżanie, żeby zapełnić swoje przepiękne koszyki.
No właśnie koszyki. Obserwuję te cuda we francuskich rękach z wielką zazdrością. Mimo, ze jestem posiadaczką całkiem imponującej kolekcji, nigdy nie mam ich za dużo i zasze wypatrzę jakiś nowy model (chociać te klasyczne należą zdecydowanie do moich faworytów).
Obserwowanie Francuzów w czasie zakupów sprawia mi niebywałą przyjemność. To cały rytuał. Nie można się spieszyć. To ich cmokanie, gestykulowanie, wymiana poglądów co do najlepszych produktów i receptur, wzruszanie ramionami, wydymanie ust. Uwielbiam tak stać, patrzeć i chłonąć tę atmosferę. A jest na co, nawet w styczniu. Stoiska z warzywami i owocami, z serami, chlebem, mięsem i wyrobami gotowymi, rybami i owocmi morza... Zawsze w takim momencie strasznie pragnę mieć kuchnię w moim hotelu.
Na niektórych targach w określone dni sprzedawane są wyłącznie produkty ekologiczne, albo z określonych krajów lub regionów : Portugalii, Włoch, Owernii, Bretanii...
Jak będziecie we Francji koniecznie wybierzcie się na targ, nawet jak nic nie planujecie kupić. Ja kupiłam ser reblochon, żeby po powrocie przyrządzić tartiflette, potrawę wywodzącą się z francuskich Alp. Potrawę, którą zajadają się narciarze. Miało to danie połączyć moje dwie eskapady. Po powrocie z Francji na blogu Agnieszki z Kuchni nad Atlantykiem, znalazłam cudowny wpis o serze i tartiflette. To była niesamowita niespodzianka.
Teraz zapraszam Was na moje tartiflette wg przepisu Agnieszki i do zobaczenia za 10 dni.
Tartiflette
1 kg ziemniaków ugotowanych w mundurkach w osolonej wodzie
1 łyżka masła
100 g wędzonego bekonu pokrojonego w słupki
1 czerwona cebula pokrojona w kostkę
1 biała cebula pokrojona w kostkę
100 ml białego wytrawnego wina
100 ml crème fraîche lub gęstej kwaśnej śmietany
sól i świeżo zmielony pieprz do smaku
1/2 łyżeczki świeżo zmielonej gałki muszkatołowej
500 g sera reblochon
Nagrzewamy piekarnik do 200ºC. Ugotowane ziemniaki obieramy i kroimy w dość grube plasterki. Bekon smażymy na maśle, dodajemy cebulę i dalej smażymy do miękkości. Dodajemy wino, a następnie ziemniaki. Dobrze wszystko mieszamy i zdejmujemy z ognia. Dodajemy crème fraîche, przyprawiamy do smaku solą, pieprzem i gałką muszkatołową.
Przekładamy połowę masy ziemniaczanej do natłuszczonego naczynia żaroodpornego. Ser kroimy w dość grube plasterki, ich połowę kładziemy na ziemniakach, nakladamy resztę masy ziemniaczanej i przykrywamy pozostałym serem. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 20-30 min aż do zrumienienia wierzchu.
oj taki targi paryskie są obłędne ach znaleźć się tam kiedyś jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńDanie rozpustne, no ale po nartach :) czemu nie! A miłość do targów i wczesnego wstawania podczas pobytów w Innych Miejscach podzielam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Chyba usunęłam sobie komentarz...
OdpowiedzUsuńFajna karta z podróży,bardzo mi się podoba i... poproszę o więcej :)
Także o przepis na wstawanie o 5. rano.
Pozdrawiam serdecznie
M :)
Lo, zabierz mnie ze sobą następnym razem - mogę nawet całą noc nie spać :)
OdpowiedzUsuńLo, tak wcześnie rano na targ! ;D Dla mnie "sowy" to byłaby kara, ale faktem jest, że targi najciekawsze są wcześnie rano. Obejrzałam fotki z przyjemnością, bo sama pierwsze kroki w nowoodwiedzanym miejscu kieruję na lokalny targ :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń''Obserwowanie Francuzów w czasie zakupów sprawia mi niebywałą przyjemność. To cały rytuał. Nie można się spieszyć. To ich cmokanie, gestykulowanie, wymiana poglądów co do najlepszych produktów i receptur, wzruszanie ramionami, wydymanie ust.''
OdpowiedzUsuń-- ubawilam sie setnie czytajac ten fragment :)
Masz racje, Francuzi duza wage przywiazuja do produktow jakie kupuja, choc nie tylko Francuzi rzecz jasna ;)
Zycze Ci wspanialej kolejnej podrozy i duuuzo slonca :)
Pozdrawiam serdecznie!
I do poczytania :)
Lo, ależ mi miło, że wypróbowałaś ten przepis! Życzę wspaniałego szusowania i samych słonecznych dni.
OdpowiedzUsuńO piątej rano pewnie bym nie wstała, ale ten targ...
OdpowiedzUsuńI... uświadomiłaś mi, za co lubię Francuzów: oni sobie żyją po swojemu i nie starają się turystom zanadto przypodobać. Choćby ich zalała cała Europa, pozostaną sobą i za najważniejsze uznają zakupy na dzisiejszy obiad... Z najlepszych produktów, oczywiście :)
Pozdrawiam i czekam na następne relacje :)
No ladnie, Lo pojechala szukac slonca :-)) Nie ejstem zdziwoina, przywiez go duzo i jeszcze do Pragi troszke przyslij prosze!
OdpowiedzUsuńBoskie targi, ach rozmarzylam sie...
Świetna relacja! I tartiflette pokazałas - dotychczas tylko o tej potrawie czytałam. Ciekawam smaku.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tartiflette! Cala zime moglabym nie jesc nic innego ;) (Albo nic poza tartiflette i raclette ;))
OdpowiedzUsuńSama nauczylam sie we Francji na przyklad wachac melony przed zakupem, zeby sprawdzic, czy sa wystarczajaco dojrzale. Niestety, rynek w mojej miejscowosci jest zadeptany przez turystow i niespieszne zakupy nie sa na nim mozliwe.